1. Chłopiec

826 26 13
                                    

Dzisiejszy dzień był dość wietrzny. Szłam przed siebie przez park. Miałam na sobie tylko jakiś lekki sweter, jednak nie obchodziło mnie, że jest mi zimno. W końcu usiadłam na jakieś ławce i zapatrzyłam się  przed siebie. Znów się pokłóciliśmy. Po raz kolejny w ciągu ostatniego miesiąca posprzeczaliśmy się o jakąś głupotę. Niby nic takiego się nie stało, jednak oboje powiedzieliśmy o kilka słów za dużo. On wyszedł z domu, wyprowadzony z równowagi, zostawiając mnie samą w salonie. Ledwo to zrobił, poczułam się jeszcze gorzej. Przecież ja to zaczęłam. W końcu nie wytrzymałam tej ciszy, panującej w domu i wyszłam, zakładając tylko same buty.
Teraz też siedziałam na tej ławce i myślałam o wszystkim, co się ostatnio działo. Zdałam sobie sprawę, że za bardzo na niego naciskałam. Powinnam była zrozumieć, że on tego nie chce. Byłam zwykłą egoistką. Jeszcze ta dzisiejsza, zupełnie niepotrzebna kłótnia. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby po tym wszystkim po prostu mnie zostawił. Spojrzałam przed siebie. Była późna jesień, więc park zasypany był żółtopomarańczowymi liśćmi, które spadły z drzew. Razem z drzewami o żółtopomarańczowych koronach tworzyły przepiękny widok, który można by uwiecznić na zdjęciach lub płótnie. Zazwyczaj zachwycał mnie taki widok, jednak dzisiaj byłam za bardzo przygnębiona, żeby w ogóle zwracać na niego uwagę.
Po chwili wstałam z tej ławki i smutna ruszyłam przed siebie. Zupełnie nie wiedziałam, gdzie iść, ale na siedzenie samotnie w domu również nie miałam ochoty. Nogi same zaprowadziły mnie do mojej ulubionej części parku. Mieścił się tam plac zabaw, w którym uwielbiały się bawić dzieci i młodzież. Podeszłam powoli do zielonego ogrodzenia i przystanęłam, przyglądając się. Na placu było wiele dzieci, które biegały pokrzykując wesoło i się śmiejąc. Niektóre bawiły się razem w chowanego lub policjantów i złodziei. Inne bujały się na huśtawkach, wspinały na drabinach, bawiły w piaskownicy lub zjeżdżały na zjeżdżalni. Były takie szczęśliwe i beztroskie. Na ławkach siedzieli ich rodzice, którzy bacznie je obserwowali. Inni rodzice bawili się lub pomagali młodszym dzieciom.
W pewnej chwili zobaczyłam małą dziewczynkę, która rozradowana podbiegła do jakieś kobiety. Usłyszałam jej wołanie:
- „Mamo, mamo widziałaś?"
Kobieta z uśmiechem pochwaliła córkę.
Ten widok zabolał mnie. Zazdrościłam tej kobiecie. Od zawsze chciałam mieć dzieci, ale niestety nigdy się to nie udało. Może jeszcze kilka lat temu by się to udało, ale wtedy nie było to możliwe. Nie z moim byłym mężem. On prędzej skrzywdziłby to dziecko, a tego pragnęłam uniknąć. Wystarczyło, że prawie doprowadził do mojej śmierci. Teraz byłam z kimś, kogo naprawdę kochałam i kto traktował mnie wspaniale, jednak on miał już dziecko z wcześniejszego małżeństwa i nie chciał kolejnego. Z jednej strony rozumiałam go, ale było mi po prostu przykro. Przez to też często się kłóciliśmy. Zresztą dzisiejsza kłótnia też tego dotyczyła. On wrócił zmęczony z pracy, a ja niepotrzebnie znów zaczęłam ten temat. Nic dziwnego, że się zdenerwował i powiedział co o tym myśli. Nie krzyczał, bo on nigdy na mnie nie krzyczy, ale podniósł głos. Zabolało mnie to i dodałam trochę od siebie, co wyprowadziło go z równowagi. Stwierdził, że nie chce ze mną rozmawiać i wyszedł. Przesadziłam, znów go zraniłam.
Ponownie spojrzałam na bawiące się dzieci. Widziałam też szczęśliwych rodziców i słyszałam głosy dzieci, które wolały do nich: „mamo" i „tato". O niczym bardziej nie pragnęłam niż o tym, żeby kiedyś ktoś powiedział do mnie to jedno słowo. Żeby ktoś faktycznie uważał mnie za swoją mamę. Jednak nie było na to szans. Podejrzewałam, że jestem już na to za stara.
Po chwili oderwałam się od tego ogrodzenia i poszłam do ławki, która znajdowała się przy drzewie, na niedużym zniesieniu. Usiadłam tam i zaczęłam myśleć o moim mężu i naszej kłótni. Po co ja ją właściwie zaczynałam? Przecież ta kłótnia była zupełnie niepotrzebna. Do oczu napłynęły mi łzy. Dlaczego ja zawsze muszę wszystko popsuć?
Siedziałam tak samotnie na ławce, w samym letnim sweterku, jednak nie czułam zimna.
Nie wiem, ile czasu tak siedziałam, jednak nagle ktoś podszedł do mnie od tyłu i położył mi ręce na ramionach. Niepewnie odwróciłam się i spojrzałam na niego. Mój mąż patrzył chwilę na mnie, po czym usiadł obok. Spoglądałam na niego wciąż załzawionymi oczami. Bałam się jego relacji. Mimo że wiedziałam, że mnie nie skrzywdzi, to po moim pierwszym dość burzliwym małżeństwie byłam dość ostrożna i niepewna. Mężczyzna spojrzał na mnie uważnie.
- „Dlaczego wyszłaś w samym lichym sweterku? Przecież się przeziębisz." - powiedział cicho, po czym zdjął swoją kurkę i okrył mnie nią.
- „Nie. Przecież Tobie będzie zimno." - zaprotestowałam lekko.
- „ Spokojnie, mam na sobie ciepłą bluzę." - odrzekł, po czym dodał:
- „Przepraszam Cię..."
- „Ale za co?" - wykrztusiłam zaskoczona.
- „Za to co powiedziałem. Przesadziłem."
- „Nie, to ja przepraszam. Nie potrzebnie znów z tym wyskoczyłam."
Mężczyzna uśmiechnął się, po czym przyciągnął mnie do sobie.
- „Już dobrze, kochanie. Widzę jak bardzo tego pragniesz, ale nic na siłę się nie uda."
- „Wiem, po prostu to już nie ma sensu." - stwierdziłam smutno.
- „Dlaczego?" - zapytał niepewnie.
- „Bo ja jestem już na to za stara. Może jakbym się kilka lat temu zdecydowała..., ale nie teraz."
- „To nie tak. Jeszcze się uda, a jak nie, to spróbujemy czegoś innego." - uspokoił mnie.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Popatrzyłam na plac zabaw i posmutniałam. Spojrzałam znów na niego, a do oczu niekontrolowanie napłynęły mi łzy.
- „Co się dzieje?" - zapytał zmartwiony, przyglądając mi się.
- „Zostawisz mnie teraz, prawda?" - zapytałam niespokojnie.
- „Kochanie, o czym Ty mówisz?" - zapytał zdziwiony.
Nie odpowiedziałam, drżąc lekko.
- „Nie umiałbym Cię zostawić, za bardzo Cię kocham." - zapewnił mnie, a mi pociekły łzy.
- „Ej, słoneczko nie płacz mi tu." - rzekł, przytulając mnie.
Gdy się już w miarę uspokoiłam, mężczyzna spojrzał na mnie i zapytał:
- „Dlaczego pomyślałaś, że mógłbym Cię zostawić?"
- „Bo on..." - zaczęłam, ale mężczyzna przerwał mi delikatnie:
- „Nie jestem nim. Nie myśl już o tym co było. On Cię już nie skrzywdzi."
Uśmiechnęłam się i wtuliłam się w niego. Ulżyło mi. Niby wiedziałam, że mężczyzna nigdy mnie nie zostawi, nawet jakbym zrobiła coś głupiego, ale po nieudanym małżeństwie, w którym znęcano się nade mną, wciąż z trudem przychodziło mi  zaufanie innym. Jeśli ktoś mnie nie znał, to spokojnie mógłby mnie określić jako pewną siebie, tajemniczą i zarozumiałą osobę, jednak ja wcale taka nie byłam. Byłam niepewna i dość zamknięta w sobie w towarzystwie obcych mi osób, jednak w gronie znajomych i przyjaciół uchodziłam za wesołą, szczerą i pomocną osobę, która zawsze potrafiła poprawić humor.
Moje rozmyślanie przerwał głos mojego męża:
- „Kochanie?"
- „Tak?"
- „Wracajmy do domu, bo jest zimno, a ty mimo mojej kurtki wciąż się trzęsiesz."
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że miał rację, bo drżałam z zimna.
- „Dobrze." - odparłam, szczękając zębami.
Mężczyzna objął mnie ramieniem i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Gdy przechodziliśmy obok placu zabaw, moją uwagę przykuł drobny chłopiec. Siedział samotnie na ławce z dała od innych dzieci. Mógł mieć co najwyżej 10 lat. Miał ciemnobrązowe włosy i ubrany był w niebieską kurtkę i czerwoną czapkę. Przystanęłam na chwilę przy ogrodzeniu, a wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Chłopiec miał piękne zielonoszare oczy, w których kryła się ciekawość. Jednak wyraz jego oczu był smutny. Rozejrzałam się zdziwiona. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie są jego rodzice i dlaczego siedzi sam na ławce, zamiast bawić się z innymi dziećmi. Odwróciłam się w stronę męża i zapytałam:
- „Widzisz tego chłopca?"
- „Tak."
- „To dziwne, że siedzi tak sam i nie bawi się z rówieśnikami. Gdzie są jego rodzice?"
- „Kochanie, może po prostu jest nieśmiały, a jego rodzice pewnie są gdzieś blisko. Nie zakładaj od razu najgorszego."
Wiedziałam, że mężczyzna ma rację, ale nie mogłam pozbyć się uczucia, że coś jest nie tak. Nagle do chłopca podeszła jakaś kobieta, złapała go za rękę i ruszyli w stronę wyjścia z placu. Przy wyjściu chłopiec jednak odwrócił się i spojrzał na mnie. W jego oczach był smutek, niepewność i coś jeszcze, tak jakby prośba o pomoc? Zaraz potem chłopiec i kobieta zniknęli mi z oczu.
- „Widzisz? Mówiłem, że wszystko jest w porządku." - stwierdził mój mąż.
- „Yhm..." - zgodziłam się, choć wcale nie byłam tego taka pewna.
Wzrok chłopca nie dawał mi spokoju, ale wiedziałam, że na pewno widzę go po raz pierwszy i ostatni.
Potem wróciliśmy do domu, gdzie spędziliśmy miło wieczór. Na chwilę zapomniałam o tym chłopcu, jednak przed snem znów zobaczyłam jego obraz przed oczami. Ten jego wzrok nie dawał mi spokoju...

Płomyk nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz