26. Skargi

136 13 8
                                        

Odebrałam wypis Zosi, ale w tej chwili zadzwonił mój telefon. Okazało się, że szef potrzebuje mnie na chwilę w bazie. Spojrzałam niepewnie na Zosię i jej o tym powiedziałam, a ona zaproponowała, że pojdzie odwiedzić tatę, a potem przyjdzie na bazę. Zgodziłam się i niechętnie ruszyłam w stronę bazy.
Nie cierpiałam nowego szefa. Bez przerwy mówił podniesionym głosem, a momentami nawet krzyczał. Traktował nas jak swoich podwładnych, których można traktować bez szacunku, bo oni mają obowiązek wykonywać jego rozkazy. Do tego nigdy nas nie słuchał i nie liczył się z naszym zdaniem. Często wręcz nam przerywał, gdy próbowaliśmy coś powiedzieć. A już jak ktoś się pomylił albo o czymś zapomniał, to był koniec świata. No bo przecież my musimy być nieomylni. To było nienormalne. Niby były wojskowy, a traktował nas gorzej niż się traktuje żołnierzy. Miałam go już serdecznie dość i w jego towarzystwie czułam się bardzo niekomfortowo. Szczerze, to były nawet takie momenty kiedy po prostu bałam się go. Najgorzej było, jak byłeś z nim sam na sam, więc za wszelką cenę starałam się unikać takich sytuacji.
Teraz na drżących nogach weszłam do bazy i zobaczyłam, że jak na złość nikogo w niej nie było. Miałam ochotę stąd uciec, ale przecież musiałam iść do szefa. Lekko się trzęsąc, ruszyłam niepewnie w stronę jego gabinetu. Na miejscu niepewnie zapukałam.
- ,,PROSZĘ!" - usłyszałam tak głośne, że aż się wzdrygnęłam.
Niechętnie weszłam i powiedziałam:
- ,,Dzień dobry doktorze Bieliński. Chciał mnie pan widzieć..."
- ,,Pułkowniku Bieliński, pani Reiter." - mruknął, a ja skrzywiłam się w środku.
- ,,Tak?"
- ,,Wpłynęło kilka skarg na panią." - odparł, a ja zdziwiona spojrzałam na niego.
- ,,Słucham? Jakich skarg?"
- ,,A co pani taka zdziwiona? Jak się nie słucha i nie wykonuje poleceń oraz popełnia błędy to nic dziwnego. Skończy się pani samowolka."
- ,,Co?"
- ,,To co pani słyszy. A i dostaje pani oficjalne upomnienie. Jak skargi się powtórzą to zostanie pani zawieszona."
- ,,Za co niby?!" - zawołałam zła. - ,,Czego dotyczą te skargi?"
- ,,Niech pani nie podnosi głosu, pani Reiter." - przerwał mi Bieliński, unosząc brew i spoglądając na mnie z wyraźnym niezadowoleniem. - ,,Skargi dotyczą braku dyscypliny i poważnych niedociągnięć w wykonywaniu obowiązków. Podobno kwestionuje pani rozkazy, działa na własną rękę i ignoruje procedury. To niedopuszczalne."
Wkurzona jawnym kłamstwem zawołałam:
- ,,To jest jakaś bzdura! Zawsze działam z myślą o pacjentach i ich dobru. Jeśli zdarzyło się, że musiałam improwizować, to tylko dlatego, że procedury nie zawsze uwzględniają rzeczywiste sytuacje w terenie!"
Byłam wściekła. Bieliński zarzucał mi coś co nie zrobiłam, a przecież w terenie nieraz trzeba działać szybko, bez zastanowienia, bo tego wymaga sytuacja i nieraz trzeba nagiąć trochę procedury dla dobra pacjentów.
- ,,To nie jest pani rola, żeby decydować o tym, co jest ważne, a co nie." - odparł chłodno Bieliński."- ,,Od tego są właśnie procedury, a pani ma je przestrzegać. To, że uważa się pani za nieomylną pokazuje tylko pani niekompetencję."
Zabolały mnie mocno jego słowa i nie wytrzymałam.
- ,,To niesprawiedliwe! Pracuję w tym zawodzie od lat, znam się na swojej pracy, a pan traktuje mnie jak nowicjusza! Może gdybyśmy mieli więcej wsparcia i mniej biurokratycznych utrudnień, nie musiałabym podejmować takich decyzji! Zawsze działam w najlepszym interesie pacjentów!" - krzyknęłam.
- ,,Najlepszy interes pacjentów? Pani naprawdę sądzi, że wie lepiej od lekarzy z większym doświadczeniem i od całego zespołu, który te zasady ustalał? To pycha, pani Reiter. A jeszcze bardziej niepokojące jest to, że pani tego nie widzi. Ma pani skłonność do stawiania się ponad wszystkimi. W pani mniemaniu jest pani nieomylną specjalistką, ale prawda jest taka, że prezentuje pani co najwyżej poziom przeciętnego stażysty. Jeśli tak wygląda pani ambicja, to gratuluję - daleko pani nie zajdzie." - powiedział prześmiewczo.
Jego słowa powoli dotarły do mnie. ,,Poziom przeciętnego stażysty"? Po tylu latach studiów, pracy w szpitalach i karetce? ,,Skłonność do stawianie się ponad wszystkimi"? ,,Daleko pani nie zajdzie"? Jego słowa dotknęły mnie do żywego. Tak bardzo bolały. Czułam się jak ostatni śmieć, nic nie warty.
- ,,To niesprawiedliwe! Poświęcam się tej pracy i znam się na niej, podczas gdy pan nawet nie potrafi słuchać swoich ludzi! Ciągle tylko rozkazy, jakbyśmy byli w koszarach! Gdyby pan choć raz spojrzał na sytuację z perspektywy pracowników, zobaczyłby pan, że te zasady nie zawsze mają sens!" - wybuchłam wreszcie, nie mogąc już wytrzymać tego poniżania.
Bieliński wstał zza biurka, a jego spojrzenie, jeśli to w ogóle możliwe, stało się jeszcze surowsze. Zadrżałam lekko.
- ,,Zasady to nie są sugestie, pani Reiter! To, że ma pani jakieś ambicje, nie daje pani prawa do kwestionowania porządku. Nie ma miejsca na indywidualizm w sytuacjach kryzysowych. Widocznie pani nie dojrzała do tej roli. W związku z tym zawieszam panią w obowiązkach ze skutkiem natychmiastowym. Proszę opuścić bazę i przemyśleć, czy ma pani cokolwiek, co wnosi na ten zespół poza swoim nadętym ego." - rzucił, a ja zamarłam.
Stałam jak osłupiała. Zawiesił mnie... Tak po prostu... zawiesił... Po chwili ocknęłam się i wyszłam, czując się kompletnie upokorzona, jakby ktoś rozdeptał to, na czym budowałam swoją karierę. Bieliński zmieszał mnie z błotem, tak jakbym nigdy nic nie znaczyła, a moja praca nie miała żadnego sensu.
Oszołomiona zeszłam do pokoju socjalnego. Wciąż z trudem docierało do mnie, co się właśnie stało. W końcu ocknęłam się i wykreciłam numer Zosi. Niestety dzwonek jej telefonu rozległ się w bazie. Musiała go zostawić jak była rano. Wziełam go do ręki i podeszłam do swojej szafki. Zabrałam swoje rzeczy i wyszłam bez słowa, nie żegnając się z nikim. Wiedziałam, że zaraz przyjdzie Bieliński i powie im o wszystkim, a ja nie miałam ochoty, widzieć go ponownie.
Po wyjściu powoli ruszyłam w stronę szpitala. Tam zajrzałam na OIOM, ale Zosi tam nie było. Pomyślałam, że pewnie poszła na stołówkę albo do łazienki. Założyłam fartuch ochronny i weszłam do sali. Usiadłam obok nieprzytomnego Wiktora i delikatnie złapałam jego dłoń.
- ,,Hej kochanie. Jak się dzisiaj masz? Wiesz tak bardzo tęsknimy za Tobą z Zosią. Zresztą Czarek też o Ciebie wypytuje. Potrzebujemy Cię. Wikuś tak bardzo chciałabym Cię już przytulić. Proszę Cię, wróć do nas..." - szepnęłam.
Chwilę siedziałam w milczeniu, patrząc na niego z trudem powstrzymując napływające do oczu łzy. W końcu wstałam, pożegnałam go, całując go w policzek i wyszłam. Zaczęłam szukać Zosi, ale nigdzie jej nie było. Zaczęłam się martwić, bo to było do niej niepodobne. W końcu postanowiłam zajrzeć do Czarka, ale gdy weszłam do jego sali, nikogo nie było. Zaskoczona zapytałam pielęgniarki, czy zabrali go na badania. Kobieta powiedziała, że nie, ale nie wie gdzie poszedł. Zmartwiona zobaczyłam, że Czarek też zostawił telefon. Wyszłam z sali i zaczęłam szukać Zosi i Czarka. Wątpiłam, że stroją sobie żarty, bo to było do nich niepodobne. Zaczęłam wypytywać lekarzy, pielęgniarki iinne osoby, czy ich nie widziały. Niektórzy mówili, że kilka godzin temu się tu kręcili. Ochroniarze zapewnili mnie, że na pewno nie wyszli ze szpitala. To dodawało mi trochę nadziei, ale i tak się martwiłam. Czarek, Zosia, gdzie Wyście się podziali...?

Płomyk nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz