Miał na imię James. Szczerze mówiąc na początku chciałam żeby jak najszybciej się wyprowadził, ale po czasie przestało mi już to przeszkadzać, że razem ze mną mieszka obcy facet. Nie powiem, nawet go polubiłam tym bardziej, że był przeciwny alkoholizmowi mojej matki. Ale czy on coś mógł zrobić? Czy mógł jej to tak wytłumaczyć, żeby ona cokolwiek zrozumiała z tej sytuacji, że robi nam krzywdę? Nie sądzę, a gdyby choćby nawet zrozumiała to zapewne by i tak się nie zmieniła. Słyszałam nieraz jak mówił jej, że musi iść na odwyk, ale ona tylko mówiła: "Daj mi spokój, nie interesuj się mną." Całe moje życie było do dupy. W szkole też nie było lepiej, każdy wiedział jaką mam sytuacje, nie którzy mnie wspierali, a nie którzy wytykali palcami. A wiecie co? Nie którzy kiedyś udawali moich przyjaciół, że zawsze będą. Tym czasem wspierali mnie Ci po których najmniej się tego spodziewałam. Uczyłam się w miarę dobrze, wzorową uczennicą nie byłam, lecz też nie taką którą zadowoli dwójka na koniec. Kiedyś wszystko było łatwiejsze, miałam mnóstwo koleżanek, kolegów. A teraz zostali Ci tylko nie liczni. Przyjaciół mogłam wyliczyć na palcach jednej ręki. Byli nimi: Katrin, Dakota, Wendy, Patrick, Carl. Może opowiem coś o swoim wyglądzie w tamtym czasie? A więc miałam 175 cm wzrostu, długie brązowe włosy, byłam szczupła, nigdy nie mogłam narzekać na to, że źle w czymś wyglądam. Z opinii innych wynikało to, że jestem ładna, ale ja tak wcale nie sądziłam, uważałam się za przeciętna dziewczynę.
^^^
Witam, jak się podoba?
Czekam na komentarze :)