Prolog

85 12 7
                                    

Colin wpatrywał się w Alice ze swojego miejsca w fotelu. Tej ciemnej nocy jedynym światłem w jego gabinecie były płomienie z kominka. Ciche trzaski płonącego drewna przerywały ciszę. Jego siwa już broda, jak zawsze nienagannie wyglądająca, nabierała pomarańczowego zabarwienia. Alice spoglądała przez okno. Barwa światła barwiła jej, już i tak rude, włosy na wręcz szkarłatne. 

— To byłoby najlepsze rozwiązanie — powiedziała dźwięcznym głosem odwracając młodą twarz do Colina.

Kot siedzący na jego biurku miauknął i położył się na boku. Rudy pupil wpatrywał się w swojego pana.

— Nie ma takiej możliwości. — Tak jak głos Alice koił, tak ten należący do Colina, ranił słuch.

— Dlaczego? To byłoby sprawiedliwe.

— To mogłoby podważyć autorytet Elity.

— Bardziej podważa go twój upór. Nie chcę się z tobą kłócić, ale zrozum, że to może przyczynić się do napięć. Napięć, które mogą zagrozić naszym interesom.

— Czyli powołujesz się na opłacalność i sprawiedliwość.

— Tak — potwierdziła Alice.

— Świat nie jest sprawiedliwy, więc ten argument nie ma mocy. Ciekawsze wydaje się twierdzenie, że mamy w tym interes.

— Chcesz dowodów? Wystarczy że zakończę nasze porozumienie. Razem mamy pełnię władzy, a sam nie jesteś już tak potężny.

— Dlaczego tak ci zależy na tym człowieku? — Na przysłoniętych przez zarost ustach mężczyzny zagościł krzywy uśmiech. Szkliwo na zębach błysnęło. Colin wyciągnął rękę do kota, aby go pogłaskać, ale kapryśne zwierzę ostrzegawczo machnęło łapą na jego dłoń.

— Uznaj to za moją fanaberie.

— Niech będzie. Spełnię twoje życzenie, ale pod jednym warunkiem.

— Czego oczekujesz?

— Ten człowiek musi dojść do czwartej fazy.

— Drugiej.

— Czwartej, albo nici z umowy. Możliwe, że ponowna walka o władzę byłaby odświeżająca.

Alice milczała przez dłuższą chwilę, ale w końcu podeszła do biurka Colina i wyciągnęła dłoń.

— A więc mamy umowę. — Uśmiechnęła się, kiedy ten uścisnął jej dłoń.

— A cóż to za układy bez mojej skromnej osoby? — W pomieszczeniu rozległ się nowy głos.

Był spokojny, głęboki i nawet czarujący. Mężczyzna, który wsunął się bezszelestnie do gabinetu, stał w nieoświetlonej części pomieszczenia. Jeszcze przed chwilą podpierał ścianę, ale częściowo wyszedł z cienia. Uśmiechy na twarzach Alice i Colina zamarły. Przybysz miał na sobie idealnie dobrany garnitur. Marynarka zwisała przewieszona przez przedramię.

— Układy i układziki. Nic się nie zmieniło — stwierdził przybysz.

— Dawno nikt cię nie widział — przywitał go Colin — wszyscy myśleli, że nie żyjesz.

— Jak widać jestem całkiem żywy. Bawcie się w najlepsze. To co mnie interesuje jest nadzorowane cały czas. Bawcie się władzą, skoro macie takie możliwości.

— Nie zamierzasz odzyskać wpływów? — odezwała się Alice.

— Ależ ja je mam! — zaśmiał się zagadkowy członek Elity — Zniknąłem, ale ciągle byłem, jestem i będę aktywny. Tylko wy wiecie, że wróciłem. I tak ma pozostać. Ciekawi mnie dwójka nowych uczestników programu. Zapewniam, że będę jedynie obserwował.

— Na ile możemy ci wierzyć? — Wypaliła Alice.

— Moje słowo musi wam wystarczyć. Tak samo, jak za dawnych lat.

Ciche skrzypnięcie drzwi zakończyło wypowiedź tajemniczego przybysza. Alice wymieniła zaniepokojone spojrzenia z Colinem. Odczekali chwilę, aby mieć pewność, że zostali sami. Dopiero wtedy Colin zabrał głos.

— On wrócił. Nie możemy sobie pozwolić na zabawę.

— Wrócił Kean, wróciły kłopoty i wróciła prawdziwa walka o wpływy — potwierdziła Alice — tym bardziej będziemy potrzebowali nowego narybku.

— Zdecydowanie, ale to unieważnia naszą umowę. Potrzebujemy najlepszych, a nie tych co mają znajomości.

— Chcesz tej napierdalanki? Jesteś tego pewny?

— Podczas czwartej fazy zdecyduję. Dobrze wiesz, że obecność Keana ogranicza moje możliwości dotyczące programu.

— Niech będzie, ale bądź świadomy, że to działa w dwie strony.

— To chyba oczywiste. Nie spodziewałem się niczego innego.

— Uważaj na siebie. Kean to Kean.

— Ty też uważaj.

Alice wyszła na korytarz. Niebieskie światło sączyło się z ścian. Nie męczyło oczu, ale zarazem dawało tyle światła, aby bez problemu przemieszczać się po kompleksie. Jej gabinet znajdował się w innej części budynku, przez co musiała przejść przez prawie cały kompleks. Mijała kolejne drzwi i kolejne tabliczki z nazwiskami właścicieli poszczególnych gabinetów. Osoby z wyższego kręgu Elity miały swoje gabinety na tym piętrze. W połowie drogi od Colina przystanęła przy jednych, bardzo konkretnych drzwiach. Tabliczka na nich głosiła "Marcus Kean". Alice przystanęła i zamyśliła się. Ten człowiek był niezwykle przerażający. Zazwyczaj członkowie Elity wiedzieli wszystko o innych elitarnych. A przynajmniej mogli w dowolnym momencie dowiedzieć się wszystkiego czego chcieli. Wyjątkiem był Kean. Nikt nie wiedział za co odsiadywał wyrok. Nikt nie wiedział w którym roku wygrał Elite. Nikt nie wiedział kim był przed wyrokiem. Nic o tym człowieku nie było pewne. Tylko dwie osoby znały jeden szczegół. Szczegół, który mógł sugerować, że Marcus nie jest zwyczajnym członkiem Elity. Alice ruszyła dalej korytarzem. Miała nadzieję, że nikt nie widział jej pod tymi drzwiami. Po raz pierwszy od dawna czuła niepokój.

— Interesuje nas ta sama osoba — mruknął Marcus wychodząc z cienia przy drzwiach do jej własnego gabinetu.

Alice D'Arc wzdrygnęła się. Jej serce zaczęło łomotać jak oszalałe. Wstrzymała oddech odruchowo, aż poczuła jak na szyi pulsują naczynia krwionośne. Dopiero wtedy wypuściła powietrze z płuc.

— Naprawdę? — zapytała.

— Tak. Może osobiście interweniuje w czwartej fazie. A może tego nie zrobię. Ta osoba ma o wiele większe szanse na przeżycie niż reszta. Zobaczymy kto się dogada z naszym znakiem zapytania.

— Będę dbała o MÓJ "znak zapytania".

— Chętnie zobaczę czy pokonasz mnie w tym mikro starciu. Powodzenia Alice. — Kean odszedł spokojnym krokiem w stronę swojego gabinetu. Wyciągnął zapalniczkę, zapalił papierosa wyciągniętego z kieszeni i zniknął za rogiem korytarza.

ElitaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz