Trwała lekcja języka polskiego, z najmniej lubianą nauczycielką w całej szkole, Panią Jastrzębowską.
— Pan Wiśniewski — przeczytała z dziennika, latając wzrokiem po klasie. — Który to?
— Ja, pani profesor.... — uniósł dłoń z niechęcią chłopak, przewracając oczami.
— Przeczytaj swoją rozprawkę na głos.
Przełknął ślinę, wstając i niezgrabnie chwytając kawałek papieru. Na podłogę upadł ołówek, a chłopak natychmiast się nachylił, żeby go podnieść.
— Później podniesiesz, nie martw się. Teraz czytaj. — skomentowała nauczycielka, skanując go wzrokiem z pogardą.
— Tak... — wyprostował się i odchrząknął, nerwowo wpatrując się w kartkę... kolegi.
„Ja pierdole... co tu jest napisane?"— pomyślał ze złością, próbując się doczytać. „Gdyby tylko pismo tego debila nie wyglądało jak hieroglify egipskie, no jakże by inaczej...".
— No, dalej! Czemu nie czytasz? — zniecierpliwiła się nauczycielka, gdy drzwi otworzyły się, dając nadzieję "Panu Wiśniewskiemu".
— Dzień dobry — przywitał się chłopak, zamykając drzwi za sobą. — Przepraszam za spóźnienie.
Wszystkie oczy skierowały się na niego, wysokiego chłopca z krótkimi, czarnymi włosami i radosną z natury twarzą. Nauczycielka też spojrzała na niego poważnie, szukając rzeczy, za którą mogłaby go ukarać lufą w dzienniku... oprócz tego, że się spóźnił aż trzy minuty!
Niestety niczego się nie doszukała. Na prawym ramieniu miał przyszytą tarczę szkolną, torbę na ramieniu... Wszystko, co miało być, było.
— Imię. — mruknęła, chwytając długopis.
— Piotr Szymczak. — odpowiedział, idąc do ławki, ale zatrzymano go.
— Chwila! Podejdźże tutaj, panie. — posłusznie odwrócił się, stając przed nauczycielką.
— Czemu się spóźniłeś? — warknęła gburliwie. Westchnął z wymuszonym uśmiechem, odwracając na chwilę głowę w stronę klasy, po czym znów na nią.
— Wie pani, jak to jest z tymi tramwajami... jeden się spóźni, drugi odwołany... — wzruszył ramionami. — mój się spóźnił.
— To nie jest moja wina.
— A czy ja mówię, że pani? — usłyszał chichot kilku osób naraz, a kobieta uniosła na niego wzrok. — Przepraszam! — poprawił się szybko.
I tak jej przypadł. Mocnym, nadgorliwym szarpnięciem sprawdziła, czy tarcza na jego ramieniu była rzeczywiście porządnie przyszyta. Miała nadzieję, że będzie się trzymać na agrafce, aby wpisać mu laczka do dziennika, ale... zawiodła się.
— No! — puściła go, kręcąc głową. — Siadaj. I przyjdź jutro z rodzicami.
Skinął głową i przewrócił oczami, odwracając się w stronę klasy. Usiadł w trzeciej ławce przy oknie, wyjmując z torby książki. W tym czasie Wiśniewski wymienił się pracą kolegi z jeszcze innym kolegom, który bardzo ładnie pisał. Obiecał, że w zamian da mu piątaka na przerwie.
— No więc wracamy, Panie Wiśniewski! — wstał z nikczemnym uśmiechem, gotowy przeczytać pracę. Zaczął czytać, podczas gdy Piotr nachylił się do kolegi z ławki.
— Ominęło mnie coś? — szepnął.
— Nie, nic takiego — pokręcił głową przecząco. — Robert nie napisał wypracowania i nie umiał się doczytać pisma Mateusza. — uśmiechnął się na to Piotr.
— Aha. Mogło się to skończyć uwagą w dzienniczku. — zażartował, na co i jego kolega się uśmiechnął.
— Jak twoje spóźnienie.
— Mój stary jest w Iraku, nie mogę z nim przyjść.
— A matka?
— Powiem, że chora na tyfus.
— Wtedy ciebie nie wpuszczą do szkoły!
— Lepiej dla mnie.
CZYTASZ
Rozerwałem sobie getry, Panie Władzo
Historical FictionRok '79 XX wieku w Polsce Rzeczpospolitej Ludowej, piętnastoletni Piotr chodzi do liceum w Poznaniu, jego rodzinnym mieście. Ojciec pracuje w Energopolu-7, a matka jest fryzjerką. Poznając inną historię Polski na lekcjach, a inną od swoich rodziców...