11. Andżelika aka Andzia

32 5 0
                                    

— Czy ty naprawdę nie potrafisz być cicho? Musisz trzaskać drzwiami i zrzucać z półek wszystko, co możliwe? Nie możesz chociaż spróbować... zachowywać się ciszej, gdy wiesz, że inni chcą spać?
— Mamo, inni, czyli kto? — przewrócił oczami Piotr, przeczesując włosy w lustrze.
— Ja! A tak w ogóle, to dlaczego nie pojedziesz rowerem? Kiedyś jeździłeś i nie narzekałeś.
— Bo wtedy miałem mniejsze bagaże, mamo. — odwrócił się do niej, po czym wyszedł z łazienki. — I więcej czasu! — dodał.
Chłopak założył plecak i zerknął jeszcze raz w swoje odbicie. Miał na sobie koszulę w kratę, z krótkimi rękawami oczywiście, żeby się nie zapocić na śmierć, oraz dzwony z wysokim stanem. Do tego ubrał wypucowane lakierki zamiast trampek z odpadającymi podeszwami. Już miał wychodzić, gdy usłyszał matkę.
— Piotr, który dziś jest?! Czwartek?! — podeszła do niego, podenerwowana.
— No, tak. Trzydziesty, dlaczego?
— Ojciec jutro wraca z Iraku! A ty do babci jedziesz! No, nie, nie możesz jechać... — złapała się za głowę.
Piotr położył dłoń na jej ramieniu, uchylając drzwi drugą.
— Niech się mama nie denerwuje, przecież tata zrozumie. Z resztą zrobię mu niespodziankę.
— Ale nie było go w domu, ile?! Trzy lata! Przecież, no kto to widział...!
— Mamo, odwiedziliśmy go w zeszłe lato. Byliśmy tam pięć tygodni, nawet jeździliśmy na wielbłądzie. A ja jechać... muszę. — przytulił ją. — Do widzenia, mamo. Przekaż tacie, że się stęskniłem.
— No, tak, tak... Miej się. — wychyliła się zza drzwi, wołając za nim. — Piotrek! Ale zadzwoń do ojca wieczorem!
— Zadzwonię! — zniknął, schodząc po schodach.

Po kilkunastu minutach pociąg nadjechał. Był to zwykły pociąg osobowy z wagonami podzielonymi na przedziały, jadący z Poznania do Zbąszynia. Piotr miał nadzieję, że może będzie to piętrus, bo takie najbardziej lubił. Pomimo wczesnej godziny, na peronie było dość chaotycznie. Wszyscy próbowali dostać się do pociągu w tym samym czasie. Ludzie pchali się i przepychali, żeby dostać się na przód, próbując wsiąść do pociągu przed innymi. Piotr próbował przecisnąć się przez tłum, ale miał trudności.
— Za cholerę tam nie wejdę... Jest tak wielu ludzi i wszyscy się spieszą. — pomyślał głośno.
Na peronie było głośno, wszyscy rozmawiali i się poruszali. Niektórzy, nie czekając, aż dojdą do wejścia, wchodzili przez okna do wagonów. Kątem oka Piotr widział grupę chłopaków w jego wieku od razu idących na tył pociągu, siadając tam z walizkami. Przez chwilę rozważał opcję pójścia do nich, ale rozmyślanie przerwał mu męski głos.
— Kawalerze, nie ma już miejsca! Przykro mi! — oznajmił jakiś uprzejmy facet z pociągu.
Piotr uniósł wzrok i rzeczywiście wszyscy weszli już do środka oprócz niego. W panice rozejrzał się i dostrzegł konduktora, jego wzrok centralnie na nim. Gwizdnął, dając znak na odjazd.
— O, nie... Nie, nie! Nie będę zapierdalać rowerem z tym klamotem! — zdesperowany pobiegł w kierunku ostatnich wagonów, gdy pociąg zaczął powoli odjeżdżać.
Nie marnując czasu, wrzucił swój plecak do okna jednego z przedziałów. Chwycił się ręką framugi otwartego okna i ku jego zaskoczeniu czyjaś dłoń wciągnęła go do środka. Z łomotem wpadł do środka, upadając na ziemię. Pierwszą rzeczą, jaką zauważył, był ostry zapach tytoniu unoszący się w powietrzu. Odruchowo, choć niechcący, zakaszlał i machnął ręką, odganiając dym od twarzy.
— Wszystkie kości na miejscu? — usłyszał rozbawiony kobiecy głos nad sobą.
Natychmiast się wyprostował i spojrzał w stronę kobiety. Siedziała na ławce, ze skrzyżowanymi nogami, pochylając się ku niemu z drwiącym uśmiechem. Trzymała papierosa między dwoma palcami. Piotr nieumyślnie poprawił włosy i podniósł się z ziemi.
Piotrowi coraz trudniej było obalić powiedzenie ojca: „A co do dziewcząt, to najpiękniejsze są te, które znajdziesz w Polsce". Nieznajoma siedząca przed nim była rzeczywiście piękna. Chociaż nie mógł powstrzymać się od spojrzenia spode łba, ponieważ kobieta miała rozpiętą kurtkę dżinsową, a pod spodem tylko biustonosz. Do tego jasne bermudy z czarnymi muszkieterkami. Nie mógł określić, czy była ona w jego wieku, czy starsza, ale obstawiał to drugie, ze względu na papierosa.
— Naturalnie... — rzucił krótką odpowiedź, siadając naprzeciwko niej. Plecak położył na siedzeniu obok siebie.
— Zapalisz? — wyciągnęła w jego stronę paczkę papierosów. Piotr spanikował.
— Ja nie... ja jeszcze...
— Rozumiem. — zaśmiała się, choć brzmiało to bardziej tak, jakby śmiała się z niego. — Nie palisz. Ale to wagon dla palących...
— Nigdzie nie ma napisane, że niepalący nie mogą tutaj siadać.
— Oczywiście... Zakładam, że przyszedłeś tu dlatego, że wszystkie pozostałe wagony były pełne po brzegi?
— No... No, tak... — przyznał się, takim tonem, jakby było to coś upokarzającego.
— Zazwyczaj wagony dla palących są też przepełnione, ale wiesz... Ludzie wolą tłoczyć się jak sardynki w puszce, żeby nie musieć wąchać papierosów. Widzisz, o tej godzinie tu są luzy. Cały przedział miałam dla siebie. Ale ty mi nie przeszkadzasz.
Uśmiechnął się lekko, po czym poczuł trochę niezręcznie.
— A Pani... Jak ma Pani na imię? Ja jestem Piotr. — przedstawił się niepewnie.
— Moja matka nazwała mnie Andżelika, ale wszyscy wołają na mnie Andzia. — jej uśmiech się poszerzył i pochyliła się w jego stronę.
— Andżelika? To naprawdę klawe imię! — zapomniał na chwilę o całym stresie. Musiał sobie uświadomić, że siedemnaście lat to wcale nie tak mało. — Jest Pani z Poznania? Pierwszy raz widzę...
— Mów na mnie Andzia, dobra? Czuję się staro, gdy mówi się do mnie per pani. — przerwała mu. — Urodziłam się w Wiedniu, ale jestem z Gdańska.
— Naprawdę? W Wiedniu... Austria! Umie Pani coś...
— Ja ci dam "pani ", ty! Andzia jestem! — krzyknęła rozzłoszczona.
— Już, w porządku! Rozumiem... — wzdrygnął się na siedzeniu.
Przygryzła papierosa, uśmiechając się do niego mile, z nutką chytrości.
— Młodo wyglądasz. Ile masz lat?
— Siedemnaście. — odparł, wzruszając ramionami.
— I na tyle wyglądasz. — także wzruszyła ramionami, naśladując go. — A ty, jesteś z Poznania?
— Tak, z Poznania...
— No widzisz! A ja przeprowadziłam się do wuja w Moskwie... Potem do jego rozwiedzionej żony, która jest tutaj... — powiedziała, zaciągając się papierosem i lekko go przygryzając. Lekko się zaśmiała, patrząc na niego. Piotr uznał, że sposób, w jaki ona paliła, był dość śmieszny.
— Dlaczego ciągle się przeprowadzasz? — zmarszczył brwi, próbując ją zrozumieć.
— Jestem młodym, niedoświadczonym człowiekiem. Mam dopiero dwadzieścia lat. Choć, to już nie tak mało... — przechyliła lekko głowę na bok, zastanawiając się przez chwilę. — Dopiero uczę się żyć w świecie dorosłych, powiedzmy.
— Aha... — mruknął w odpowiedzi. Rzeczywiście brzmiała młodo, z odrobiną niedojrzałości. Poczuł się starszy od niej, ale jednocześnie poczuł się zrozumiany. Miał ochotę powiedzieć, że ta dziewczyna może się z nim utożsamić, ale czy chciał przyznać, że czuje z nią więź? Raczej nie.
Jechali przez chwilę w ciszy. Piotr otworzył gazetę, którą zakupił jeszcze na peronie, ale nie było mu dane zacząć czytać.
— Pracujesz już?
— Nie. — zdumiony spojrzał na nią. — Ty poszłaś na studia?
— Nie. — oznajmiła z półprzymkniętymi oczami, badając jego twarz ze słodkim uśmiechem.
— Ale pracujesz? — ta młoda kobieta coraz bardziej go zaskakiwała. Nie dość, że ciągle nawijała o byle czym, nie wyglądała na ambitną.
— Tak. — uśmiechnął się na odpowiedź. — W barze.
Odłożył gazetę i zmarszczył brwi. Starał się nie wyglądać na zbyt osądzającego, ale jego twarz wszystko zdradzała. Powoli zaczął pojmować, z jakim typem osoby ma do czynienia. Postanowił, że najlepiej będzie temat przemilczeć... Lecz ona nie zamierzała siedzieć w ciszy.
— Praca w barze to nie jest prawdziwa praca... Tak mawiał mój tatuś. Zanim przedawkował alkohol, teraz wącha kwiatki od dołu. — powiedziała z chichotem, zanim zgniotła papierosa w dłoni, uśmiechając się do niego. — I moja matka w ogóle... Odgrodziła się ode mnie. Więc na złość im wszystkim, zaczęłam pracę w barze.
— Tak? Interesujące... — starał się jak najszybciej znaleźć sposób na zmianę tematu. — A teraz gdzie jedziesz?
— Teraz jadę do kolegi w Zbąszyniu. Znamy się z kolonii. Wujenka wyrzuciła mnie z domu. — to trochę zawiodło Piotra, lecz próbował być miły. Jeszcze tylko kilka minut jazdy, powtarzał sobie w myślach... — Jeden problem mniej dla niej.
Piotr słuchał, uśmiechając się na jej odpowiedź. Odsunął myśl o wyskoczeniu z okna na bok, decydując się zadać kolejne pytanie, aby podtrzymać rozmowę.
— Czy ta praca przynajmniej jest dobrze płatna?
— Tak, jest całkiem nieźle... — przytaknęła, po czym spojrzała na niego ze życzliwym uśmiechem, obserwując jego wyraz twarzy. — Dla mnie jest klawo.
— Wspaniale. — odrzekł.
— Owszem. Chodzisz do liceum?
— Tak, ósemka na Głogowskiej.
— Szkoda, że wiele niepowodzeń życiowych młodych ludzi ma swój początek w złych relacjach z rodzicami. Ale z tego, co wiem, twoje liceum jest dość wykwintne, Piotr... — Powiedziała, patrząc mu w oczy z półprzymkniętymi powiekami i uśmiechając się. — Można powiedzieć, że jestem małym rozczarowaniem dla mojej rodziny... Chociaż i tak mam już w to wyjebane.
Piotr gapił się na nią z dużymi oczami. Jak można tak po prostu zmienić temat i to gadać takie duperele?
— Masz chłopaka? — nagle zapytał. Był szczerze ciekawy.
— Miałam. Włodek, pracuje w stoczni Gdańskiej. Ale nie wyszło, bo był strasznie... jak to powiedzieć...
— Jaki? — zaciekawił się.
— No... Niestabilny psychicznie. Wujek mu zmarł i w grudniu siedemdziesiątego mu dłoń oderwało. Ma teraz taką protezę. Super facet, ale też zaczął coraz częściej pić i trudno mi było się z nim użerać.
— Ale nadal go kochasz?
Spojrzała na niego krzywo. Po raz pierwszy ona była tym, kto zachował ciszę.
— Ja też miałem dziewczynę. Kalinę, przeprowadziła się do Wałbrzycha. Nadal ją kocham, a przynajmniej tak mi się wydaje... Przy najbliższej okazji odwiedzę ją i spróbuję jeszcze raz. Jeśli się nie uda, to trudno... Ale jeśli nadal coś do niego czujesz, to lepiej nie marnować okazji. Mogłabyś spróbować pomóc mu przejść przez te wszystkie traumatyczne doświadczenia, a z alkoholem też... A teraz, pewnie załamał się jeszcze bardziej, tracąc swoją miłość.
— A co ty możesz o tym wiedzieć? Nie wymądrzaj się.
Normalnie taka odpowiedź rozgniewałaby Piotra, ale tylko się zaśmiał. Rozejrzał się i chwycił plecak.
— Wiesz, było miło, ale ja już wysiadam.
— Tu? — wyjrzała za okno. — Opalenica. Dokąd walisz?
— Do babci. Miej się, Andzia. — machnął jej ręką na pożegnanie i wyszedł z przedziału.
Gdy w końcu opuścił pociąg, wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze. Wreszcie poczuł świeże powietrze, a nie dym papierosowy. Obejrzał się na odjeżdżający pociąg. Dostrzegł Andzię, machającą dłonią, aby zwrócić jego uwagę. Podbiegł do wagonu, który zaczął się oddalać. Przez okno wcisnęła mu w dłoń kartkę z numerem telefonu oraz jej pełnym imieniem.
— Zadzwoń kiedyś, co?! — krzyknęła, wychylając się z okna.
Wiatr rozwiewał jej włosy, gdy pociąg jechał coraz szybciej. Machnęła ręką ostatni raz i zamknęła okno.
— Pieprzę, a nie zadzwonię. — zgniótł kartkę i włożył do kieszeni.

Rozerwałem sobie getry, Panie WładzoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz