15. Dość tego dobrego

21 4 2
                                    

Potężna woń papierosów unosiła się w całym pomieszczeniu, wyczuwalna dla każdego, kto wszedł do biura. Przez otwarte okno zimne powietrze wlatywało do środka, wywołując dreszcz u funkcjonariusza milicji obywatelskiej.

— Zamknij okno, proszę cię. — przemówił podirytowanym tonem, przytrzymując dłonią do biurka kartkę papieru, aby wiatr jej nie porwał.

Sierżant ruszył się z miejsca, zamykając okno z hukiem. Spojrzał na kolegę i przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu łagodnymi oczami.

— Antoni — mężczyzna podszedł do niego, pochylił się nad biurkiem i położył ręce na jego krawędziach. — Nie myśl o tym dzieciaku, bo cię głowa rozboli. Lepiej zajmij się tym. — podsunął mu teczkę z dokumentami, na której wielkimi literami widniał napis „włamania 09.03.-12.11".

— Już mnie głowa boli... łupie jak cholera, myśleć nie mogę. — odsunął kartotekę na bok i potarł skronie, trzymając papierosa między palcami.

— No, to przez niego. A nim się nie martw, on... dostanie mu się. Może to nie sprawa dla ciebie, awanturnicze nastolatki...

— Nie, nie... Wolę to, niż znajdować trupy w rzekach. — odparł z sarkazmem.

— A kto mówi, że trup ma być w rzece? Może być w mieszkaniu albo na ulicy.

— Всё равно [Wszystko jedno], nie rozumiesz. Młodsze pokolenia trzeba szkolić, a niektórych bardziej, innych mniej.

Siemionow wpatrywał się w niego jeszcze przez chwilę. Chwycił dokumenty z półki i rzucił je na biurko przed Antonim.

— Dossier. — przewrócił kilka kartek, po czym zaczął czytać. — Piotr Szymczak. Ojciec — Zdzisław Szymczak, zastępca kierownika oddziału Poznańskiego, pracuje w Energopolu-7; w 1979 roku pojechał do Iraku jako zastępca kierownika budowy zapory Basrah na kanale Shatt Al.-Arab. И прочее, и прочее... [I tak dalej, i tak dalej...] — nie można było nie zauważyć jego akcentu i sposobu, w jaki zmiękczał niektóre litery.

— Ojcu mogłoby się dostać za występki syna... Można zmienić stanowisko pracy na niższe.

— Daj spokój. Potrzebujemy więcej dowodów. Wprawdzie oni wezmą nawet bez udowodnień... — zamyślił się, odkładając papiery. Antoni je pochwycił, przeglądając kilka stron.

— Tak mało o nim wiem...

— Właśnie dużo! — wskazał palcem zdjęcie chłopaka w rogu papieru. — Powiedziałbym, że nawet więcej niż o innych takich zbójach.

— No, właśnie. Innych zbójach... Nie rozumiem, dlaczego te dzieciaki robią tyle zamieszania. Uważają, że wdechowo jest wyśmiewać się z władzy? Podnosi im to ego, czy poczucie własnej wartości? Bzdury! Nie wiedzą, w co się pakują. Sytuacja w kraju nie jest sprawą jakichś gówniarzy. Powinni po prostu siedzieć cicho i robić, co im się każe. Oszczędzilibyśmy sobie tylu kłopotów, gdyby nie te wszystkie strajki... A solidarność to coś innego. Gdyby nie ta wścibskość, to nie musiałbym teraz ślęczeć nad jakimś nieusłuchanym smarkaczem... To jest to! Następnym razem, gdy zobaczę tego szczeniaka na ulicy, idzie ze mną! Koniec z tolerancją takiego zachowania! Myśli, że może robić, co tylko chce!

Rosyjski milicjant robił ośle uszy na kartce papieru, udając, że słucha.

— Nie niszcz! — starszy sierżant sztabowy zbeształ go, wstając i odkładając dokumenty na półkę. Zgasił papierosa w popielniczce i oparł się o ścianę. Po raz kolejny wydało mu się, że jego wzrok jest zamglony. — Cholerna zaćma... Kiedyś wpędzi mnie do grobu.

— To albo... сигареты [papierosy].

— Papierosy. No. Zobaczymy, co mnie wykończy. Może jeszcze alkohol.

— I alkohol. — podtrzymał się o ścianę obok Antoniego.





Łatwo było go namówić. Oj, łatwo... Już siedział spity w restauracji, mając wrażenie, że głowa mu zaraz eksploduje. Trącił Ivana w ramię, który odwrócił się z absurdalnym uśmiechem. Był czerwony na twarzy, szczerząc się jak idiota, żyjąc chwilą.

— Nie wiesz, jaką czuję teraz nostalgię... takie deja vu... jakby to wszystko już kiedyś było... — niewyraźnie wytłumaczył. Ivan roześmiał się głośno i odpowiedział.

— Bo już tu kiedyś piliśmy! — odpowiedział, rozbawiony. Wrócił do rozmowy z jakimś innym mężczyzną, który wydawał się w tamtej chwili równie zadowolony, jak milicjant.

Z radia ustawionego na blacie dochodziła cicha muzyka. Pobrzmiewały głośne męskie głosy, mieszające się z zapachem papierosów i alkoholu. Powietrze było gorące i duszne. Bez słowa wstał, zachwiał się i ruszył w stronę drzwi, otwierając je szeroko. Wychodząc na zewnątrz, rozejrzał się po pustym chodniku. Ostrożnie spojrzał na drzewo. Czuł, że czegoś tam brakowało.

Rozerwałem sobie getry, Panie WładzoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz