13. Lenin urodził się w Uljanowsku

47 6 3
                                    

Nadszedł smutny koniec wakacji i trzeba było powitać nowy rok szkolny 1981/1982. Boisko szkolne rozbrzmiewało cichymi rozmowami, podczas gdy uczniowie stali w nieuporządkowanym zgromadzeniu. Wcześniej wysłuchali przez megafon przemówienia I Sekretarza KC PZPR — Stanisława Kani. Nie wywołało to niczego poza śmiechami i chichotami wśród Piotra i jego bandy. Dyrektor, postać bardziej budząca strach niż sympatię, wygłaszał nudny apel o zbliżającej się zagładzie akademickiej nadchodzącego roku szkolnego. Piotr, beztroska dusza, nie zwracał większej uwagi na słowa dyrektora, gdyż sam pogrążył się w niefrasobliwej pogawędce z chłopakami. Stali z tyłu, ściskając się jak sardynki i szeptali.
— Jeszcze wczoraj latałem po krawcach, szukając marynarki na mnie. Tamta miała kolejną dziurę z tyłu i matka w końcu postanowiła, że potrzebuję nowej. — chełpił się Waldek.
— Tak? Nawet nie zauważyłem.
— Mniejsza o to, w tym roku musisz się wziąć za rosyjski. Przecież co to za wakacje z poprawką! — zauważył Tomek.
— No, tak... Przecież wiem! — przewrócił oczami Waldemar, czując się urażony szczerą uwagą kolegi.
— Chłopaki — Piotr zwrócił na siebie uwagę wszystkich chłopców. — Ten facet, co mieszkał obok mnie, wyprowadził się kilka dni temu.
— Lepiszewski? — zapytał Gucio.
— No. Ten, co spadł ze schodów wtedy... — Waldek wtrącił się ponownie. — Ciekawe kto będzie twoim nowym sąsiadem. Może szpiega ci podeślą. — dodał zjadliwie.
— Oby nie, ale co by im to dało? Nie wygłaszam żadnych antykomunistycznych przemów przy obiedzie. — to zdanie sprawiło, że zachichotali nieco za głośno i podeszła do nich nauczycielka. Była wściekła, a jej twarz wykrzywiała się w paskudnym grymasie.
— Co jest takie zabawne, co? Co jest ważniejsze niż przemowa pana dyrektora? — starali się powstrzymać śmiech, ale wyraz twarzy pani Jastrzębowskiej był prześmieszny.
— Nic, przepraszamy.
— Przepraszamy.
— No, ja myślę. Łobuzy... — pokręciła głową z dezaprobatą, odchodząc.
Wymienili między sobą spojrzenia i cicho parsknęli śmiechem. Gustaw poczuł, że ktoś go klepie w ramię i odwrócił się do swojego kolegi z klasy, Roberta.
— Ty, znasz tego chłoptasia? — skinął głowę w stronę, gdzie stał jakiś chłopak. Cała czwórka zaczęła się perfidnie gapić w tamtą stronę, bez żadnej dyskretności, wyglądając zza siebie. — Chłopaki, poznajecie go?
— Jest tutaj nowy; zaufaj mi, znam całą szkołę. Nigdy dotąd nie widziałem jego twarzy.
— Jeśli Waldek go widzi pierwszy raz, to na pewno jest tu nowy.
— Wygląda na mięczaka. Patrzcie jak stoi sam i uważnie słucha.
— Pewno żółtodziób. Może on jest jednym z tych, co wierzy we wszystko, co usłyszy w telewizji i radiu?
— Czas pokaże.
Po całej ceremonii i spotkaniu z wychowawcą szkolne podwórze było zatłoczone gawędzącymi uczniami. Piotr z kolegami miał już iść, gdy Tomasz ich zatrzymał.
— Ty, patrz. — szturchnął Waldka. — Ten nowy gada z dziewczynami.
— I co? Myśli, że ma jakieś szanse. Mało wie, że z nimi nie da się dogadać. — zamilkł jednak, widząc, jak chłopak się razem z nimi śmieje.
— Może i jakieś tam szanse ma... — rzekł urzeczony Gucio.
— Cicho! Słuchajcie. — Piotr ich uciszył. Zamilkli, rozglądając się dookoła, jakby to miało im pomóc lepiej słyszeć.
— Czemu on tak śmiesznie gada? Niepełnosprawny jakiś?
— Matole! On jest z Rosji! Nie poznajesz tego akcentu? — Piotrek podniósł głos z zażenowaniem.
— Rzeczywiście... Kalinowka... — dumał Gustlik.
— Jaka Kalinowka? Że on?
— Nie, z Kalinówki! On jest z Kalinówki.
— Tak mówił?
— Tak... Patrzy tu. Może i nas przywita?
— Jeśli tak, to ja stąd spływam. Cześć.
Chłopcy nawet nie próbowali go zatrzymywać, tylko patrzyli, jak Piotr odchodzi z rękami w kieszeniach. Odwrócili się do chłopca, który już patrzył na nich z uśmiechem. Trudno było stwierdzić, jaki to był uśmiech — bardziej chytry czy bardziej przyjazny? Gdyby Piotr tam został, powiedziałby, że to pierwsze.
Podszedł do nich bliżej, zauważając ich spojrzenia. Przyjrzeli się uważnie potencjalnemu Rosjaninowi, chłonąc każdy szczegół. Był wyższy od dziewczyn, ale przy nich wydawał się niższy ociupinkę. Jego cera była lekko opalona, co przyciągało wzrok innych osób. Jego oczy nie były brązowe, nie piwne, ale... bursztynowe. Miał zauważalnie rumiane policzki i pełne usta. Włosy miał krótkie i jasne, układające się w ledwo zauważalne loki. Miał na sobie białą koszulę ze starannie zawiązanym krawatem oraz czarne spodnie dzwony i mokasyny.
— Cześć chłopaki. — odezwał się jako pierwszy, jego dobra wymowa spółgłosek wprawiła ich w osłupienie. — Mam na imię Jewgienij, ale wolę, żebyście mówili mi Żenia. Tak będzie łatwiej.
— Gdyby spolszczyć twoje imię, nazywałbyś się Eugeniusz. — oznajmił Tomasz.
— Serio? Fajnie. — podrapał się po czubku nosa z uśmiechem.
— Gucio, miło mi. — podał dłoń Żeni, który ją chętnie ścisnął. — Tu Tomek, Waldek...
— Hej. — Waldek uniósł jedną brew na chłopaka, podczas gdy Tomek uśmiechał się, stwarzając pozory przyjacielskiego.
— Będę chodził z wami do klasy. — rzekł zagraniczny chłopak.
— Klawo. Czemu wyprowadziłeś się do Polski? Nie jest tu za ciekawie, wiesz. Mniej więcej to samo, co w Związku Radzieckim. — wzruszył ramionami Waldemar, przemawiając nonszalanckim tonem głosu.
— Tak jakoś wyszło, wiecie... Ale nie narzekam.
— Bardzo dobrze mówisz po polsku, kto cię uczył? — zauważył Tomasz.
— Mama mnie nauczyła. — rozejrzał się po boisku. — A Piotr gdzie poszedł? Śpieszyło mu się gdzieś?
— No, na tramwaj pewnie... — odpowiedział Gucio bez zastanowienia. Waldek szturchnął go srogo w ramię.
— Skąd wiesz, jak on ma na imię, co? — Waldek stawił krok do przodu, podirytowany. — Wiedziałem, że jak rusek, to coś jest tu nie tak!
— Dziewczyny mi powiedziały... — wystąpił w swojej obronie, po czym skinął głową w stronę wjazdu. — Piotr poszedł tamtędy, tak?
— Tak. — Gucio przemówił, nie dając dojść do słowa Waldkowi. Żenia pomachał im na pożegnanie i wybiegł za bramę.
— Co robisz?! Dajesz mu uciec! — rozgniewał się Waldek.
— Czego ty od niego chcesz? Ja jestem ciekaw, dlaczego on tu naprawdę przyjechał...
— Nad czym wy się jeszcze zastanawiacie, na kilometr widać, że to szpieg. Udaje uprzejmego, ale wydał się, znając imię Piotra, zanim w ogóle zdążył do niego zagadać.
— Cholera jasna... Dyro znalazł sobie wtyczkę.
— Zobaczymy, jak się jego tajniak spisze. — szydził Waldek z nasrożonym wyrazem twarzy. — Możemy mu trochę uprzykrzyć życie, nie? Przecież nie pozwolimy mu tak bezczelnie nas prześladować.

Rozerwałem sobie getry, Panie WładzoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz