— Jestem! — zakomunikował Piotr, trzaskając drzwiami. Podrapał się po głowie, nie słysząc odpowiedzi. Może wyszła z mieszkania, pomyślał. Wszedł do kuchni i zastał matkę, z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej i... nieprzychylnym wyrazem twarzy. Przełknął ślinę, ściągając torbę z ramienia.
— Co znowu zrobiłem...? — jęknął, jakby niewinny.
— Puste butelki po mleku stoją tu od wczoraj, co miałeś z nimi zrobić?
— Wynieść... Wiem, przepraszam. Zapomniałem. — westchnął, rzeczywiście czując, jak zalewa go fala poczucia winy. — Już idę wynieść. — wziął butelki i wyszedł za drzwi.
Wyszedł na korytarz i uniósł zdziwiony wzrok na drzwi mieszkania naprzeciwko. Stało przed nimi dwóch milicjantów, czekających aż drzwi zostaną im otworzone. Piotr nieomal upuścił butelki, które wydały brzdękający dźwięk. Odwrócili się do Piotra, który pośpiesznie ułożył butelki, po czym, z małym skinięciem głowy i uśmiechem, zamknął drzwi. Jeden z nich parsknął śmiechem, szturchając drugiego w ramię.
— Smarkacz! — zaśmiał się.
— Skądś go kojarzę. — rzekł drugi, gubiąc się na ułamek sekundy w myślach, kolejno uśmiechając się, z dołkami w policzkach.
— Nigdzie dziś nie wychodzisz za karę.
— Jak to, ale... — pokręcił głową. — U pani Feldman jest milicja!
— Co ty mówisz? — zaniemówiła matka, przerywając zmywanie naczyń.
— Czy mama może wie dlaczego? — zapytał ciekawsko, opierając się o blat.
— Nie twoja rzecz dlaczego.
— Ale mama wie?
— Nie.
— Aha...
Potarł skronie i uniósł brwi, po czym przeczesał dłonią włosy. Odwrócił się do matki, na co ona też na niego spojrzała. Tak patrząc w jego oczy, przypomniała sobie coś.
— Aha! Dzwonił do ciebie pan Schlabs.
— Że kto?
— Pan Schlabs, jak to nie pamiętasz? Pan malarz z piętra wyżej, tworzy dzieła... Takie obrazy, takie bardziej... abstrakcyjne.
— Czyli ten dziadzio, co zawsze schodzi do piwnicy? Ciekawe, co tam robi. Co tam trzyma? Kogo tam trzyma...
— Mógłbyś się w ogóle zachowywać! Co, na podwórku jesteś? Nie dziadzio, tylko pan Schlabs! A do piwnicy schodzi, bo tam ma pomieszczenie, w którym może malować.
— Aha... — mruknął Piotr w odpowiedzi, spacerując po kuchni w kółka.
— Chce cię zaprosić do siebie. Pójdziesz?
— Nie.
— Dlaczego?
— A co ja mam robić z takim dziadygą?
— Jak ty się wyrażasz? Pan Schlabs chce ci pokazać, jak wygląda jego proces twórczy. To bardzo dobrze ci zrobi, bo jesteś jeszcze młody i nie znasz się na sztuce.
— Jak to, ja? Ja, nie znam się na sztuce? — urażony podszedł do mamy, gapiąc się jej przez ramię.
— A co ty czytasz, co? Szekspira czytałeś, Romea Julię?
— Nie!
— No, to, o czym my mówimy?
— Mamo... — przewrócił oczami Piotr, podchodząc do okna, zrezygnowany.
— Radzę ci jednak iść do pana Schlabsa.
I koniec końców Piotr postanowił pójść z ciekawości. Rozejrzał się po korytarzu za milicjantami, ale jedynce co dostrzegł... A raczej, kogo dostrzegł, to Marka. Marka Frankowskiego.
— Pietrek, widziałeś tych dwóch gliniarzy?
— Widziałem.
— Co oni robili u babulki Feldman? Wiesz?
— Nie wiem. Może ukradła chleb lub coś. Wygląda na takiego wyrokowca.
— Ty to masz pomysły! — zaśmiał się, klepiąc Piotra w ramię.
— Siostra w domu?
— Tak — uniósł jedną brew podejrzliwie. — A co?
— Nic. Śpieszy mi się. Miej się.
— Miej się... — zmarszczył brwi Marek, myśląc o swojej siostrze.
Piotr zbiegł po schodach na parter, po czym skierował się w kierunku drzwi piwnicy. Dociekliwe rozejrzał się, zanim zaczął schodzić w dół po schodach, które wyglądały, jakby były prehistoryczne. Choć tak naprawdę po prostu były przestarzałe. Ostrożnie stawiał kroki, żeby nie runąć jak długi ze schodów.
— Ach, Piotr. Miło mi, że przyszedłeś — Piotr nawet nie zdążył się rozejrzeć, a pan Schlabs już go dostrzegł. — Chciałbym ci pokazać mój proces twórczy.
— Uszanowanie, panie Schlabs! — postanowił być otwarty i swobodny, gdyż artysta wydawał mu się być życzliwy. — Przyszedłem zobaczyć tę pańską melinę... A te schody, takie antyczne.
— Tak — potwierdził, aczkolwiek nie wiadomo co. — pozwól, że zacznę. Tu, usiądź sobie. — wskazał na składane krzesełko, takie jak na wczasy. Była na nim biała poduszka, zaskakująco czysta.
— Tak. Jestem gotów. — gotów na stracony czas, pomyślał.
Pan Schlabs podszedł do stolika, na którym miał swoje narzędzia. Wziął kałamarz, otworzył go i rzucił z całej siły w płótno. Piotr aż się wzdrygnął. Tego na pewno się nie spodziewał. Zerknął na staruszka i złapał jego wzrok, uśmiechnął się zaskoczony.
Słoiczek się rozbił, tworząc plamę. Atrament zaczął ściekać po płótnie, na sztaludze.
— I to jest właśnie dzieło sztuki. To dzieło wyraża mnie. — rzekł dostojnie. — Ja jeszcze pomyślę, czy nad nim popracuję. Bo być może, że jeszcze jakieś inne kolory użyję i w inne miejsca rzucę.
Piotr podziękował pięknie za pokaz procesu twórczego... No i sobie poszedł. To wszystko wprawiło go w osłupienie. Rozmyślał o tym przez całą drogę powrotną do mieszkania.
CZYTASZ
Rozerwałem sobie getry, Panie Władzo
Historical FictionRok '79 XX wieku w Polsce Rzeczpospolitej Ludowej, piętnastoletni Piotr chodzi do liceum w Poznaniu, jego rodzinnym mieście. Ojciec pracuje w Energopolu-7, a matka jest fryzjerką. Poznając inną historię Polski na lekcjach, a inną od swoich rodziców...