— Pamiętam dokładnie, co robiłem siódmego lipca 1977 roku, bo... pisało się to dosyć charakterystycznie - 7.7.77 r. — Piotr zasiadł w fotelu z uśmiechem. W końcu miał okazję opowiedzieć coś o sobie, co kochał, zwłaszcza przed młodszymi osobami od niego.
Do matki przyszła koleżanka, jeszcze ze szkoły podstawowej. Choć gdy Piotr zapytał, skąd się znają, to odpowiedziała mu, że się razem chowały w krzakach przed Niemcami... Pani Kowalska przyszła z dwójką dzieci, Jankiem i Janką. Chodzili do drugiej klasy szkoły podstawowej, zaskakująco ciche dzieci... A Piotr to wykorzystał, bezwzględny człowiek.
— Miałem trzynaście lat, jechałem do babci, z Poznania do Opalenicy. Na dworcu kupiłem sobie akurat gazetę Poznańską, bo wychodzą trzy gazety. Rano Gazeta Poznańska i Głos Wielkopolski, to są lokalne, tu na Wielkopolskę, i Ekspres Poznański po południu. Jechałem, i po drodze do Opalenicy jest stacja Palędzie, pociąg się zatrzymał i tak chwilę stał. Patrzę, że jest godzina dziesiąta... Dobra, poczytamy sobie gazetkę. Biorę tę gazetę, a do góry taki duży napis „7.7.77 r. — następny taki rok za jedenaście lat". Ponieważ będzie 8.8.88., tak?
Rodzeństwo słuchało w ciszy, siedząc ściśnięci obok siebie. Janek odezwał się w końcu.
— A po co jechałeś do babci...? — na to pytanie aż mu się oczy zaświeciły.
— Jak ja kocham angażowanie się słuchaczy w moje historie! — przyłożył dłoń do klatki piersiowej i uśmiechnął się ciepło. — Jesteście moimi najlepszymi widzami.
Janka zerknęła na brata, po czym sama uśmiechnęła się.
— Opowiesz coś jeszcze?
— Już, już! — zatarł ręce z zadowolenia. — Jechałem do babci, tam też mam paru kolegów. Jeden u babci Szymczak, czyli od mojego taty, tak? To mieszka w bloku, z nim zawsze graliśmy w tysiąca — taka gra w karty. Bo babcia Szymczak mieszka w bloku, to tam na drugim piętrze. A drugi kolega u babci Rochowiak, u babci Ireny, to on naprzeciwko mieszka. I on Igor się nazywa!
Mali wyglądali, jakby nie zrozumieli części z mieszkaniami, ale i tak byli zainteresowani. To było jak słuchanie bajek, tylko... innych.
— A babcia Rochowiak ma dom, ogród, to tam żeśmy lubili się bawić na przykład w Indian i kowbojów. Igor miał spluwę na strzałki, a ja łuk. I pamiętam, że jak on tak biegł, ja się gdzieś schowałem, namierzyłem z łuku, jak on przebiegał, to strzeliłem tą strzałą, nie? I ale miałem radochę, ale żeśmy przeżywali, bo ja mówię „Jezu, tyle ci przeleciało nad głową! No prawie cię trafiłem!". Dziesięć centymetrów może nad głową. No i bawiliśmy się, bawiliśmy... — oparł głowę o fotel, uczucie tęsknoty za beztroskimi latami zastępujące poczucie dumy.
„Och, a żebym choćby wiedział co słychać u Igora... " — pomyślał.
— A coś jeszcze? — Piotr nie usłyszał, zamyślony o koledze z dzieciństwa. Dopiero gdy poczuł, że ciągną mu nogawki spodni, wrócił do rzeczywistości.
— Ej, dobra! Już, już! — zaśmiał się i uniósł Janka, który był zadziwiająco cięższy, niż Piotr się spodziewał. Usadowił go na swoich kolanach, to samo zrobił z jego siostrą. — O rany, jacy wy ciężcy...
— Opowiadaj! — Janka szarpnęła jego koszulę.
— W porządku... — pomyślał chwilę, próbując wyrzucić Igora ze swoich myśli. — A, mam! W szkole podstawowej byłem w klubie KKS Lech Poznań, bo pływalnia była jakieś pieszo dziesięć minut ode mnie. I tam pływałem stylem grzbietowym. No ale niestety pływałem tylko pół roku, startowałem w jakiś tam zawodach, to byłem gdzieś chyba trzecia klasa szkoły podstawowej, i pływalnię Lech przeniósł za stary rynek. No i to już było za daleko, żebym sam jeździł, nie? A tak to mogłem sobie na rowerek skoczyć i na Chwiałkowskiego.
Drzwi do pokoju się otworzyły, matka Piotra zajrzała do środka. Uśmiechnęła się na widok ich trójki siedzącej na jednym fotelu.
— No, już. Zabieraj milusińskich, bo Pani Zosia już idzie.
— Dobra! — machnął dłońmi. — Już, złazić!
Zaczęli się śmiać, nie chcąc zejść z jego kolan. W końcu wziął obydwu na dłonie, ledwo co ich unosząc, i postawił na ziemię.
— A coś jeszcze opowiesz? — zapytała Janka, sięgając po dłoń Piotra.
— Może innym razem. — wyprowadził ich z pokoju, za dłoń.
— Prosimy... — ten słodki głos wywołał uśmiech na twarzy Piotra.
— Dobra. No, to szybko! Gdy byłem w podstawówce, tak jak wy, to uwielbiałem jeździć bimbą, wte i wewte. Nadal to kocham, ale wtedy miałem to za darmo. Wsiadałem na jednej stacji, na kolejnej wysiadałem, znów wsiadałem... A raz się zgubiłem i matka mnie z milicji odbierała. — zaśmiał się na wspomnienie. — Wy też musicie spróbować, za rok, może dwa!
Na pożegnanie pomachał im dłonią. Z balkonu patrzył, jak Pani Zosia zapina pasy dzieciom w aucie i sama wsiada do środka, a jeszcze później włącza silnik i odjeżdża czerwonym maluchem. Spojrzał na wieczorne niebo, rozmarzając się.
Podparł twarz dłonią, a na jego twarz wpełzł lekki uśmiech. Wyobraził sobie Igora. Jak mógłby teraz wyglądać? Po tych kilku latach... Zastanawiał się, do jakiego liceum poszedł? A może do szkoły branżowej? A jedna myśl to zaskoczyła go i zaniepokoiła w tym samym czasie — czy Igor choć raz o nim pomyślał?
— O czym myślisz, o niebieskich migdałach? — mama wychyliła się, uchylając drzwi od balkonu.
— Nie, o Igorze...
— Kto to? — zmarszczyła brwi, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
— No Igor, od babci!
— Od której?
— Od babci Ireny.
— Od mojej mamy... Igor Krysiak.
— O, tak! Ma mama jego adres?
— Naturalnie, że nie.
Piotr spochmurniał i westchnął, odwracając się plecami do matki.
— A do babci? Kiedy pojedziemy? Albo sam pojadę. Jutro.
— To jedź. I tak ostatnie kilka dni przesiedziałeś w domu, a wakacje masz! Ja zmarnowałam dzieciństwo przez tę cholerną wojnę, ale tobie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wyjść na zewnątrz z kolegami! Ile ty już masz... siedemnaście lat! Wstyd!
— Naturalnie...
— I nie stój tu jak słup soli, tylko się pakuj, jeśli masz jutro do babci jechać!
Ożywił się natychmiast i wparował do pokoju bez słowa. Wziął plecak, pakując do środka wszystko, co potrzebne. Rozejrzał się po pokoju i bałaganie, jaki zrobił, po prostu się pakując. Jego wzrok zatrzymał się na kalendarzu. 29.07.81.
— Jak ten czas szybko leci... — szepnął do siebie, wspominając poprzednie wakacje. Odwrócił się do okna i poszedł bliżej. Zerknął w dół na ulicę, oglądając ludzi.
Ogarnęła go tęsknota. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że nie wykorzystał dobrze swojego dzieciństwa, choćby trochę. Nie mógł znieść myśli, że zmarnował swoje dzieciństwo. Próbował skupić się na lepszych wspomnieniach, ale nie był w stanie. Wszystkie uwagi milicjanta Antoniego, za których część musiała zapłacić matka... Nie chciał sprawiać matce kłopotów, ale musiał kontynuować swoje plany. Nie miał zamiaru po prostu patrzeć, jak komuniści rządzą jego krajem. Udało mu się zbliżyć do milicjanta, a także poznać jego pełne imię i nazwisko — Antoni Kuster. Ponadto inny milicjant, którego zaczął widywać coraz częściej, był rodowitym Rosjaninem, często przebywał z Antonim w jednym miejscu. Na nieszczęście dla Piotra przykuł uwagę dwóch milicjantów. To było dziwne uczucie, wiedzieć, że jeśli coś zrobi i milicja się o tym dowie, to tamta dwójka będzie go znała najlepiej. Piotr wolał o tym nie myśleć i po prostu robić to, co musiał. Czyli ratować swój kraj, jeśli to możliwe... Lecz nie wiedział, co się szykuje w grudniu.
Przypomniał sobie swój związek z Kaliną, który też nie trwał długo. Przeprowadziła się do Wałbrzycha i zerwała, tłumacząc, że nie jest w stanie kochać kogoś, kogo nie może spotkać w każdej chwili. W jego sercu wciąż była radosna Kalina, ale nie widział jej od ponad roku... Po takim czasie zdążył zapomnieć, jak brzmiał jej głos.
— Piotr, do spania! Na stole kładę ci pieniądze, kup bilet na jutro!
Zmęczony samym myśleniem, zostawił okno w spokoju i poszedł do kuchni.
CZYTASZ
Rozerwałem sobie getry, Panie Władzo
Ficción históricaRok '79 XX wieku w Polsce Rzeczpospolitej Ludowej, piętnastoletni Piotr chodzi do liceum w Poznaniu, jego rodzinnym mieście. Ojciec pracuje w Energopolu-7, a matka jest fryzjerką. Poznając inną historię Polski na lekcjach, a inną od swoich rodziców...