— I ja chyba tam pojadę, wiesz? Zarobię tam trochę, zawsze będzie więcej.
— No. Rozumiem.
— Zawołaj Piotra na kogel-mogel.
— Zuckerei! — ojciec podniósł głos, przewracając stronę gazety. Chłopak od razu przyleciał do kuchni, rzucając zadanie domowe z matematyki na bok.
— Gdybyś zawsze tak szybko przychodził, gdy cię wołam, to byłoby fantastycznie. — powiedziała matka z grymasem.
— Oj, tam, mamo. Pomóc?
— Nie, siadaj. — jak mu powiedziano, tak zrobił. Uniósł wzrok na rodziców. Spojrzał na ojca, po czym na matkę. Gapił się przez chwilę, przenosząc spojrzenie to na tatę, to na mamę.
— Co się patrzysz jak cielę na malowane wrota? — mężczyzna uniósł brew.
— Mamo. Tato. — zaczął poważnym głosem, wstając.
Matka odwróciła się ze zdumionym wyrazem twarzy, przerywając to, co robiła. Ojciec spojrzał znad gazety bez słowa.
— No, co? Mów! — niecierpliwiła się.
Patrzył na nich w ciszy przez następne kilka sekund, kolejno przemówił stanowczo.
— Ja chcę mieć psa.
Matka spojrzała przerażona na męża, zanim przemówiła rozpaczliwie.
— O mój Boże... Ale, widzisz, Piotruś, jakie małe mamy mieszkanie! Nie mamy ogrodu, i...
— Danuta. — ojciec odłożył gazetę. — Zależy jaki pies. Nieduży może być.
— Ale ja chcę dużego psa! Nie będę chodził z takim kurdupelkiem, co to ucieka przed kotami. — Piotr tłumaczył załamanym tonem.
— Góra taki pies. — ojciec pokazał rękoma dość małą odległość. — Odpada owczarek, może być góra taki wysoki.
— Ale... — zaczął, lecz nie skończył. Zmarszczył brwi i zrobił obrażony wyraz twarzy. — W porządku. Znajdę takiego psa! Żeby tata nie myślał, że się poddaję. — wyszedł z pokoju głośnymi krokami.
— Kogel-mogel weź, bo zrobiłam! Piotrek! — zawołała za nim matka.
Zarzuciwszy bluzę, chłopak wyszedł się przejść. Przechadzał się po chodniku, powietrze było chłodne. Zagubiony w myślach, ledwo pamiętał, że sezon wakacyjny niedawno się skończył. Wakacyjna atmosfera osłabła wraz z rozpoczęciem roku szkolnego. Rzuciwszy okiem w stronę pobliskiego placu zabaw, zauważył garstkę dzieci, które brykały i wrzeszczały z zachwytu. Usiadłszy na pobliskiej ławce, rozmyślał nad psem.
Przy zjeżdżalni stał młody chłopak, łapiąc mniejszego w ramiona. Na krótką chwilę jego wyraz twarzy stał się poważny, zanim puścił dziecko, które z zapałem pobiegło w stronę huśtawek. Podszedł do Piotra z uśmiechem na twarzy.
— Hej. — przywitał się, stając przed nim. Piotr poznał ten głos, dzieciaki też skądś kojarzył.
— Buenos dias.
— Привет, привет. [Cześć, cześć.] — zasiadł obok Piotra, spoglądając na swoje rodzeństwo. — Co słychać?
— Twój irytujący głos. — przewrócił oczami.
— Zabawne. A tak naprawdę, to jak się masz?
— Nie twoja rzecz.
— Moja. — zaprotestował geszefciarsko. Spojrzeli sobie w oczy i przez chwilę utrzymywali kontakt wzrokowy.
CZYTASZ
Rozerwałem sobie getry, Panie Władzo
Historical FictionRok '79 XX wieku w Polsce Rzeczpospolitej Ludowej, piętnastoletni Piotr chodzi do liceum w Poznaniu, jego rodzinnym mieście. Ojciec pracuje w Energopolu-7, a matka jest fryzjerką. Poznając inną historię Polski na lekcjach, a inną od swoich rodziców...