Rozdział 11

33.3K 2.5K 420
                                    

Zaczęliśmy iść wzdłuż długiego, białego korytarza. Po bokach umieszczone były drzwi do szatni, każdy zawodnik miał osobne. Na końcu korytarza znajdowało się tylne wyjście.
Powoli przemierzałam korytarz, doszukując się jakiegoś hałasu.

-Rachel do cholery, co tu się dzieje, dlaczego wpuścili cię do środka i gdzie idziemy?- zadawał szereg pytań Styles.

-Wpuścili mnie ze względu na Stana, a teraz bądź cicho, albo wracaj na sale.- wyszeptałam zirytowana. Zaraz mi wszystko zepsuje i nie będzie ciekawie. Harry, chwała Bogu, postanowił się już nie odzywać, szedł tuż za mną, starając się zachowywać ciszę.

-I co zostawiamy go?- zza drzwi wyjściowych dobiegł męski głos.

-Tak wrócimy za godzinę i sprawdzimy dla pewności.- odezwał się drugi mężczyzna. Klamka na końcu korytarza poruszyła się, jeżeli teraz nas tu przyłapią to koniec. Udało mi się zareagować wystarczająco szybko, otworzyłam przypadkowe drzwi, które na nasze szczęście były otwarte i czym prędzej wbiegłam do jednej z wolnych szatni, ciągnąc za sobą Brada i Harrego. Wpadli zdezorientowani do ciemnego pomieszczenia, na co ja przystawiłam wskazujący palec do ust, pokazując im tym samym, by zachowali ciszę. Oboje kiwnęli głowami, na znak, że rozumieją. Przystawiłam ucho do powierzchni drzwi, nasłuchując, czy zagrożenie minęło. Moje serce biło jak szalone, a moje ciało zalał zimny pot. Bałam się, naprawdę się bałam, a żołądek wręcz podszedł mi do gardła. Kiedy hałasy ucichły, wypuściłam gwałtownie powietrze z płuc, choć przez ten cały czas, nie wiedziałam, iż wstrzymuje oddech. Pociągnęłam za klamkę, powoli wystawiając głowę na korytarz.

-Czysto.- szepnęłam, niczym w jakimś filmie akcji. Opuściliśmy szatnie, od razu zmierzając w stronę wyjścia.

-Zaczynam się martwić.- skomentował Harry.- Nie wygląda mi to na odwiedziny byłego chłopaka.- dodał, podczas gdy ja otwierałam drzwi wyjściowe, w ogóle nie odpowiadając, na jego komentarze. Uderzyło we mnie chłodne, rześkie powietrze, powodujące gęsia skórkę na moim ciele. Zaczęłam się rozglądać, szukając nieprzytomnego chłopaka.

-Rachel tam jest!- krzyknął Brad, pokazując palcem na drzewo, po drugiej stronie betonowego podjazdu. Zmrużyłam oczy, ledwo dostrzegając sylwetkę, leżącego pod drzewem Leona. Sprytnie, jest ciemno, a wśród zieleni, to już wcale go nie było widać. Zerwałam się do biegu, zatrzymując się dopiero przy nieprzytomnym chłopaku. Cała nasza trójka, patrzyła na niego, przez kilka sekund bez słowa.

-Boże.- potarł swój kark Harry.- Co on tu robi? Nie powinni zawieść go do szpitala? Wygląda to bardzo źle.- wydusił, nie mogąc oderwać wzroku od Leona.

-I co by powiedzieli, że co mu się stało?- zakpiłam przykucając przy chłopaku. Szacowałam w głowie jego obrażenia. Koszulkę miał całą we krwi, lejącej się z nosa, ale nie to było przyczyną omdlenia. Uniosłam jego T-shirt do góry, by zobaczyć jego żebra, które były całe potłuczone. Po pewnym czasie oglądania jego ciała zorientowałam się, że jego klatka piersiowa w ogóle się nie unosi i nie opada. Przez chwilę zamarłam, jednak musiałam wziąć się w garść. Potrząsnęłam głową, odpędzając najczarniejsze myśli, następnie ujmując jego dłoń. Próbowałam wyczuć puls na jego nadgarstku, jednak nie czułam nawet najmniejszego uderzenia serca.

-I co wyjdzie z tego?- przełknął głośno ślinę Styles.

-Nie wyczuwam tętna, a chłopak nie oddycha, sam sobie odpowiedz na to pytanie i zadaj sobie przy okazji sam jeszcze jedno. Czy dalej chcesz brać w czymś takim udział.- próbowałam dać mu do zrozumienia, z czym to wszystko się wiąże. Ostatni raz zerknęłam na chłopaka, po czym podniosłam się z ziemi.

-Nie wierzę w to.- nie chciał dopuścić do świadomości, iż chłopak nie żyje.- Hektor mówił, że gdy jest bardzo źle, odwożą do szpitali.- powoli wpadał w histerie.

Karate || Harry StylesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz