Bigger Than The Whole Sky

373 21 8
                                    

Every single thing to come has turned into ashes

____________________


Był pogodzony z własną śmiercią. Był na nią przygotowany. Spędził ostatnie parę minut na łzawych pożegnaniach ze swoimi przyjaciółmi. Bał się, oczywiście, ale najwyraźniej taki koniec musiał w końcu nadejść. Wiedział, że dadzą sobie radę. Przeżyli razem piękne chwile i cenił ten krótki czas, w której nawiązali tak głęboką relację. Ich wzajemna miłość była nieśmiertelna, dlatego nie martwił się tym, że jego śmierć mogłaby ich podzielić. Jego dusza i wspomnienie o nim miało już żyć w nich wiecznie. Ta myśl wywoływała na jego twarzy smutny uśmiech.

Nie spodziewał się tylko, że po wystrzale z pistoletu, to nie on padnie martwy na ziemię. Przez całą minutę stał jak sparaliżowany, wgapiony przed siebie głupio, zastanawiając się czy kula naprawdę świsnęła właśnie obok niego. Przyjaciele stali tuż przed nim, a ich twarze wyrażały tysiące emocji, jednak nie odczytał żadnej z nich. Kompletnie nie zwracał na nich uwagi. Czas, jakby zatrzymał się, a on przez długie sekundy nie potrafił się poruszyć.

W końcu jego oczy zawędrowały w miejsce, w którym chwilę wcześniej usłyszał głuche uderzenie, gdy niewielkie ciało uderzyło o ziemię. I on tam był. Nie ranny, nie umierający. Martwy. To była bardzo szybka śmierć, bardzo bezbolesna. Strzał wymierzony idealnie, aby zabić bez dodatkowego cierpienia. A jednak to Erwinowi wydawało się, że największy ból przypadł właśnie dla niego, gdy klatka piersiowa zaczęła go nieprzyjemnie palić. Dopiero wtedy zorientował się, że nie oddycha. Nabrał powietrza, aby uspokoić własne płuca i poczuł metaliczny zapach. Nie potrafił odwrócić spojrzenie od kałuży krwi roztaczającej się dookoła głowy leżącego mężczyzny. Miał ochotę zwymiotować, zanim dotarło jeszcze do niego, co się właściwie stało.

Przez długi moment wydawało mu się, że wszystko to jest nieśmiesznym żartem. Że zaraz i tak wyjdą z tego cało, a wieczorem jeszcze będą się z tego śmiać. Ale twarz Kuia, jego małego, kochanego Kuia, nie poruszyła się. Oczy pozostały uchylone i puste, a krew zalewała całe jego czoło, że ciężko było dostrzec w nim jego charakterystyczne zmarszczki. Dookoła nich było wiele osób, jednak żadna nic nie powiedziała, jakby pierwsze słowo miało należeć do Erwina.

Uniósł w końcu wzrok na mężczyznę trzymającego rewolwer. Vasquez wyglądał nawet na bardziej załamanego niż ten się czuł. Całe jego ciało drżało, a on prawie upuścił broń na ziemię. Jego niebieskie oczy złączyły się w długim spojrzeniu z tymi złotymi. Patrzyli się na siebie długo, jakby Sindacco starał się to wytłumaczyć. Ale Erwin nie chciał wytłumaczenia. Nie chciał niczego, tylko zapaść się pod ziemię i udawać, że nic się nie wydarzyło. Chciał Kuia.

W pełni nie dotarła do niego śmierć przyjaciela, dopóki nie znaleźli się już na szpitalu. Wokół niego krzątało się teraz więcej osób, a on patrzył się beznamiętnie na każdego z nich. Heidi była zalana łzami, dyskutowała z lekarzami. Speedo trzymał Vasqueza kurczowo za ramię, jakby upewniając się, że ten nie zrobi dalej nic głupiego. A Carbo oraz David coś do niego mówili, jednak równie dobrze mogliby to robić do ściany, bo żadne słowa do Erwina wcale nie docierały. Kiwał głową i odpowiadał im, ale sens wszystkiego po prostu zaniknął.

Kui był osobą, którą Erwin znał najdłużej ze swoich bliskich współpracowników. Przed laty, nawet będąc z nim w jednej grupie, nie ufał mu wcale. Nie mieli żadnej relacji, która mogłaby się liczyć dla jednego lub drugiego. Potem spotkali się ponownie, przeżyli kilkutygodniową wojnę, nawiązali sojusz i poszło jakoś samo. Starszy mężczyzna stał mu się nie tyle przyjacielem, co właściwie ojcem. Mentorem, którego być może Erwin zawsze potrzebował. Mało było osób, które mógłby kochać tak szczerze jak jego.

Midnights | GTA RP One-ShotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz