Snow On The Beach

727 39 5
                                    

Can this be a real thing, can it?

____________________


— Hej, pastorze, słuchasz mnie? Pastorze? Erwin!

Erwin uniósł rozkojarzony wzrok na siedzącego po drugiej stronie biurka Dię. Twarz mężczyzny był nieco skrzywiona, gdy uświadomił sobie, że przez ostatnię parę minut prowadził konwersację nie ze swoim szefem, a ze ścianą. Knuckles wymusił kompletnie nieszczery uśmiech, starając się wyglądać na pozytywnie nastawionego. 

— Świetny plan, Dia — powiedział pewnym tonem głosu, jakby nie było to największe kłamstwo tamtego wieczora. — Jutro się tym zajmiemy.

Garcon niepewnie uniósł brwi, jednak nie mógł powstrzymać uśmiechu, który zaczął cisnąć mu się na usta. Ich wspólna działalność przestępcza nie trwała długo, a ten szukał każdego pretekstu, aby się popisać i pokazać wszystkim, jakie ma świetne pomysły. 

— Naprawdę? Dziękuję! — wykrzyknął, wstając z fotela. Chciał już pochylić się nad biurkiem, aby objąć Erwina, jednak ten odgonił go dłonią. Wcale nie zabiło to jego satysfakcji. — To do zobaczenia jutro! 

Knuckles opadł głębiej na swoje siedzenie, wzdychając ciężko i przymykając powieki. Sztuczne światło lampy uderzało o jego powieki i doprowadzało go niemal do bólu głowy, ale on przed oczami miał tylko jeden obraz. Ten sam od ponad tygodnia, od czasów pamiętnej nocy i feralnego poranka następującego natychmiast po niej. I nieważne, jak bardzo starałby się skupić na czymkolwiek innym, zawsze do niego powracał. 

— Jesteś ostatnio dziwnie rozkojarzony — usłyszał głos Sana nieprzyjemnie przecinający ciszę. Erwin podskoczył nieco w miejscu, kompletnie się go nie spodziewając, i otworzył natychmiast oczy, starając się odnaleźć wzrokiem swojego pracownika. Ten stał oparty o ścianę po drugiej stronie pokoju, tak cicho, że Knuckles kompletnie o nim zapomniał. — Wybacz, nie chciałem cię wystraszyć, ale kompletnie...

— Jezus, San! — przerwał mu, uderzając otwartą dłonią o blat biurka. — Długo tam stoisz? 

— Właśnie o tym mówię. — Wzruszył ramionami. — Kompletnie tracisz kontakt z rzeczywistością, pastorze. — Odchrząknął z niepewnością i podszedł o krok bliżej. — Wiem, że nie znamy się jakoś bardzo długo, ale może... Może chciałbyś o tym porozmawiać? 

Erwin poczuł, że jego twarz robi się gorąca. Nie lubił rozmawiać o uczuciach, bo nigdy nie został tego nauczony. W Los Santos został wychowany w głównej mierze przez socjopatów, a potem zaprzyjaźnił się z Silnym i Mokotowem, którzy również wydawali się nigdy nie rozmawiać, nawet jeśli w teorii byli blisko. Coś się zmieniło, gdy powrócił do miasta. Być może to był on sam, być może to było całe Los Santos. Poznał ludzi, którzy wydawali się o niego dbać, nawet jeśli znali się tak krótko. To było dziwne uczucie. Wciąż wstrzymywał się, aby nazwać ich przyjaciółmi. 

— Albo chociaż Dorianem lub Evą — podsunął San, gdy zobaczył wyraźną niechęć, która przeszła przez jego twarz. 

Miał ochotę prychnąć. Dorian był zbyt pijany, aby wysłuchać go w czymkolwiek. Erwin mógł kochać go całym sercem, ale nie był ślepy, aby twierdzić, że mężczyzna był dla niego dobrym przyjacielem. A Eva... Cóż, z nią zdecydowanie nie mógł porozmawiać. 

Midnights | GTA RP One-ShotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz