𝓡ozdział IV

34 7 11
                                    

 – Wybierasz się dokądś?

Ekkaris westchnęła, czując, że jej nogi wrosły w posadzkę. Ojciec musiał ją obserwować, chociaż z mroku atrium wyłonił się dopiero teraz, ale zadziałał dokładnie w chwili, gdy stanęła na rozecie – zupełnie jakby była duchem podczas Sądu Dusz. To tylko bardziej ją zagniewało.

– Tak – odpowiedziała, siląc się na spokój. – Wyruszamy z Kedathem na Równinę Zagubionych Dusz, żeby sprawdzić, co tam się dzieje. Wspominałam ci o tym.

– Ach. – Vaarian powoli ją okrążał – A więc nie zrezygnowałaś z tego pomysłu.

– A czemu miałabym zrezygnować?

– No cóż. Doświadczenie podpowiadało mi, że czasem na szumnych deklaracjach się kończy. Rewolucja w zarządzaniu portem chyba zeszła na dalszy plan, prawda?

Ekkaris wiedziała, co usłyszy, jeszcze zanim ojciec skończył zdanie, ale i tak zgrzytnęła zębami.

Ojciec nie pierwszy raz przypomniał jej zupełnie nieudaną reformę, jaką próbowała przeforsować w porcie – tym dziwnym, ale barwnym miejscu pełnym demonów, szalonych wiedźm i niebezpiecznych istot stworzonych z magii i gniewu. Vaarian sądził, że najlepiej będzie poczekać, aż cały ten motłoch sam się wytłucze, co stanie się niebawem, ale dziewczyna upierała się, że z panującym tam chaosem można coś zrobić. Nie zważając na drwiny ojca, zabrała się do realizacji planu. Gdy jednak udało jej się nieco bardziej wniknąć w środowisko istot z portu, poznała je i problemy, z jakimi się borykają, zaniechała wszystkich działań. Vaarian najwyraźniej nie chciał przyjąć do wiadomości, że zrezygnowała, bo zrozumiała, że tak będzie lepiej (czym zresztą zaskarbiła sobie wdzięczność demonich karteli), a nie dlatego, że nie mogła sobie poradzić. Nie znaczyło to też, że nie potrafi realnie ocenić zagrożenia, wręcz przeciwnie – a właśnie tak było w przypadku problemów na Równinie Zagubionych Dusz.

– Nie pojmuję, jak możesz traktować takie sygnały z równym lekceważeniem – oznajmiła.

Ojciec zmierzył ją wzrokiem.

– Po prostu szanuję swój czas i wiem, gdzie naprawdę bije serce Piekielnych Krain – odparł. – Wiem, co w rzeczywistości jest ważne, a na czym nie należy się skupiać. To, co wyczuł Kedath, musiało być chwilową anomalią, jakich wiele na tych ziemiach. Nic, na co trzeba ruszać z wojskiem.

Dziewczyna zamrugała.

– Sprawdziłeś to? Jak?

– Bogowie, moja droga córko, czasem nie muszą sprawdzać rzeczy. Czasem po prostu wiedzą – powiedział. – Wiedzą, jak sprawdzić, jak zareagować... i czy w ogóle to robić. Gdybyś poświęcała nieco mniej energii na głupoty, takie jak treningowe potyczki czy włóczenie się po porcie, doskonale widziałabyś, o czym mówię.

Ekkaris zacisnęła dłonie w pięści i w myślach policzyła od dziesięciu do zera w pierwszym narzeczu demonów, jakie sobie przypomniała.

– Ale pozwolę sobie odpowiedzieć na twoje pytanie. Otóż nie, nie sprawdziłem, bo nie musiałem tego robić – dodał, wyraźnie napawając się jej gniewem. – Mam czujki, które działają bez zarzutu i nie są istotami, które mogłyby ogłosić bunt. Ja jestem panem tych ziem, córko. Tylko ja byłem w stanie opanować zdziczałe Alhanzul i teraz jest mi wierne, tak samo jak Shedral, Nypnis i wszystkie Piekielne Krainy.

Tym razem Ekkaris uśmiechnęła się złośliwie.

– Poza Chaoxuz, prawda?

Vaarian aż się skrzywił. Mówienie, że wszystkie Piekielne Krainy są posłuszne Panu Umarłych, było sporym nadużyciem. Chaoxuz, ziemie zasiedlane przez demony na drugim brzegu Nostrino, od dawna nie uznawały jego zwierzchnictwa. Miały własną, dosyć prymitywną władzę, co jakiś czas ogłaszały bunt, a nawet dopuszczały się niewielkich, szybko pacyfikowanych ataków. W ostatnim czasie zdarzało się to coraz częściej i powoli szeptano, że szykuje się kolejna wielka wojna w świecie zmarłych.

Z krwi zrodzonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz