23 | CISZA I WIATR

44 2 0
                                    

| M I N H O |

Witaj z powrotem, sztamaku.

— Dobrze widzieć cię żywego.

— Bogowie, nic ci się nie stało!

— Sonya, wszystko w porządku, fajnie wiedzieć, że znaczę dla ciebie nieco więcej niż kupa klumpu, ale nie musisz ryczeć. W smarkach nie jest ci do twarzy.

— Och, zamknij się, padalcu.

Uśmiechnąłem się pobłażliwie do blondynki, tarmosząc jej włosy, gdy ta wtuliła się we mnie tak mocno, że gdyby trochę bardziej się postarała, to z łatwością mogłaby połamać mi żebra.

To było miłe, serio. Wszyscy się ze mną witali, klepali po plecach i cieszyli się z tego, iż wyszedłem z tej samobójczej misji bez szwanku. Co prawda, nadal byłem cały obolały, ale Clarence zapewniała mnie, że i to niedługo przeminie. Lekarka zapewniała mi stałą dawkę morfiny, więc po wstaniu z łóżka towarzyszyło mi uczucie dziwnego mrowienia w wielu częściach ciała. Organizm odporniaków, to było dopiero coś.

Poza tym, byłem cholernie szczęśliwy, nieustannie się szczerzyłem, nawet sam do siebie, może i był to efekt lekkiego przyćpania lekami, ale fuj z tym. Było dobrze. Po raz pierwszy od kilku tygodni nie musiałem się martwić o Eden — cwaniara wyszła z Projektu Erebus bez szwanku, mówiła, że Thomas nadal żyje i prowadzi swoją mini rewolucję na statku.

Mojemu najlepszemu sztamakowi też nic się nie stało, na razie. Miał szczęście, że był tak istotną częścią układanki, bo Cynthia będzie utrzymywała go przy życiu dopóki będzie jej potrzebny. A z racji tego, iż Tommy to po prostu Tommy, to będzie jej potrzebny bardzo, bardzo długo. Ot tak mu w łeb nie strzeli.

Co prawda, było mi szkoda Joela, ale powoli do mnie docierało, że sam zadecydował o tym, jak chciał umrzeć.

— Dzięki — mruknął Azriel, zbliżając się do mnie wraz z Demetrią, która wydawała mi się jeszcze piękniejsza, niż kilka dni temu. — Dopiero, gdy widziałem, jak walczysz o życie i się nie poddajesz, dotarło do mnie, jak wiele mogłem stracić. Jestem twoim dłużnikiem.

— Nie ma o czym mówić. — Machnąłem ręką. — Zrobiłbyś dla mnie to samo.

Ta, a Blaze zacznie nagle podrywać chłopów z Nowej Troi zamiast podbijać do ładnych lekarek.

Prawda była taka, że członkowie ZMROK-u rzadko kiedy się do kogokolwiek przywiązywali. Byli przecież szpiegami. Tego wymagała od nich robota; zachowania stalowych nerwów.

— No to w Azylu możemy spodziewać się więcej niż tylko jednego wesela — rzucił Elias, poruszając wymownie brwiami, gdy podszedł do mnie i porwał mnie w objęcia. Myślałem, że zemdleję, kiedy do moich nozdrzy dotarł zapach gorzały.

— Co, chcesz się pobawić w księdza, ojczulku? — odezwałem się prowokująco. — Musisz tylko załatwić wino mszalne.

— To nie będzie żaden problem. — Elias uśmiechnął się szeroko. — Zwinąłem trochę zapasów z Nowej Troi zanim zaczęła się ewakuacja — szepnął, niezwykle zadowolony z siebie.

— Nie będzie żadnego wesela — wtrąciła ostro Edan.

— No co? — Spojrzałem błagalnie na swoją dziewuchę, która dalej stanowczo kręciła głową. — Alliser udzielił nam nawet oficjalnego błogosławieństwa!

— Słowa trupa na nic ci się teraz zdadzą, smrodzie. — Blaze stanęła po stronie Ogrodniczki, która posłała w jej kierunku czarujący uśmiech. Że też nadal usiłowała odbić mi babę, czy nie potrafiła zaakceptować tego, że zwyczajnie byliśmy sobie pisani?

𝐒𝐈𝐋𝐄𝐍𝐂𝐄𝐑 • MINHO [ AFTER TDC ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz