ROZDZIAŁ 5

25 2 1
                                    

To było surrealistyczne. Nieprawdziwe. Świat dookoła poruszał się nienaturalnie wolno. Wozy strażackie w ślimaczym tempie parkowały przed moim domem, sami strażacy zamiast wyskakiwać, spokojnie wysiadali, jakby przyjechali na festyn rodzinny. Ręce, które oplatały moją talię raz się zaciskały, a raz rozluźniały i chyba same nie wiedziały, czego tak naprawdę chciały. Krzyki docierały do mnie z daleka, były stłumione, a ich dźwięk przypominał mowę robota, aniżeli człowieka.

A potem wszystko przyspieszyło.

Chaos uderzył we mnie z taką siłą, że padłam na szeroką klatkę piersiową Larrego. Powietrze wepchnęło się w moje płuca wielką falą i przyprawiło o ból. Serce waliło zdecydowanie za szybko i zamiast normalnie pompować krew, tłoczyło ją zbyt wielkimi partiami. Drżałam na całym ciele, moje nogi nie utrzymywały ciężaru i zgięte w kolanach, na pół leżały, na pół wisiały.

Larry stał za moimi plecami i mocno mnie do siebie dociskał. Jego silne ręce ciasno oplatały mnie w pasie i nie pozwalały upaść. Głos cichy, ale stanowczy wbijał się w mój mózg, jakby chciał dotrzeć do jego najdalszych zakamarków.

– Jestem tutaj – mówił. – Spokojnie, Gabi. Oddychaj.

Rozumiałam przekaz, ale miałam sporą trudność żeby dostosować się do jego próśb. Spazmatycznie łapałam powietrze, niczym ryba wyjęta z wody. Straciłam umiejętność normalnego funkcjonowania. Dusiłam się nadmiarem tlenu, coś rozsadzało moją klatkę piersiową od środka.

– Alison – jęknęłam. – Ona tam jest.

– Wiem, spokojnie. – Larry delikatnie poluźnił uścisk. – Nie możesz jej pomóc, Gabi. Nie możesz tam wejść.

Upadłam na kolana a łzy popłynęły z moich oczu. To nie było surrealistyczne. Wszystko wydarzyło się naprawdę. Mój dom wyleciał w powietrze, a wraz z nim Alison Butler – jedyna osoba, którą kiedykolwiek pokochałam.

******

Pożar gasiło siedem jednostek straży pożarnej. Wybuch nastąpił w pokoju mojego ojca i został spowodowany - według wstępnych oględzin - prowizoryczną, bardzo prymitywną bombą złożoną ze skrajnie niebezpiecznych związków chemicznych. Alison miała szansę to przeżyć. Gdyby siedziała w kuchni, skończyłoby się na kilku połamanych kościach. Niestety moja przyjaciółka czekała w salonie, tuż pod źródłem wybuchu i nie miała najmniejszych szans wyjść z tego cało.

To, co później wyniesiono ze szczątków domu, w żadnym wypadku nie przypominało człowieka. Nie pozwolono mi jej zobaczyć, jednak Larry miał tę możliwość. Na początku nie chciał mi opisać wyglądu Alison. W końcu przyznał, że to, co widział było czarnym, zwęglonym zlepkiem mięsa i kości. Według śledczych, Alison nawet nie wiedziała, że umierała. Wszystko wydarzyło się w ułamku sekundy, więc kobieta nie miała szans nawet o tym pomyśleć. Zwyczajnie przestała istnieć, jakby nigdy wcześniej nie żyła. Odeszła, a jako prezent pożegnalny podarowała mi swoją krew. Którą miałam na rękach.

Z mojego domu pozostał szkielet. Czarny, przerażający szkielet budynku, który był idealnym obrazem całego mojego życia. Stał się cmentarzyskiem dla duszy mojej przyjaciółki, okrutnych wspomnień, dostarczanych mi przez ojca i mojego serca, kompletnie złamanego i zdeptanego.

Kiedy ostatni wóz strażacki opuścił podwórko, ja nadal siedziałam na trawie przed tym, co zostało z mojego domu. Już nie krzyczałam, nie próbowałam chodzić po zgliszczach. Siedziałam, kompletnie martwa w środku, a w mojej głowie majaczyła pustka. W powietrzu unosił się smród spalenizny, przede mną stały dwa uszkodzone samochody – moja furgonetka oraz peugeot Alison. W obu brakowało szyb i dodatkowo dach peugeota został przygnieciony przez belki, które wyleciały w powietrze i spadły wprost na samochód. Wokół nadal kręciło się sporo osób – policji, sąsiadów, mieszkańców wioski, zaciekawionych całą tragedią.

TALBOT. Being meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz