Rozdział IV, Czy to miłość?

78 5 0
                                    

Minął tak miesiąc. Sny się non stop powtarzały. Postanowiłem je olać i się nimi jak narazie nie przejmować.
___

Nadszedł czas na rozpoczęcie ostatniego roku nauki w Hogwarcie. Szybko się spakowałem i udałem się na stację King's Cross. Czekałem tam sam bo nikogo jeszcze nie było.

Usiadłem na jednej z drewnianych ławek, wyciągnąłem książkę i zacząłem ją czytać. Sam siedziałem tylko przez jakiś czas bo później dołączyła jakaś dziewczyna. Kątem oka próbowałem się jej przyglądnąć i spróbować ją rozpoznać.

Była to dziewczyna, ta która siedziała zamyślona w przedziale, i ta która cały czas mnie dopytywała co czytam. Był z nią jakiś wysoki mężczyzna z brązowymi włosami, długim ciemnym żółtym płaszczem, ciemno borodwymi spodniami i eleganckimi skórzanymi butami. Jego fryzura była tak charakterystyczna i od razu poznałem, że to Syiursz Black. Prawdopodobnie dla dziewczyny był wujkiem, więc stwierdziłem, że ma na nazwisko Black i tyle tylko wiedziałem.

W końcu peron został wypełniony przez pozostałych uczniów.

Przyjechał pociąg i wszyscy wsiedli do niego. Usiadłem w środkowym przedziale i tam siedziałem przez następne godziny. Do przedziału, w którym byłem weszła Liv Malfoy. Odrazu podała mi rękę i się przedstawiła.

- Cześć, nazywam się Liv, Liv Malfoy -

Nie wiedziałem co zrobić, więc też podałem rękę.

- Tom Marvolo Riddle - powiedziałem chłodno.

Chodziła ze mną do klasy. Nie było jeszcze czasu, żebyśmy się poznali. Nikt nie chciał się ze mną poznać z resztą nie chciałem tego, ale ona najwyraźniej tak.

- Miło mi - powiedziała uśmiechnięta i siadła naprzeciwko mnie.

Cały czas się próbowała ze mną porozumieć, ale ja nie lubię takich rzeczy i mało by brakowało, żebym wybuchnął agresją.

Liv Malfoy to siostra Draco. Jest blondynką, ma niebiesko-szare oczy i ma mnusto znajomych. Jest wesołą i szaloną dziewczyną.

Podróż minęła strasznie wolno i na dodatek nudno. Wszyscy spali w swoich przedziałach z wyjątkiem mnie, który jak zwykle czytał książkę. Pociąg dojechał na miejsce i standardowo wszyscy wyszli z pociągu. Ja niestety nie mogłem bo Hagrid kazał mi sprawdzić czy wszyscy wyszli, tak jak by nikogo innego nie było.

Sprawdzałem wszystkie wagony, przedziały i nadszedł czas na ostatni, ten na końcu. Wszedłem do niego i zacząłem się rozglądać. Było w nim podejrzanie cicho. Zazwyczaj skrzypiały drzwi i pojawiał się lekki szum wiatru zza okien.

Postanowiłem, że sprawdzę na szybko pozostałe przedziały. I tak też zrobiłem.
Zostało mi ostatnie pomieszczenie. Słyszałem w nim jakiś odgłos, tak jakby chrapania. Weszłem do środka i widziałem jakąś postać która tam spała. Była to ona, dziewczyna która stała z Syriuszem. Podszedłem do niej i zacząłem ją poszturchiwać żeby się obudziła.

- Wstajesz czy nie? - zapytałem chamsko.

Nie chciałem tu być bo czekał na mnie mój przyszywany brat, z którym miałem coś zrobić.

- Co? - odpowiedziała śpiąca.
- Jesteśmy już na miejscu. -

powiedziałem tym razem troszeczkę milej i wyszłem z pociągu.

- Ooo, dzięki - powiedziała jeszcze przed tym jak wyszedłem.

Umówiłem się z Matteo na dziedzińcu. W planach mieliśmy na miotłach wlecieć do wielkiej sali. Ten pomysł nie był do mnie w żaden sposób podobny, ale spodobał mi się i chcieliśmy go wykonać.
Tak też zrobiliśmy. Ustawiliśmy się przed wielkimi drzwiami i wpatrywaliśmy się w dziurkę od klucza kiedy dyrektor wyjdzie na salę.

- Patrz, wyszedł ten staruch! - krzyknął Matteo.

- Matt, ciszej bo nas usłyszą.

- Nagle z ciebie taki ponurak, co? - powiedział tak żeby mnie wkurzyć.

Miałem ochotę mu przyłożyć, ale na salę wszedł nauczyciel i od razu ruszyliśmy z petardą.

Wlecieliśmy na salę. Niektórzy uczniowie stanęli na stołach i zaczęli krzyczeć, a inni z niewiadomych przyczyn schowali się pod stołami bo się prawdopodobnie wystraszyli. Nie rozumiem czemu, przecież to nawet straszne nie było, no chyba, że wystraszyli się wyglądu Mattea bo dziś nie zbyt ładnie wyglądał.

W pewnym momencie usłyszeliśmy głos MCgonagall, który krzyknął żebyśmy przestali. Nigdy dotąd nie widziałem tak wkurzonej nauczycielki. Sam fakt, że nie lubiłem transmutacji, ale to nie ważne. Natychmiast zleciliśmy na ziemię i podeszliśmy do niej tak jak nam kazano. Zamiast Minervy podszedł do nas dyrektor, który pragnął się z nami spotkać po uroczystości przydziału do poszczególnych domów. Zdziwiło mnie to, że tego roku najwięcej uczniów zostało przydzielonych do Hufflepuff, domu borsuka.

Nadszedł czas na spotkanie z Dumbledorem. Matteo wziął mnie za rękę tak jakbym był jakimś pięcioletnim chłopcem, ale przecież sam on był nim. Podeszliśmy pod wielkiego orła i wypowiedzieliśmy słowa które wpuszczą nas do środka.

,,Cytrynowy sorbet"

Tak też udaliśmy się po kręconych schodach na górę i zapukaliśmy trzykrotnie w drzwi. Otworzyły się same. Weszliśmy do środka i rozglądaliśmy się za Dumbledorem. Siedział sobie przy biurku i zawołał nas do siebie. Był trochę poddenerwowany i wiedziałem, że to dobrze się nie skończy.

- Usiądźcie tutaj chlopcy - powiedział.

Podeszliśmy do niego i usiedliśmy na dwóch krzesłach przed jego biurkiem.

- Co to miało znaczyć, że w trakcie uroczystości wy sobie latacie w pomieszczeniu i nic z tego nie robicie?

Żaden z nas się nie odezwał. Nie daliśmy rady. Matteo szturchnął mnie w tym czasie kilka razy, żebym to ja się odezwał.

- To ja to wymyśliłem, Matteo mi tylko pomógł. - odpowiedziałem w końcu na jego pytanie.

Matteo popatrzył się na mnie ze zdziwieniem i chciał się przyznać, że to jednak on wymyślił. Ale go jeszcze raz szturnąłem tym razem tak żeby Dumbledore tego nie widział. W jego oczach widziałem, że mi nie wierzył gdyż wiedział, że zrobił to Matteo.

- Matteo proszę Cię, wyjdź z mojego gabinetu i udaj się do swojego dormitorium, a ty Tom zostań tu. - odezwał się nauczyciel.

Matteo popatrzył się jeszcze przez chwilę na mnie zdziwionym wzrokiem i wyszedł z pomieszczenia.
Ja natomiast zostałem tu uwięziony ze starym dziadem.

- Tom, wiem dobrze, że tego nie zrobiłeś, ale czemu nie chcesz się przyznać?

Specialnie się nie odezwałem. Miałem już serdecznie dość wszystkiego i wszystkich. Później Dumbledore powiedział mi coś i kazał żebym mu w tym mógł

- A więc...

Pół godziny później wyszłem z gabinetu dyrektora i biegłem korytarzem do domu slytherinu. W drodze wbiegłem w jakąś dziewczynę. Wywróciła się na ziemię, a ja na nią. W rękach trzymała książki które porozrzucały się po całym korytarzu.

- Uważaj jak chodzisz!- krzyknąłem.

- Ale to ty we mnie wbiegłeś.- powiedziała spokojnym głosem dziewczyna.

Od razu wstałem, nie zmierzałem tak leżeć.

- Nic Ci nie jest? - powiedziałem obojętnie pomagając jej wstać.

- Nie nic, lekko mnie boli głowa i ręka, ale do wesela się zagoi.

Zaczęła zbierać porozrzucane książki i w zbieraniu zaczęła się przestawiać.

- Tak w ogóle mam na imię Astoria, a ty? Jakoś pierwszy raz Cię na oczy widzę.

- Tom Marvolo Riddle - odpowiedziałem.

Zacząłem podnosić resztę książek. Gdy je zebrałem dałem jej, a następnie nasze drogi rozeszły się. Udałem się w kierunku mojego dormitorium cały czas o niej myśląc. Poszłem spać i na drugi dzień przyszedł czas na lekcje eliksirów.

The child of darkness | Tom Marvolo Riddle |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz