Rozdział XXVI, To tylko początek...

17 2 1
                                    

Nigdy bym nie pomyślał, że moje życie potoczy się w ten sposób. Już nie byłem sam i mam nadzieję, że nie będę i ta relacja będzie trwała wieczność. Jeszcze nikt poza kilkoma osobami nie wie, że jestem w szczęśliwym związku. Mimo, że minęły już kilka dni to i tak w to wierzyłem.

Albus po dowiedzeniu się prawdy o mnie i o Lunie nie pokazywał się w Hogwarcie. Nie było go na lekcjach, nigdzie. Pewnie biedak płacze po kontach. Nie żal mi go. On, tak jak dyrektor są dla mnie podejrzani, nie można im ufać. Swoją drogą, jestem ciekawy co oni knują. Może spiskują przeciwko mnie? Jeśli tak to życzę im szybkiego powrotu do zdrowia, albo nie, życzę im szybkiej śmierci. Może nie powinno się komuś tego życzyć, ale co ja na to prowadzę, że sobie zasłużyli. Jak to mówią ,,życie". Chce jeszcze z kilkadziesiąt razy użyć avady, jest ona najlepszym zaklęciem, poza Crucio, bo ono też jest fajne. Może na nich?

- Hejka Tom! - krzyknęła Luna, podbiegając do mnie.

Dzisiaj były jej urodziny. Przygotowałem dla niej niespodziankę i mam nadzieję, że jej się spodoba, starałem się by było jak najlepiej.

- Cześć Luna - przytuliłem ją. - Jak tam?

- Tak jak zwykle - powiedziała uśmiechnięta. - A ty nie wiesz co!

- Czego nie wiem? - zapytałem.

- Który dzisiaj jest?

- dwudziestu pierwszy listopada, Wszystkiego najlepszego, Luna!

- OMG pamiętałeś.

- Ja wszystko pamiętam, skarbie.

Trzydziesty pierwszy grudnia to najgorszy dzień w roku. Dla jednych jest to sylwester a dla drugich moje urodziny. Nie obchodziłem ich, nie chciałem i nie zamierzałem. Za te kilka godzin będę miał jedenaście lat. Mówią, że to czas nastolatka, ale ja nim nie byłem. No, może z wyglądu, ale z psychiki byłem dojrzały. Za dużo wiedziałem.

- Tom? - zapukała do drzwi kobieta. - Mogę wejść?

- Tak - odpowiedziałem chłodno.

Kobieta otworzyła drzwi do mojego pokoju i weszła do środka. Ręce miała z tyłu, prawdopodobnie coś tam trzymała. Ja siedziałem na łóżku i jedynie co robiłem to zapisywałem swoje myśli do dziennika.

- Dzisiaj jest trzydziesty pierwszy grudnia, wiesz? - na znak odpowiedzi kiwnąłem głową.
- A więc wszystkiego najlepszego Tom! - Pani Cole dała mi do ręki babeczkę z odłamkami czekolady i atrament, jak co roku.

- Dziękuję.

- Tak w ogóle to jak się czujesz? - zapytała nagle. - Rzadziej się odzywasz, czy coś Cię trapi?

- Dobrze, nie.

- A jak tam w Hogwarcie, wszystko okej? Jak rówieśnicy? - rzucała pytaniami.

- Dobrze i dobrze - odpowiedziałem bez sensu.

- Widzę, że nie masz ochoty do rozmowy. No cóż, później do ciebie zaglądne, Tom - powiedziała i wyszła z pokoju, zamykając drzwi.

Jak ja nienawidzę jak ktoś rzuca pytaniami. To jest chore! Ale tylko ja tak mogę robić! Ale tylko ja!

Był już wieczór. Wszyscy siedzieli w swoich pokojach, nawet opiekunowie. Jako iż mam zawsze fajne pomysły, to postanowiłem, że znowu wymknę się z pomieszczenia. Jeszcze nie wiem gdzie, ale wymyślę.

Założyłem na stopy zwykłe skarpetki i buty. Na ramiona zarzuciłem ciemny sweter, który wydziergała mi pani Cole, na święta Bożego Narodzenia.

Otworzyłem drzwi i skradając się na palcach poszedłem do pewnych drzwi, które odkryłem tydzień temu. Uchyliłem je lekko, nie miały klamki ani zamka. Wszedłem do środka i z powrotem je przymknąłem. Udałem się w głąb ciemnego i głuchego pomieszczenia. Natrafiłem na kartony, z którego wystawała mała karteczka.

,,Adres: Sierociniec Wool's"

Tyle tylko odczytałem, bo reszta była rozmazana. Czy ktoś wysyłał listy? Do kogo?

Otworzyłem pudełko i wyciągnąłem list adresowany do E.S.J, nie znałem tych inicjałów, być może ktoś wysłał wiadomość do jakiegoś młodszego dzieciaka, którego nie znam.

Nagle zacząłem słyszeć jakieś dudnienia. Podszedłem do malutkiego okna i widziałem masę kolorowych fajerwerek. Ten widok był cudowny! Ile ja bym dał, żeby zobaczyć to z bliska...

W pewnym momencie za moimi plecami, zacząłem czuć dziwne ciepło i dłonie na moich barkach. Niechętnie odwróciłem głowę w bok, a gdy kątem oka zobaczyłem kto mnie trzyma, już wiedziałem co się ze mną stanie. Zrobiłem się z twarzy czerwony i zacząłem się trząść. Czekałem tylko na słowa tego okropnego człowieka.

- No to się zabawimy, skarbie. Ile razy można do ciebie mówić, że nie powinieneś się tak zachowywać?! - szarpnął mną i popchnął na kartony. - Wiesz co cię czeka! Doskonale to wiesz! I masz to w dupie, ale uważaj. Wymyśliłem coś nowego - zaczął się śmiać.

Miałem lekko zaszklone oczy. Przecież pani Cole mi mówiła, że dyrektor wyjeżdża na święta do rodziny i wraca dopiero po feriach. Okłamała mnie... Tak jak wszyscy dookoła. To oni sprawiają mi ból... Nie ja im... A może, jednak ja?

Widziałem, że mi nie wolno nigdzie samemu wchodzić. Widziałem jaka kara mnie spodka. Mogłem tutaj nie wchodzić, ale jednak. Sam sprawiam sobie ból.

Mężczyzna pociągnął mnie za rękę i ciągnął za sobą tak, jak worek ziemniaków. Ale... Ja nie jestem ziemniakiem, no chyba, że o czymś nie wiem.

Zdjął ze mnie mój sweterek i wepchnął do piwnicy, s której było naprawdę zimno. Zamknął drzwi na kluczyk, a ja nie wiedziałem co robić. To były moje najgorsze urodziny, ale sobie sam na nie zasłużyłem.

Od tej pory nikomu nie pozwolę na takie urodziny.

- Zamknij oczy, Luna. To ma być niespodzianka przecież - trzymałem dziewczynę za rękę.

Luna lewą ręką zasłoniła oczy i zaczęła powoli iść.

- Jestem trochę przeziębiona...

- To nic, damy radę, naprawdę - uśmiechnąłem się. Rozmowa z nią była czymś przyjemnym.

Znajdowaliśmy się w moim ulubionym miejscu. Rzeczka, łąka i las to było coś zajebistego. Na trawie leżał mój koc i kilka smakołyków, które sam zrobiłem.

Stanąłem za Luną i położyłem dłonie na jej, gdzie miała już położone na twarzy. Dziewczyna ściągnęła je na dół i zostały tylko moje. Odsłoniłem jej twarz.

- Na 3, 2, 1 otwórz oczy, okej?

- Okej.

- 3... 2... 1...

Luna otwarła oczy i kilka razy pomrugała. Ja siedziałem na kocu.

- Siadaj - dziewczyna usiadła koło mnie.

Wyciągnąłem różdżkę i wyczarowałem dla niej Niezapominajki.

- Wszystkiego najlepszego, Luna! - podarowałem jej kwiatki, a dziewczyna się wzruszyła.

- Dziękuję! - złożyła pocałunek na moich ustach a następnie mnie przytuliła.

Siedzieliśmy na tej łące do zachodu słońca. Później Luna poinformowała mnie, że źle się czuje i poszliśmy do jej dormitorium.

***

R. Pisany na surowo.
Miał być jutro, ale przez przypadek kliknelo się ,,opublikuj"
Nie pozdrawiam

The child of darkness | Tom Marvolo Riddle |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz