Sam
Budzę się i przeciągam. Co to była za noc. Całą fantazjowałam o Panu Miodku. To zdecydowanie były pikantne myśli. Czuję się jakby jego oczy wylały miód na moje serce. Piknięcie telefonu oznacza że przyszła wiadomość. Biorę do ręki i odczytuje najpierw że jest godzina 9 a potem SMS.
Dzień dobry Sam. Mam nadzieję że dobrze się pani spało. Ja nie ukrywam, nie wyspałem się bo cały czas chodziła mi Pani po głowie ;) może dasz się zaprosić na kawę?
Dzień dobry Dean. Niestety dziś nie mogę. jadę na spotkanie z moją Lolitką.
Uśmiecham się do telefonu, poczym prawie wypluwam język. LOLITKA??! Sam, serio??
Znaczy mamitką. Ta autokorekta ;)
Muszę się obudzić. Koniecznie. Wyskakuje z łóżka i biegnę pod prysznic. Pół godziny później ubrana w sweterek w renifery i ocieplane getry zjadam w biegu rogala i wybiegam do auta. Jadę do sklepu po drodze kupić ciasto do mamy. Gdy jestem już w środku kieruje się do lady z ciastami ale za plecami słyszę kłócąca się parę.
-Dean oh już daj spokój. Było minęło.- kątem oka widzę piękną blondynkę jak macha ręką.- Zabrać sałatę lodową czy może rzymską?
-Obojętne mi to jest Natali.
-Nie marszcz nosa kochanie bo Ci tak zostanie. Ok w takim razie biorę rzymską. Zrobię naszą ulubioną sałatkę.
I wtedy dostrzegam jego. Stoi teraz zrezygnowany, obojętny, miód w oczach gdzieś zniknął. Marszczę brwi bo widok jego jak i pięknej blondynki uczepionej jego ramienia wywołuje u mnie dziwne reakcje z których nie jestem dumna, np chęć chwycenia blond kłaków i wsadzenie jej do wiadra z ogórkami. Ta myśl jest tak boleśnie kusząca że aż zaciskam pięści. Wtedy jego wzrok spoczywa na mnie, widzę jak przełyka ślinę.
-Panna Wilson.- kiwa głową. Jakby... To co się wczoraj wydarzyło było pomyłką albo jakby w ogóle się nie wydarzyło.
-Kochanie? Kto to jest? Przedstawisz nas?
-Jak Pani widzi, mam swój język i potrafię sama się przedstawić. Tego się nauczyłam jeszcze w szkole. To się nazywa komunikacja. Chyba że Pani nie przerabiała?
Blondyna zapowietrza się, otwiera i zamyka usta wzburzona.
-Do twarzy Pani w karpiku. Niestety wygląda pani teraz jak ryba wyjętą z wody a jak powszechnie wiadomo, ryba bez wody szybko...wysycha. Jestem Wilson i raczej nikt ważny.
-Dean czy ten osobnik z ciastem mnie obraża??!!- pyta wzburzona przenosząc wzrok na chłopaka.
-Ośmielę się potwierdzić. Nie wiem czy Pani wie, ale istnieje inne jedzenie niż trawa.- wychylam się w stronę mężczyzny i pytam ciszej jakby udając że ona nie usłyszy - Skąd ją pan wytrzasnął? Ze stodoły?
Widzę że ona się ponownie zapowietrza otwierając i zamykając usta, natomiast on wygląda... Jakby właśnie miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Miód w oczach wrócił. Dziwne zaiste...
-Upominam Panią, niech pani przestanie robić karpika bo za chwilę znajdę w sobie na tyle altruizmu żeby pani pomoc w oddychaniu i wrzucę do najbliższego jeziora.
-Jak śmiesz zdziro!!!!! - Wrzeszczy rozjuszona i widzę że chyba za chwilę się uruchomi i skoczy na mnie.
-O i wyszczekana jak pies. Jednak widzę spore upodobanie do stodoły. - puszczam oczko i spoglądam na Dean'a. - Żegnam... Ponownie ozięble.
Nie daję im dojść do słowa i wychodzę sprężystym krokiem ze sklepu. Chociaż moje słowa mogły sugerować spokój wewnętrznie aż wszystko buzowało. Czułam gorącą krew która rozlewa się po ciele. To Ci... Pajac. Mnie całuje a tu jakaś blond lampucera do niego kochanie mówi. Staję przy samochodzie i muszę odliczyć od 10 w dół bo jak żbiki kocham... Rozwalę po drodze ze 4 latarnie i pewnie jakiś śmietnik.
Odpalam silnik i kątem oka widzę jak wychodzą. On ja prowadzi trzymając za rękę i plecy jakby ... Jakby ja walec przejechał "Masz rację kochaniutka, walec cię przejechał który ma na imię Samantha" blond dziunia.... Zanim odjeżdżam wyjmuje telefon, szukam nazwy Dean poczym klikam "zablokuj".
Nara frajerze. Obym cię więcej nie spotkała!
CZYTASZ
All I Want for Christmas...
RomansaSamantha Wilson to 27 letnia organizatorka imprez i mistrzyni ciętych ripost. Po ostatnim nieudanym związku postanawia raz na zawsze skończyć temat facetów i związków. Przez 3 lata udaje się jej dotrzymać słowa samej sobie. Dopóki na jej drodze nie...