2

118 28 0
                                    

— Otworzę! — krzyknął Dean Winchester, ruszając w stronę drzwi.

Ludzie, którzy go nie znali mogli mu zazdrościć życia – był przystojny, miał dziewczynę, dobre relacje z bratem, a ojciec niczego od niego nie wymagał i pozwalał na robienie imprez z alkoholem w domu. 

Rzeczywistość była jednak o wiele mniej kolorowa. Za jego zielonymi oczami kryło się cierpienie, którego nikt jednak nie dostrzegał, bo chłopak skutecznie je ukrywał. Sytuacja w domu Winchesterów sprawiała, że przyszłość tej rodziny wisiała na włosku, a Dean jako jedyny czuł, że musi coś zrobić.

Gdy otworzył drzwi, dostrzegł w nich ubranego na czarno mężczyznę z lekką nadwagą i tatuażem na twarzy. Chłopak natychmiast próbował zamknąć drzwi, orientując się, z kim może mieć do czynienia, ale gość w porę przyblokował ten ruch i wtargnął do środka.

— Gdzie twój ojciec? — spytał, a Dean przełknął ciężko ślinę.

Biorąc pod uwagę, że mężczyzna nie spytał o nazwisko, musiał mieć pewność, kogo pyta. Śledził ich rodzinę? Śledził jego młodszego brata Sammy'ego? W co ojciec znowu ich wpakował? 

— Wyszedł.

Mężczyzna rozglądał się po domu, widocznie szukając wartościowych rzeczy. Deana mocno to zaniepokoiło, ale dostrzegł broń za paskiem faceta, więc wolał zachować względny spokój i nie ryzykować przyjęcia kulki. Ta rodzina miała wystarczająco dużo problemów. Kolejna osoba w grobie zdecydowanie temu nie zaradzi. Szczególnie, że od lat to Dean czuł się za tą rodzinę odpowiedzialny.

— Zostawił coś dla mnie?

— Nie — odpowiedział od razu. — Na pewno nie pomylił pan domu?

— Jesteś Dean Winchester, twój ojciec to John Winchester — stwierdził, dając mu jasno do zrozumienia, że jednak nie. — Twój ojciec miał mi do dziś oddać kasę.

— Ale go tu nie ma, więc...

— Więc biorę to — oznajmił, sięgając po biżuterię matki Deana.

Mary Winchester zmarła dwanaście lat temu. Dokładniej została zamordowana. Policja do tej pory nie znalazła zabójcy, a John Winchester uparł się, że w takim razie sam go odnajdzie, przez co rzucił pracę i zapożyczał się u kolejnych podejrzanych ludzi. Takich jak ten typ. 

Dean nie mógł pozwolić na to, aby mężczyzna to wziął. Poza zdjęciami, to jedyne co zostało mu po matce. Dlatego jego wcześniejsze postanowienie o nie ryzykowaniu nagle nie miało najmniejszego znaczenia – liczyło się to, aby zachować pamiątki po zmarłej mamie.

— Nie ma mowy — zaprotestował, odtrącając jego ręce od biżuterii.

Mężczyzna próbował go uderzyć, ale Dean umiał się bić i zablokował cios. Przynajmniej ten pierwszy i każdy kolejny wymierzony w twarz – nauczył się, że siniaki gdziekolwiek poniżej głowy były o wiele bardziej akceptowalne społecznie i nikt o nie nie pytał. Bójka trwała do czasu, aż napastnik wyciągnął broń i wycelował nią w Deana. 

— Daj mi czas do końca przyszłego tygodnia, zapłacę — zaoferował się Dean, czując, że do wyboru ma albo spłacenie tego mężczyzny, albo w najlepszym wypadku wizytę w szpitalu, która kosztowałaby jego rodzinę jeszcze więcej. Normalnie dałby krótszy termin, ale była sobota i wątpił, aby przez weekend był w stanie coś wymyślić.

— Jakim cudem taki przystojniaczek jak ty zdobędzie trzy kafle w tydzień?!

— Daj mi szansę.

— Masz czas do piątku o trzeciej — zadeklarował. — Będę czekał na ciebie przed szkołą. Spróbuj wywinąć jakiś numer, a pożałujesz. 

— Nie spróbuję. 

Mężczyzna wyszedł, a Dean dopiero po zamknięciu za nim drzwi na zamek dał upust swoim emocjom. Walnął pięścią w drzwi ze łzami w oczach. 

W co on się wpakował?! Nie było cudów, aby zdobył tyle pieniędzy w tak krótkim czasie. Musiałby chyba obrabować bank, a to zdecydowanie nie byłoby rozwiązaniem problemu. Nie miał pojęcia, co robić. 

Rest Of Our Days [Destiel AU]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz