4

117 27 0
                                    

Gdy Castiel przekręcił tabliczkę na drzwiach z OTWARTE na ZAMKNIĘTE, Dean opadł zrezygnowany na stołek za ladą. Spędził na nogach ostatnie pięć godzin i ani razu nie poprosił o przerwę, bo po prostu się bał. Naprawdę potrzebował tej pracy na przynajmniej kilka dni. 

Właściciel sklepu gdzieś zniknął, ale Deanowi niezbyt to przeszkadzało. 

— Przepraszam, że Gabriel od razu rzucił cię na głęboką wodę — odezwał się Castiel, a Dean na moment zamarł, słysząc ton jego głosu. Może to dziwne, ale przez cały dzień nie miał zbytniej okazji, aby to wyłapać.

Castiel miał bardzo głęboki, zachrypnięty głos. Kompletnie nie pasowało to do jego twarzy – przystojniej, ale o delikatnych rysach. Swoją drogą, skądś kojarzył tę twarz.

— Gdybym nie potrzebował tej pracy, już by mnie tu nie było — westchnął i nagle go olśniło. — Jesteś tym nowym chłopakiem w szkole? Tym, za którym szaleją wszystkie dziewczyny i geje?

Po zadaniu tego pytania starał się patrzeć na Castiela, ale zerkał też na układ lady od środka i po kryjomu próbował otworzyć szafkę. 

— Tak, przeprowadziliśmy się tu z bratem miesiąc temu — odparł, po czym spojrzał na Deana podejrzliwie. — A ty jesteś złodziejem.

Winchester aż podskoczył na siedzeniu, słysząc te słowa i spojrzał przestraszony na Castiela.

— Nie, ja tylko... — Nie chciał niczego mówić, ale w tych jego niebieskich oczach było coś, co kazało mu wyznał prawdę. — Naprawdę potrzebuję tych pieniędzy. 

— Dostaniesz pensję...

— Jeśli nie zdobędę trzech tysięcy do piątku to raczej niczego od was nie dostanę — wypalił, a wyraz twarzy Castiela diametralnie się zmienił. 

— Czemu? — spytał anioł, nie do końca rozumiejąc sytuację.

— Mój debilny ojciec zapożyczył się u jakiegoś szemranego typa. Przyszedł dziś do nas i...

Nie rozumiał, czemu w ogóle mu to wszystko mówił. Znali się kilka godzin, to była ich pierwsza rozmowa. Dean wciął nie miał nawet pewności czy chłopak faktycznie ma na imię Castiel, czy to tylko jakiś pseudonim. Raczej stawiał na to drugie, bo byłoby to niezwykle oryginalne imię. Chociaż we współczesnej Ameryce nie powinno go to dziwić – ludzie nadawali dzieciom naprawdę dziwne imiona.

— Porozmawiam z Gabrielem — zadeklarował, nie oczekując od Deana dalszej odpowiedzi.

— Nie mogę cię o to prosić.

— Nie musisz. Lubię pomagać ludziom. 

— Czego chcesz w zamian? — spytał podejrzliwie. Nie wierzył, że istnieje jeszcze bezinteresowność. 

Castiel zdobył się na lekki uśmiech. Dean pomyślał, że to był bardzo uroczy uśmiech, za co błyskawicznie się skarcił. 

— Niczego.

— Co ty? Świętym jesteś? Z Nieba się urwałeś?

Castiel momentalnie spoważniał i Dean już miał pytać, o co chodzi, ale w tym momencie pojawił się Gabriel i podsunął po pod nos jakąś kartkę.

— Wypełnij to i możesz iść do domu — oznajmił. — Jutro się nie otwieramy, więc widzimy się w poniedziałek popołudniu.

Dean wziął papier do ręki i ze zdziwieniem zobaczył, że to bardzo krótka, bardzo prowizoryczna umowa o pracę. Prawdopodobnie nie tak powinno to wyglądać, ale niewiele miał do stracenia. Wedle umowy miał zarabiać dwa tysiące miesięcznie, pracując na pół etatu. Wątpił, aby gdziekolwiek indziej dostał chociaż zbliżoną ofertę. Miał wrażenie, że Gabriel nie do końca zna tutejsze standardy. Może przeprowadzili się z jakiejś bogatej dzielnicy Nowego Jorku? Bo raczej nie Los Angeles ani Doliny Krzemowej – wtedy byliby opaleni. 

— Co ze sprzątaniem?

— Poradzimy sobie. 

Dean wypełnił papiery, nieudolnie przybili sobie z Castielem pożegnalną piątkę, po czym wyszedł.

Gdy tylko Gabriel upewnił się, że chłopak go nie widzi, pstryknął palcami i sklep wyglądał jak nowy – wszystko było na swoim miejscu, a podłoga i wszystkie meble wyglądały na wymyte. 

— Mógłbyś dać mu zaliczkę? — zapytał od razu Castiel, a Gabriel spojrzał na niego zdezorientowany.

— Co proszę?

— Jego rodzina ma kłopoty. Dean potrzebuje pieniędzy...

— Jestem archaniołem, nie Świętym Mikołajem. Jak zapracuje to dostanie.

— Powiedział, że ma czas do końca tygodnia. 

— A co jeśli dam mu pieniądze, a on zniknie? 

Owszem, te pieniądze nie zrobiłyby im większej różnicy, ale Gabriel miał jakieś uprzedzenie co do ryzyka bycia okradzionym.

— Jesteśmy milionerami, więc...

— To twoje zabezpieczenie. Umówiliśmy się, że go nie ruszamy. 

Gabriel, za zgodą Nieba, sprzedał jedną z nieruchomości, która dawno temu weszła w posiadanie aniołów. Pieniądze te miały być zabezpieczeniem Castiela na jego samotne życie wśród ludzi. Gabriel planował nauczyć go przez ten czas oszczędzania, aby młody anioł zrozumiał, że pieniędzmi nie można rzucać na lewo i prawo. 

— Nie możemy zrobić wyjątku? 

— Cas...

— Gabriel, zrozum — powiedział wręcz błagalnie. — Gdy mnie dotknął, zobaczyłem co go czeka. Jeśli nie damy mu tych pieniędzy, umrze. 


Rest Of Our Days [Destiel AU]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz