Rozdział 1

156 10 0
                                    


Zachodzące słońce obwieściło koniec pracowitego dnia. Flisacy, kupcy, mordercy i miejska biedota, wszyscy jak jeden podążali ku oberży utopić smutki w tanim winie lub opić sukces tym trochę lepszym, nierozcieńczonym.

Przy blasku świec i improwizowanej muzyce mieszkańcy rozrywali się tańcem i hazardem. W rogu wesołej izdebki chudy starzec o brązowych oczach i zmarszczonym czole zaczynał rozumieć, że trzeba było wybrać taniec. Z niedowierzaniem wbił wzrok w parę kości, które oznajmiały jego porażkę. Trzecią z kolei. Zbierający się tłumek wrzasnął w podnieceniu. Niektórzy, wyczuwając interes, zaczynali przyjmować zakłady, a kobiety lekkich obyczajów patrzeć łakomie na bogacącego się szczęściarza.

Chuderlawy jegomość zerkał na młodego mężczyznę, który bawił się monetą i zdawał się nie zwracać na niego uwagi.

– Całkiem nieźle – rzucił cierpko.

Młodzieniec uśmiechnął się, zawadiacko podbijając monetę.

– Niedawno byłem w Sebrowni. Przegrałem tam chyba ze sto solidów. Fortuna zwyczajnie wyrównuje mi ten rachunek.

– I to z nawiązką. Już ogołociłeś dwóch ludzi! – wrzasnął z wyrzutem gruby flisak. – Przynajmniej oddaj Alfredowi gacie, bo go stara przez pół roku z chałupy nie wypuści.

Szczęściarz pogrzebał trochę w fantach i rzucił skulonemu łysolowi portki. Gawiedź roześmiała się głośno, a łysa główka znikła im szybko z oczu zarumieniona po sam czubek. Młodzieniec przeniósł wzrok na adwersarza.

– Przegrałeś sporo pieniędzy.

– Wszystkie pieniądze – poprawił go, wpatrując się w leżącą na stole sakiewkę. – Nie gram dalej. Jeśli byłby pan łaskawy i dał z tego choćby jedną monetę na jedzenie, byłbym bardzo wdzięczny.

Szczęściarz westchnął. Ujął w dłonie pękaty mieszek i położył go na wprost biedaka.

– Dam ci cały stos monet – w tej chwili wyciągnął jeszcze jeden mieszek, równie pękaty. Podniosła się wrzawa, a gawiedź z niecierpliwością oczekiwała na dalszy rozwój wypadków.

– Dorzucę jeszcze rzeczy, które wygrałem, jeśli zgodzisz się na ostatnią rundę.

Krew w umyśle starca zawirowała. Spoglądał na beztroską twarz, upewniając się, czy nie żartuje.

– Ale... nie mam już czego postawić.

– Nie prawda – odparł, jakby od niechcenia – masz jeszcze torbę i ubrania. Daj spokój, to doby układ.

Istotnie, był to dobry układ. Zawartość sakiewek równa była pięcioletniej pensji służącego w dobrym domu. Fanty były niewiele warte, ale właściciel też mógł coś dołożyć, żeby je odzyskać. Interes był dobry, zbyt dobry.

Starzec popatrzył na niego podejrzliwie.

– A co ty z tego będziesz miał?

– Zabawę – odpowiedział z rozbrajającym uśmiechem – po to tu jestem.

Zamyślił się.

– Mogę sprawdzić kości?

– Oczywiście – odparł.

Badał je przez dłuższą chwilę. Kości były w porządku. Teraz miał pewność. Siedzący przed nim brunet był tylko aroganckim dupkiem, któremu się parę razy poszczęściło. Każdy prawdziwy profesjonalista wiedział, że szczęściu trzeba dopomóc. Dyskretnie wymacał w rękawie lukę, gdzie trzymał swoje własne kości. Popatrzył jeszcze raz na beztroską twarz młodzieńca. Było w nim coś niepokojącego. Wszystkie jego zmysły mówiły mu, że musi zachować ostrożność. Ścisnął mocno torbę. Wiedział, że nie może przegrać, ale co będzie, jeśli...

Cienie przeszłości /UKOŃCZONE/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz