Rozdział 9

44 9 0
                                    

Autobus zatrzymał się. Znajdowaliśmy się na małym placu wsród drzew, kilka kilometrów od najbliższej miejscowości.
Wszyscy byli niewyspani, głodni i zesztywniali od siedzenia w jednej pozycji przez paręnaście godzin.

- Z... Małymi opóźnieniami dotarliśmy na miejsce. Teraz spokojnie opuśćcie autobus, chłopców zachęcam do pomocy z wyciągnięciem bagaży. - ucichła na chwilę. Wymieniła parę zdań z wychowawcą - albo jednak stańcie w.. - ziewnęła głośno - w rzędzie. Okej, możemy wychodzić.

Wszyscy rzucili się do wyjścia. My z Luisą postanowiliśmy poczekać aż pojazd opustoszeje. Gdy tak się stało spokojnie wstałyśmy. Theo wsparł się na mnie i bezproblemowo opuściliśmy pojazd. Tak jak Marnie prosiła stanęliśmy w rzędzie. Chłopak cały czas się chwiał, stojąc wsparty o mnie i Victora.
- Wasza czwórka - Marnie wskazała czterech stojących obok siebie chłopaków - wyciągnijcie wszystkie walizki.

Zrobili to, a dookoła sterty bagaży zrobił się spory tłumek. Wszyscy szukali swoich rzeczy. Gdy wreszcie zrobiło się trochę bardziej przejrzyście wzięłam torbę swoją i Luisy oraz worek Theo. Gdy wynieśli też wózek chłopaka z trudem przeciągnęłam go po nierównym terenie i przekazałam właścicielowi.

Stanęliśmy z powrotem w rzędzie, każdy trzymał już swój ekwipunek. Spokojnym krokiem podszedł do nas wysoki, barczysty, dobrze zbudowany mężczyzna. Miał opaloną skórę, krótkie, czarne włosy oraz ciemne, wręcz czarne oczy.

- Witam wszystkich! - oznajmił niskim głosem. Omiótł nas wzrokiem - Mam nadzieję, że wiecie na co się pisaliście jadąc tutaj... A Ty co tu robisz? - spytał patrząc na szatyna.
- Eee... Egzystuję? Oddycham? Jestem z moją klasą na wycieczce?
- Wiesz, że nie będziesz mógł brać udziału w większości konkurencji?
- Wiem.

- Którzy z was to opiekunowie?
Wychowawca razem z brunetką stanęli bliżej niego bez słowa
- Ile osób jest w tej grupie?
- 28 uczniów i nas dwóch.
- Dobra - zwrócił się do nas - mam tutaj parę zasad, i zaraz wam je przedstawię.
Po pierwsze; Wszystkie telefonu lądują tutaj - wyciągnął małe, prostokątne pudełko. Wyglądało na trwałe - Nic się z nimi nie stanie. Będziecie dostawać je wieczorami na 15 minut.

Parę sekund staliśmy bez ruchu.

- No, dalej! Wszyscy wrzucają tu swoje telefony. - ocknęliśmy się, i oddaliśmy mężczyźnie urządzenia. - Bardzo dobrze - powiedział zadowolony - Teraz kwestia tych waszych tobołów. Za piętnaście minut wszystkie widzę tam - wskazał metalowy garaż - Nic wam nie przemoknie ani się nie zniszczy. Najlepiej nie bierzcie nic po za bielizną; w cenie wycieczki dostaniecie najważniejsze rzeczy, plecaki czy ubrania, chyba, że chcecie rozwalić własne. To ten, wszystko włóżcie tam, zostawcie przy sobie tylko bieliznę, albo cokolwiek innego, tylko, że nie obiecuję, że się nie zniszczy. A, i jak ktoś bierze leki codziennie, to niech teraz do mnie podejdzie.

- Zrozumiałaś cokolwiek? - spytałam przyjaciółki.
- A jak myślisz? - odpowiedziała pytaniem.*

- Co tak stoicie? Chyba jasno się wyraziłem - 30 par oczu patrzało na niego w zawieszeniu - Powtarzam; macie piętnaście minut. Od teraz.

Po tłumie przebiegł pomruk, ale każdy zaczął sięgać do swoich rzeczy i się przepakowywać. Większość osób poszła za radą mężczyzny. Ja również wyciągnęłam siatkę foliową, którą zabrałam ,,na wszelki wypadek" i włożyłam do niej odzież spodnią, koc oraz kosmetyki do higieny.

Rozejrzałam się. Ludzie zaczęli już zanosić swoje rzeczy do garażu. Poszłyśmy w ich ślady, i nasze torby znalazły się w środku. Wróciłyśmy do krzywo uformowanego rzędu.

- Wszyscy są? Trzecia rzecz; Ostatnia kwestia - namioty. Jest osiem czteroosobowych. No i trzeba was jakoś podzielić. Każdy wie z kim chce być? Jeśli tak, to super, ale nie będę tracił czasu ani energii, żeby rozwiązywać spory. Każdy będzie przydzielony losowo.

I nie opuszczę cię, nawet po śmierci Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz