Rozdział 4

54 10 3
                                    

Budzik dzwonił już od paręnastu minut.
Wyłączyłam go leniwym ruchem i zaspanym wzrokiem spojrzałam na wyświetlacz. Natychmiast zerwałam się z łóżka. Musiałam zasnąć wczoraj, i spałam aż do teraz, do rana.
Ściągnęłam jeszcze wilgotną sukienkę, po czym ubrałam białą koszulkę i zielone bojówki. Szybko spakowałam potrzebne książki do plecaka.
Przeszłam do pokoju obok.

- Wstaliście już? - spytałam pozytywnie zaskoczona, widząc że obaj byli już na nogach.
- Tak! - odparł Charlie - słyszeliśmy twój budzik
- Bardzo mnie to cieszy. Spakujcie się do szkoły, za pięć minut wychodzimy

Uszykowałam im kanapki, po czym uczesałam włosy i umyłam zęby.        

Gdy wyszłam z łazienki bliźniacy czekali już przy drzwiach. Odprowadziłam ich do szkoły.
Doszłam do liceum i weszłam do środka. Pierwszy mieliśmy niemiecki z wychowawcą, więc skierowałam się do naszej sali.

- Witam - powiedziałam siadając w ławce
- Hej - szatyn podniósł wzrok
- Jak tam? - nie wiedziałam jak rozpocząć rozmowę.
- Dobrze, a u ciebie?
- Też dobrze - spojrzałam na drzwi, przez które właśnie wszedł nasz wychowawca

- Dzień dobry - powiedział - bądźcie proszę chwilę cicho, zaraz zaczniemy lekcję, tylko najpierw rozdam wam zgody na październikowy wyjazd.

- Dokąd jedziemy? - spytał mój sąsiad z ławki.
- Po lekcji Ci opowiem.
- Okej - odparł i spojrzał z powrotem na nauczyciela.

***

Po około czterdziestu minutach siedzieliśmy w trójkę na korytarzu czekając na następną lekcję.

- O co chodzi z tą wycieczką? - spytał ponownie Theo
- Jedziemy na obóz survivalowy.
- Oo, to cudownie! Myślisz, że mógłbym normalnie brać udział w części konkurencji?
- Pewnie tak, musiałbyś tylko porozmawiać z wychowawcą. Na pewno coś wymyśli. Swoją drogą ja raczej nie pojadę, ponieważ muszę opiekować się Cassandrą i Charliem.

Bardzo chciałabym jechać, wycieczka zapowiada się niesamowicie. Nadal zastanawiałam się co zrobić, by jednak się tam udać, jednak naszą jedyną żyjąca rodziną jest wuj od strony ojca. Jest świetną osobą, ale nie odwiedzamy go za często, gdyż mieszka we Frankfurcie, w Niemczech. Na pewno nie robiłby problemu, i chętnie ich przyjął, ale jednak opieka nad dwoma dziećmi to duży obowiązek i odpowiedzialność, na którą nie chcę go skazywać.

- Twoi rodzice na pewno sobie poradzą.
- Tak.. znaczy... Eee... Dużo pracują i ten.. wiesz - dzwonek zadzwonił przerywając naszą rozmowę.
- Tak.. wiem - spojrzał na mnie uważnie, po czym pożegnał się z nami i poszedł na biologię, którą mieliśmy w osobnych grupach.

I nie opuszczę cię, nawet po śmierci Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz