Rozdział 12

61 10 2
                                    

Gdy wracałyśmy zaczepił nas jeden z chłopaków.
- Chcecie z nami pograć?
- Pograć... w co? - zainteresowałam się.
- Karty, uno, mafia i takie tam.
- Pewnie! - odparła Luisa.
- W zasadzie możecie już teraz przyjść.
- Ja się jeszcze umyję.
- Ja też.
- Okej. Mieszkamy w siódmym namiocie.

Wzięłyśmy potrzebne rzeczy i poszłyśmy pod prysznic. Nie było dużej kolejki, wiec po paru minutach wróciłyśmy do siebie.
Już gotowe wychodziłyśmy razem z Kate, gdy usłyszałyśmy cichy głos.

- Mogę iść z wami? - spojrzałam na blondynkę ze zdziwieniem.
- Ja... Myślę że tak - uśmiechnęła się promiennie.

W namiocie chłopaków siedziało już co najmniej osiem osób. Wszyscy zwrócili wzrok na nas. Levi, który nas zaprosił uniósł brwi.

- Ty? - spojrzał na Vanessę, która spuściła wzrok.
- Miałam nadzieję, że... Że nie będziecie mieli nic przeciwko.. - zaczęła wykręcać nienaturalnie palce.
- Dziwię się tylko, że chcesz z nami grać. Myślałem, że nami gardzisz.
- Nie gardzę wami! Słowo!
- Okej - spojrzał czujnie na nią i wrócił do tasowania kart.

Po paru minutach dołączył do nas Victor trzymający na plecach Theo. Chłopak zsunął się na koc, którym wyłożone było dno namiotu.

- To już wszyscy - stwierdził Levi i rozdał karty - Gramy w makao.

***

Popularna karcianka szybko zaczęła wszystkich nudzić, więc przerzuciliśmy się na mafię.

- Ja mogę prowadzić - stwierdził Mark.
Wszyscy poparli ten pomysł - zamknijcie oczy.
- O co chodzi? - spytała Vanessa.
- Nigdy w to nie grałaś?
- Nie...
- Dziewczyno, ty chyba życia wcześniej nie miałaś. W czasie gry wytłumaczymy ci zasady. Najważniejsza jest taka: nie odzywasz się nie pytana, bo może to się dla ciebie źle skończyć. Okej, to wybieram mafię jeśli wszyscy mają zamknięte oczy - poczułam lekkie klepnięcie w ramię i kąciki moich ust automatycznie powędrowały w górę. Zdecydował jeszcze, kto będzie ochroniarzem, detektywem i barmanem, i mogliśmy zacząć.

- Proszę mafię o obudzenie się - otworzyłam oczy. Oprócz mnie wybrany został Nate i Alex. Kiwnęłam głową wskazując rudowłosą. Chętnie przytaknęli. Mark obudził jeszcze osoby innych ról, po czym poprosił wszystkich o otwarcie oczu.

- Zamordowana została Luisa.
- A kto jest upity?
- Eee.. też Luisa. Nieźle zabalowałaś koleżanko - cała grupa wybuchnęła śmiechem.

***

Zagraliśmy parę rozgrywek, gdy wybiła godzina dwudziesta. Wyszliśmy całą grupą na plac.

Mężczyzna oddał nam telefony i zarządził kolejne spotkanie, równo o 20:15. Natychmiast oddaliłam się od grupy i zadzwoniłam do mojego stryja.

- Hej!
- Hej, mogłabym porozmawiać z młodymi?
- Pewnie - usłyszałam wyciszone kroki i skrzypienie drzwi.
- Cześć - usłyszałam Charliego.
- Witajcie. Jak się bawicie?
- Jest super! Henry ma fajne planszówki, tylko szkoda, że po niemiecku. Graliśmy całe popołudnie.
- Oo, brzmi fajnie! Udało wam się zasnąć wczoraj?
- Tak - odparła Cassandra - Ale jest tu taki głośny zegar i na początku ciężko było zasnąć.
- Wcale nie jest taki głośny! - zaoponował nasz kuzyn.
- Tak sobie tłumacz. Gwen, zagrasz nam coś? Henry też chciałby posłuchać.
- Przepraszam was, ale nie mam tutaj gitary.
- Aaa - ucichli na chwilę.
- Tak ogólnie wszystko u was w porządku? Jak się czujecie?
- Bardzo dobrze.
- To się cieszę.

Usłyszałam opiekuna ponownie wołającego nas na spotkanie.

- Muszę juz kończyć.
- Tak wcześnie? - jęknął Charlie.
- Niestety tak. Kocham was.
- My ciebie też.

***

Siedzieliśmy przy ognisku i smażyliśmy kiełbaski oraz pianki. Po skończonym posiłku mężczyzna zebrał nasze telefony.
- Wiecie co robimy jutro?
- Nie - odpowiedzieliśmy chórem.
- I się nie dowiecie. Przynajmniej do jutra. A na dzisiaj mam jeszcze jedną niespodziankę dla was. Ubierzcie się ciepło i widzimy się w tym miejscu.

Miałam na sobie kurtkę, więc po prostu stałam w miejscu. Theo podszedł do mnie.

- Jak wrażenia z pierwszego dnia?
- Dobrze. W zasadzie nawet super. Przeszłyśmy paręnaście kilometrów.
A Ty co robiłeś?
- Na początku jeszcze trochę odespałem, potem przyszedł do mnie prowadzący. Rozmawiałem z nim, mówił między innymi co będziecie robić przez resztę tygodnia, kiedy będą takie rzeczy, w których będę mógł wziąć udział i tym podobne.
- I oczywiście powiesz mi, co będziemy robić?
- Nie - uśmiechnął się promiennie.
- Co za typ - pokręciłam z niedowierzaniem głową, na co obaj się zaśmialiśmy.

Luisa dołączyła do nas.
- Właśnie, mam coś dla was - Theo sięgnął do bawełnianej torby zawieszonej na rączce wózka - cudowne polne kwiatki dla cudownych przyjaciółek - wręczył nam bukiety złożone w głównej mierze z kwiatów takich jak mlecze, stokrotki i prymulki.
- O Boże, dziękuję! - zawołałam.
- Są piękne - rudowłosa lekko nachyliła się nad bukietem - i ślicznie pachną. Dziękuję.
- Przyjemność po mojej stronie.

- Dobra - rozległ się donośny głos - Będziemy grać w chowanego - ostatni maruderzy wyszli z namiotów uważnie słuchając mężczyzny - Tuż obok obozu jest pole otoczone płotem. Będziecie mieli może... Dwie minuty na schowanie się. Po tym czasie ja zacznę was szukać. Chodźcie - Zaczął prowadzić grupę w tylko jemu znaną stronę.

Chwyciłam rączki wózka i podążyłam za nimi.

- Gwen? - spytał niepewnie Theo
- Hm?
- Co ty robisz?
- Dokładnie to co kazał; idę grać w chowanego - odparłam pewnym siebie tonem.
- Ale...
- Chyba nie myślisz, że możesz opuścić tak dobrą zabawę? - nie odpowiedział, ale kątem oka zauważyłam, że się uśmiechnął. Teren stał się zdecydowanie bardziej grząski, jednak dawałam radę prowadzić wózek nie zatapiając go w błocie.

Stanęliśmy przed wcześniej wspomnianym płotem.
- Tu jest furtka - otworzył ją. Wydała nieprzyjemny, piskliwy dźwięk, charakterystyczny dla zardzewiałego metalu - Macie dwie minuty. Start!

I nie opuszczę cię, nawet po śmierci Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz