Rozdział 14

46 8 2
                                    

Obudziły mnie krzyki. Podniosłam głowę, a gdy zorientowałam się, że w namiocie nikogo nie ma poderwałam się przerażona. Podeszłam do płachty zrobionej z brezentu, która służyła za drzwi, i odchyliłam ją, nie będąc gotowa na to, co zobaczyłam na zewnątrz.

Dookoła mnie widziałam wyłącznie płomienie pochłaniające w zastraszającym tempie wszystko, co znalazło się na ich drodze, oraz czarny, gryzący dym, który od razu dostał się do mojego układu oddechowego drażniąc go

- Gwen?! GWEN!? Gdzie jesteś? - usłyszałam przerażony głos.
- Tutaj! - zawołałam w stronę, z której wydawało mi się, że dobiegał.
- Gwen? - poczułam że tracę równowagę, gdy jakaś postać wpadła prosto na mnie

- Boże, przepraszam cię - powiedziała Luisa podnosząc się i wyciągając rękę w moją stronę.
- Co tu się wydarzyło?
- To nieistotne w tym momencie. Wynośmy się stąd - dziewczyna chwyciła mnie za przegub i pociągnęła w stronę, z której przybiegła.

- Czekaj! Co z Theo?
- Nie mam pojęcia - zaczęłam gorączkowo rozglądać się w poszukiwaniu szatyna. Niestety moja widoczność kończyła się na odległości paru metrów.

- Chodź - ponownie pociągnęła mnie za nadgarstek, jednak wyrwałam się jej.
- Theo? Theo, gdzie jesteś?! THEO?! - zawołałam.

Zauważyłam go. Stał oparty o wózek, czy raczej uwieszony na nim, próbując zachować równowagę.
Nie zastanawiając się dłużej ruszyłam w jego stronę. Przeskoczyłam nad przewróconym drzewem i podbiegłam do chłopaka. Podniósł wzrok i ledwo słyszalnym głosem wymówił moje imię.

Nie byłabym w stanie przenieść go z wózkiem, więc przerzuciłem jego rękę nad moim ramieniem i powoli wyprowadziłam go.
Gdy ponownie przechodziłam nad przewróconym drzewem potknęłam się, wykrzywiając sobie kostkę. Zacisnęłam zęby, i szłam do przodu, co chwilę spoglądając na szatyna, który robił się coraz bledszy. Nie wiedziałam, czy z powodu wysiłku, jaki wkładał w to, by utrzymać pion i nie spowalniać mnie, czy dlatego, że dym utrudniał mu regularne branie oddechów.

Dotarliśmy do miejsca w którym rozstałam się z Luisą. Dziewczyna wciąż tam była. Nie odmówiłam, gdy zaoferowała mi pomoc, i dotarliśmy bezpiecznie do grupy.

Wszyscy stali w zbitej grupie paręnaście metrów od szalejącego pożaru.
Marnie rozmawiała przez telefon, gwałtownie przy tym gestykulując, przewodnik patrzył niemrawo w płomienie, a nasz wychowawca starał się nas policzyć.

- Dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć... - mamrotał - ... Jest dwadzieścia pięć osób.
- Czekaj, co? - spytała Marnie odsuwając telefon od ucha - Policz jeszcze raz, powinno ich być dwadzieścia osiem.

Gdy mężczyzna upewnił się, że nikogo nie ominął spojrzał na blondynkę z przerażeniem.

- Naprawdę trzech osób brakuje.
- Idą! - zawołał ktoś stojący tuż za mną.

Rzeczywiście, z ciemności wyłonił się Alex trzymający w ramionach nieprzytomną Natalie. Podbiegł do nas i delikatnie położył ją na ziemi.

- Co jej jest? - spytał zaniepokojony wychowawca.
- Nie wiem... Wszedłem do jej namiotu sprawdzić, czy na pewno uciekła i po prostu leżała ziemi. Nie ruszała się - łzy spływały po jego twarzy. Nachylił się przykładając ucho do jej ust i obserwując klatkę piersiową - oddycha!

Ułożył ją w pozycji bezpiecznej, a ja ponownie rozejrzałam się po grupie.

Część osób płakała, inni odwrócili wzrok, a reszta po prostu stała patrząc na rozciągającą się przed nami pożogę.

Theo stał wsparty na mnie, Luisa siedziała na ziemi z zamkniętymi oczami, kołysząc się maniakalnie, a ja starałam nie udusić się dymem.

- Natalie! - krzyknął rozradowany Alex, gdy dziewczyna odzyskała przytomność - Nic ci nie jest - objął ją delikatnie.

Wychowawca uśmiechnął się z ulgą, ale po kilku sekundach wyraz jego twarzy radykalnie się zmienił, jakby coś sobie uświadomił.

- Doszły dwie osoby, co znaczy że wciąż kogoś brakuje - stwierdził wolno.
- Cholera - przeklnęła Marnie, natychmiast zakrywając usta dłonią - przepraszam. Policz ich jeszcze raz.

- Brakuje Felixa - szepnęła do mnie Luisa powoli podnosząc się z ziemi.
- Felix? - zawołałam głośno. Gdy nie usłyszałam żadnego odzewu wiedziałam, że miała rację.

- Straż pożarna już jedzie, powinni być zaraz na miejscu - Marnie odłożyła telefon - tak samo jak pogotowie. Powinno im się udać go uratować.

Luisa pokręciłam głową, jednak nie dopytywałam jej co miała na myśli, choć zaniepokoił mnie ten gest.
Skupiłam się na tym by pomóc Theo usiąść na konarze stojącym parę metrów od nas. Luisa dołączyła do nas parę sekund później. Otworzyła oczy i spojrzała na mnie. Jej oczy były zaczerwienione i wypełnione łzami, które od razu potoczyły się po jej policzkach.

- Hej, spokojnie! Wszystko będzie dobrze - bzdury. Doskonale wiedziałam że nie będzie dobrze, przynajmniej nie na razie. Dziewczyna jednak zignorowała moje słabe próby pocieszania i objęła mnie kurczowo. Dopiero teraz zauważyłam, że jej ubrania była mocno zwęglone w wielu miejscach. - Coś ci się stało? Jesteś gdzieś poparzona?

Dziewczyna pokręciła głową.

Przewodnik wyszedł na środek.
- Posłuchajcie mnie przez chwilę! - w jego głosie nie słychać było typowej dla niego reprymendy, a bardziej troskę - Gdy przyjedzie karetka osoby z najbardziej rozległymi poparzeniami lub urazami pojadą z nimi, a całą resztę zabiorę moim autem - wskazał terenowy samochód z przyczepą - pojedziemy do szpitala, osoby potrzebujące opieki medycznej dostaną ją, a reszta poczeka tam, bo wasz autobus nadawać się będzie już tylko do kasacji.

W milczeniu czekaliśmy na przyjazd służb ratunkowych. Gdy już się pojawili, zgodnie ze słowami mężczyzny zajęli się osobami poważnie rannymi.

Droga do szpitala zajęła nam około dwudziestu minut. Na miejscu wyszliśmy z samochodu mężczyzny, i skierowaliśmy się do budynku. Każdy z nas dostał białe koszule nocne, ponieważ nasze obecne ubrania w większości były jeszcze bardziej podarte i poniszczone niż na początku wycieczki.

Usiadłam na krześle w poczekalni, tak jak większość osób. Luisę zabrali do sali zabiegowej, ponieważ okazało się że jednak była oparzona, i to całkiem poważnie.

Nie mogłam nigdzie znaleźć Theo, ale na pewno był w dobrych rękach.
Teraz, gdy wszystkie emocje opadły potrzebowałam już tylko jednego.

Snu


Czekałam aż bedę mogła napisać ten rozdział praktycznie od początku pisania książki. Być może wprowadziłam całą wycieczkę tylko dla tej jednej części 💅

W każdym razie chyba mam zbyt dużą obsesję na punkcie książek katastrofalnych, bo nawet do spokojnego romansu musiałam dodać jakąś akcję tego typu...

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jun 10 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

I nie opuszczę cię, nawet po śmierci Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz