Część 11 - Dzień po Halloween

216 15 8
                                    


Nie ważne jak będziemy się starać wielu z nas albo nawet wszyscy, nie wyjdziemy z tego żywi.

Szkoła, która miała być bezpieczna wcale taka nie jest, a Halloween, które miało trwać parę godzin rozgrywa się już o wiele za długo. Gdybym wiedziała, że tak to się skończy nigdy nie poszłabym na tą pieprzoną imprezę. W tym momencie siedziałabym na swoim łóżku i słuchała wywodu mamy, że dobrze, że jednak na tą imprezę nie poszłam i moje życie jest bezpieczne. Gdybym nawet przetrwała moja mama będzie w szoku i najpewniej znów zamknie się na życie. Ponownie będzie jak wtedy w Seattle.

6 lat wcześniej, Seattle, Prywatna szkoła dla dziewcząt i chłopców.

— Pańska córka jest od kilku tygodni bardzo roztargniona. Nie bierze udziału w zajęciach dodatkowy ani nie zgłasza się na zajęciach. To do niej niepodobne, panie Wilhelmie.

Tata patrzy się na kobietę z wyrachowaniem i z pełną pogardą. Zawsze uważał, że nie powinni się wtrącać w wychowywanie uczniów, a na ich naukę. Był zdania, że nauczyciele nie powinni zacierać granicy między uczniem, a w tym momencie, pani Brook, to robiła.

Kulę się, kiedy tata z hukiem uderza o biurko nauczycielki i schyla się ku jej osoby.

Nigdy nie okazywał agresji wobec innych. Starał się pokazywać siebie jak z najlepszej strony i dopiero w domu lub przy swoich nadętych przyjaciołach pokazywał prawdziwą twarz. Taką, która przeraża mnie i mamę.

Gdy jest zdenerwowany, tak jak teraz, jest nieobliczalny. Pokazuje nam to, co może z nami zrobić, ale argumentuje to tym, że robi to dla naszego dobra, abyśmy były wzorem prawdziwej kobiety.

— Każdemu zdarza się bycie roztargnionym, Brooke. — zwraca się do niej bezpośrednio. — Moja córka miała złe dni i na pewno mi to wytłumaczy w drodzę do domu, prawda, Asteria?

Zerka na mnie kątem oka, a ja jak na zawołanie przytakuję cichym głosem. Gdybym nie odpowiedziała, tata by mnie uderzył, a teraz może miałabym łagodniejsze traktowanie...a przynajmniej tak myślę.

— Cieszę się, że zwróciłaś na to uwagę, ale co z ciebie za nauczycielka skoro nie umiesz zmusić ucznia do samodyscypliny. Jak nie chodzi to kara, czy tak nie było za naszych czasów? Pospólstwo się karało.

— Tylko czasy się zmieniły, panie Wilhelmie, pańska córka podejmuje decyzje i powinna uczyć się na własnych błędach. 

Tata zaśmiał się tak samo jak śmieje się, gdy padały argumenty ze strony mamusi. To nie wróżyło niczego dobrego.

— Gówno prawda. Moja córka przeprosi nauczycieli i będzie błagała ich o'to, by znów przyjęli ją na zajęcia. Mam nadzieję, że pani jej pomoże, bo wiesz jakie będą konsekwencje dla ciebie.

Unoszę wzrok na mężczyznę, kiedy tylko czuję jego charakterystyczny dotyk. Jego duża dłoń zaciska się na moim ramieniu, nakazując mi wstać.

Robię to i poprawiam swój mundurek tak, aby nie złościć go.

— A i jeszcze jedno. — mówi, biorąc jeden głęboki wdech. — Nie dzwonić proszę do mojej żony. Ona nie zna się na wychowaniu mojej córki.

No tak... przecież tylko mężczyzna ma dobrą rękę, kobiety są tylko po to, aby być. Do ładnego wizerunku, tak jak mamusia jest dla taty.

Ale moja mama jest zamknięta w domu i rzadko wychodzi...

Kiedy to się skończy? — pytam się w myślach i wraz tatą wychodzimy z sali, w której trzymała nas pani Brook.

— Nie rozumiem, gdzie popełniłem błąd. — mówi do siebie i popycha mnie przez wielki korytarz. — Głupia żona i córka. Pf... Idź, musimy porozmawiać wszyscy czworo.

To nie było dobrą oznaką...

Pierwszy dzień po Halloween, Fayetteville

— Powoli, wciąż może być za drzwiami ten frajer.

Słyszę i całkowicie zgadzam się z chłopakiem.

Nigdy nie wiadomo, co czai się po drugiej stronie. Być może wszystko wróciło do normy i już złapali morderców, ale na to bym nie liczyła. Ci są zbyt sprytni i to mnie niepokoi. Powinni zrobić jakiś błąd, a na razie nie ma tego.

Wzdycham i powoli otwieram drzwi od łazienki. Na nie nic nie napiera, dlatego postanawiam je jeszcze mocniej pchnąć, starając się oczywiście nie wydać żadnego hałasu. Każdy najdrobniejszy szelest zmusi mordercę do spojrzenie na mnie i Ronana.

Stawiam krok w bok, starając się wyjść, a przy okazji na nikogo nie wpaść. To wywołałoby panikę, a tego bym nie chciała.

Wciąż nie zapalili światła, więc kontakt był znacznie utrudniony.

— A ty, gdzie się wybierasz. — szarpie mnie za ramię Ronan.

Chcę spojrzeć się w jego oczy, ale wpierw muszę zadrzeć głowę. Chłopak jest na tyle wysoki, że nawet schylając się w moją stronę jest wciąż bardzo wysoki.

— Znajdę zasięg i zadzwonię do mamy. — mówię i chcę się wyrwać, ale ten jeszcze mocniej zaciska na mnie swoje długie knykcie. — Puść mnie. — warczę.

— Nie ma stąd wyjścia, rozumiesz?!

— Zawsze jest wyjście, puść mnie!

Miałam nie krzyczeć, ale to, co reprezentuje sobą chłopak przyczynia się do tego, że złoszczę się. Czuję się ograniczona przez niego, zupełnie tak jak wtedy kiedy miałam do czynienia z ojcem. Zawsze powtarzał, że nie ma wyjścia i trzeba się przystosować do panujących zasad. Razem z mamą robiłyśmy to, aby nie mieć kłopotów, ale teraz nie zamierzałam żyć jak wtedy. Gdy mój ojciec umarł w końcu poczułyśmy prawdziwy, nie zduszony powiew wiatru. Trauma wciąż pozostała, ale żyłyśmy i ja nadal chcę żyć. Nikt nie będzie dyktował mi zasad ani reguł. Ja jestem panią sytuacji.

Wyrywam się z uścisku chłopaka i stawiam kroki. Chcę się odwrócić, ale wpadam na czyjś tors. Biorę głęboki oddech i zadzieram głowę.

Ładnie to tak uciekać przed przeznaczeniem?

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 09 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

GREEDYWhere stories live. Discover now