Rozdział 4

14 2 0
                                    

    Pierwsze co słyszę, to dźwięk budzika. Nie powiem, bardzo zachęcający do życia. Szczególnie o 7:00 w czwartek. To i tak lepiej niż w poniedziałek. Wyłączam budzik i wstaję od razu, by nie zasnąć. 

  Kieruję się do kuchni, by zrobić sobie kawę. Włączam ekspres, wracam do sypialni, by wybrać ubrania. Przymusowo biała koszula, o tyle dobrze, że w mojej kawiarni nie ma tandetnych fartuchów z wielkim logo. Dobieram czarną koszulkę na szelki i czarne jeansy. 

  Z ubraniami zarzuconymi na ramię wracam do kuchni. Gotowa, czarna kawa, jest już w kubku, który zabieram ze sobą do łazienki. Myję twarz oraz zęby, ubieram się. Zaczynam się malować, niestety pracując między ludźmi pasuje wyglądać dobrze, a nie jakbym miała zaraz kopnąć w kalendarz ze zmęczenia. Moja rutyna nie jest skomplikowana. Trochę korektora pod oczy, nie potrzebuję nakładać podkładu, bo moja cera jest w bardzo dobrej kondycji, przez geny. Nie mogę wyglądać zbyt miło, więc maluję linię wodną na czarno i czarną kreskę na oku. Podkreślam rzęsy tuszem. W takim makijażu, duże prawie czarne tęczówki wydają się jeszcze większe.  Szybko przeczesuje włosy, które i tak roztrzepuję palcami, by nadać im objętości. Cicho dziękując w duchu, że nie muszę ich prostować. Standardowo zakładam kilka naszyjników i pierścionków. Kolczyków na uszach mam zbyt wiele by je codziennie ściągać i zakładać. Biżuteria tylko srebrna, innej nie lubię.

 Ubrana i pomalowana, zerkam jeszcze w lustro. Czerwone włosy lekko za ramiona, wyglądają, jakbym była po spacerze w wietrzną pogodę. Czarne oczy wybijają się na tle mojej jasnej karnacji. 

7:30, szybkie śniadanie, czyli bułka z masłem, szynką i sałatą. Kończę pić kawę, brudne naczynia, pozostawiam w zlewie. Zgarniam mały, czarny plecak. Wrzucam do niego pośpiesznie portfel. Słuchawki zawieszam na szyi, z telefonem w kieszeni kieruje się do drzwi. Narzucam na siebie skurzaną kurtkę, ranki są jeszcze chłodne w kwietniu. Zakładam martensy, odpalam na słuchawkach ulubioną muzykę, zgarniam klucze. Wychodzę z mieszkania i je zamykam. Do plecaka dokładam klucze i kieruję się do windy. 10 minut spaceru do kawiarni i idealnie jestem na miejscu 5 minut przed otwarciem o 8:00. 

Idę na zaplecze, rzucam szybkie cześć, do osób z mojej zmiany. Zostawiam plecak, słuchawki i kurtkę w szafce. Do koszuli przypinam plakietkę z napisem "obsługa". Zamykam szafkę, kluczyk z zawieszką szczerbatka chowam do kieszeni i wyciszam telefon. Wychodzę z zaplecza i staję za kontuarem. 

Większości osób z mojej mojej zmiany, nie pamiętam z imion. Dzisiaj jestem z kilkoma dziewczynami. Zapewne studentki, które chodząc w krótkich spódniczkach liczą na napiwki. Jest jeszcze jeden chłopak - typowo barista. Z lekkością stwierdzam, że przypadnie mi dzisiaj stanie za kontuarem i wystawianiem paragonów. Pewnie wydam kilka ciast. 

                                                                      ***

 Po ośmiu godzinach pracy wracam do mieszkania. Nie mam zbyt wiele czasu, bo na 16:30 mam korepetycje, tyle że to ja jestem korepetytorką. Uczę jakiegoś bogatego dzieciaka gry na gitarze elektrycznej. Dobrze płacą więc nie narzekam. Chociaż przydałaby mu się terapia, o niektórych rzeczach, o których mi opowiadał. Nie wiem czemu, ale przywiązał się do mnie. Co nie zdarzyło mi się często w życiu. Zmieniam szybko koszule na czarną bluzę. Zakładam z powrotem kurtkę i plecak. Zgarniam z kuchni bułeczkę maślaną i wychodzę z domu. 5 minut szybkiego spaceru i jestem na miejscu. Drzwi otwiera mi Felix. Nastolatek ubrany cały na czarno, z włosami jeszcze bardziej rozczochranymi niż ja. Rzadki okaz.

                                                                   ***

 Kończę korepetycje o 18:00, o drodze do domu wstępuję do sklepu, który posiada wszystko. Kupuję energetyka, opakowanie kartek do drukarki i wykałaczki do szaszłyków. Z zakupami wracam do domu. Mieszkanie 144, w środku pustka, na szczęście. Nie raz zdarzyło mi się, że te debile zwane Max, Tilly i Dean siedzieli w moim mieszkaniu. Z ulgą wchodzę do środka. Nie mając nic innego w lodówce, piekę pizzę mrożoną. Z pizzą i energetykiem siadam na podłodze, przed stolikiem w salonie. Włączam losowy film i biorę się za składanie kwiatów z papieru.

                                                                   ***

1,5 godziny roboty i mam piękny bukiet. Podnoszę się z podłogi, zabieram talerz i zmywam naczynia z całego dnia. Biorę z szafy piżamę i kieruje się pod prysznic. Zmywam makijaż i kładę się do łóżka. Co nie znaczy, że zasypiam. Co to, to nie. Nie byłabym sobą, gdybym do pierwszej w nocy nie oglądała czyszczenia dywanów lub śmiesznych kotów. Lub innych niepotrzebnych rzeczy.

Zacznijmy od nowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz