5. Dzień dobry, braciszku

269 9 5
                                    

*Perspektywa Shane'a*
Gdy otworzyłem oczy okazało się, że jest już ranek. Udało mi się na chwilę zasnąć, lecz nie mam pojęcia kiedy.
Usiadłem na łóżku i rozejrzałem się po pomieszczeniu. No tak, jestem w szpitalu. Wziąłem telefon i spojrzałem na ekran. Była godzina 6:20. Vince i Will pewnie już nie spali. Schowałem komórkę do kieszeni dresów i zerknąłem na łóżko Tony'ego. Nadal był nieprzytomny. Znów zrobiło mi się przykro. Dlaczego on nie mógł się po prostu obudzić? Nagle do pomieszczenia wszedł Will.
- Hej Shane - powiedział.
- Hej - odpowiedziałem.
Will westchnął i usiadł na brzegu łóżka obok mnie.
- Powinniśmy wracać do domu. Czekają tam na nas Dylan i Hailie - oznajmił.
- Ale ja nie chcę zostawiać Tony'ego...
- Ja i Vince też nie chcemy, lecz nie możemy zapominać o reszcie naszego rodzeństwa. Później znowu przyjedziemy do szpitala.
- Czy ty nie rozumiesz, że ja nie chcę wracać?! Chcę tu zostać, być przy moim bliźniaku i koniec kropka!
Naprawdę nie miałem ochoty wracać do domu. Pomimo tego, że Will był dla mnie miły to i tak mnie zdenerwował. Nie umiałem rozumieć tego, że oni naprawdę mają Tony'ego gdzieś. Przecież oni bardziej przejmują się mną niż nim, a to on potrzebuje pomocy.
- Słuchaj, Shane, teraz wracamy do rezydencji. To już postanowione. Za góra dziesięć minut widzę cię w recepcji... - zaczął Will.
- Ja się stąd nigdzie nie ruszam! - przerwałem mu.
- Skoro Vincent powiedział, że jedziemy to jedziemy i koniec! Nie podważaj jego słów! - W głosie Willa zabrzmiała nuta złości.
Bardzo rzadko jego głos tak brzmiał, trochę mnie tym zaskoczył. Siebie chyba również, ponieważ od razu wyprostował swoją wypowiedź.
- Shane, dla nas też jest to ciężka sytuacja. Wyobraź sobie tylko, że Hailie i Dylan zostali w domu. Musimy zobaczyć, czy wszystko u nich dobrze, bo sam wiesz, że za sobą nie przepadają - podkreślił Will. - Ty również nie jadłeś jeszcze śniadania, więc przyszedł czas jechać do rezydencji.
- No dobrze... - powiedziałem niechętnie.
- Za dziesięć minut widzimy się przy recepcji.
- Okej - odpowiedziałem, a Will wyszedł z sali.
Wstałem z łóżka... a może bardziej z kanapy i zacząłem ją składać. Gdy już to zrobiłem podszedłem do Tony'ego. Dlaczego to musi tak bardzo boleć? W głowie niczym film zaczęły mi się odtwarzać chwilę, które spędziłem z bliźniakiem. W oczach znów stanęły mi łzy.
W końcu wyszedłem z sali i podszedłem do Willa i Vince'a.
- Dobrze, że już jesteś. Ruszamy w drogę do domu - powiedział wypranym z emocji głosem Vincent. - Zapraszam więc do auta.
Wszyscy razem ruszyliśmy do drzwi prowadzących na parking. W jednej strony chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce, lecz z drugiej strony nie chciałem zostawiać Tony'ego. Wsiedliśmy do samochodu Vince'a i mnie tak jak ostatnio udało się zająć miejsce z tyłu auta.
Droga do domu minęła mi strasznie szybko i nim się obejrzałem znajdowaliśmy się już w naszym garażu. Wysiadłem z samochodu i miałem zamiar iść do mojej sypialni, lecz zatrzymał mnie Will.
- Shane, najpierw jedzenie - powiedział.
Usiadłem więc przy stole i po chwili stał przede mną wielki talerz jajecznicy. Normalnie zjadłbym ją raz dwa, lecz ze względu na sytuację nie miałem nawet na nią ochoty. Zjadłem odrobinę śniadania i poszedłem do siebie. Większość dnia przeleżałem starając się odespać nieprzespaną noc.
Oczywiście się nie udało.
Mimo wszystko nim się obejrzałem nadszedł wieczór i dziś wszyscy mieliśmy wybrać się do szpitala. Ogarnąłem się najszybciej jak umiałem, ponieważ bardzo chciałem zobaczyć Tony'ego.
Po około dwudziestu minutach byliśmy na miejscu. Wszyscy weszliśmy do sali, w której leżał Tony. Vince zajął fotel w końcie pomieszczenia, Will i Hailie kanapę, a ja i Dylan krzesła obok łóżka.
- Długo mamy jeszcze czekać aż nadarzy się jakiś głupi cud?! - nagle powiedział Dylan.
Wszyscy na niego spojrzeliśmy, ponieważ nie do końca wiedzieliśmy o co mu chodzi.
- Co masz dokładnie na myśli? - zapytał Will.
- To, że ci lekarze to nawet nie lekarze, skoro rozwalili coś w czasie operacji i teraz nasz biedny brat musi tu leżeć nieprzytomny!
- Spokój Dylan - powiedział Vince.
- Vince, a ty chociaż już wiesz, kto strzelił do Tony'ego? Nie? Dlaczego?! - krzyknął Dylan.
- Nie podnoś na mnie głosu. - zaznaczył Vincent po czym kontynuował. - Masz rację, nie wiemy kto strzelił do naszego brata, lecz nie życzę sobie byście zwalali winę na mnie.
Zapadła cisza. W Dylanie ewidentnie wrzało.
Po chwili stało się coś dziwnego, ponieważ wszyscy zniknęli z sali.
Do Vincenta ktoś zadzwonił i poszedł odebrać telefon.
Will i Dylan chcieli iść po kawę i wzięli Hailie po to, by pomogła im wziąć kawę jeszcze dla mnie i Vince'a.
Zostałem sam z Tonym. Znowu.
Westchnąłem i patrzyłem na brata. Ile ja bym dał, by się obudził... dużo. Bardzo dużo.
- Tony, błagam obudź się...- powiedziałem po czym przymknąłem oczy. Zdziwiłem się, gdy ktoś mi odpowiedział i był to znajomy głos.
- Dzień dobry, braciszku.

Co wydarzy się dalej?
Odpowiedź już w kolejnym rozdziale!
Ocena, krytyka i błędy------>

Rodzina Monet Bliźniacy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz