•7•

735 39 84
                                    

Pov : Edgar

Wkońcu po tygodniu ogarnąłem się jako kolwiek. Teraz chodziłem po mieszkaniu a zadowolony i zdyszany Gus za mną.

Za godzinę miałem pójść do Fanga aby porozmawiać i wyjaśnić sobie całą tą sytuację, ale szczerze nie chciało mi się. Po dwudziestu minutowym spacerku od ściany do ściany usiadłem rozwalony na pół kanapy i złapałem się za czoło dwoma placami. Boże.

Gus wdrapał się na moje kolana i usiadł przodem do mnie tak aby twarz wtulić w mój brzuch. Ostatnio stał się bardzo spokojny i często mnie przytula co za razem jest miłe a za razem przerażające bo spokój i Gus to dwie przeciwności.

Głaskałem go po głowie kiedy, podniósł ją i spojrzał od dołu w moje oczy.

- Edgar.

- Co młody?

- A ty idziesz za chwilę?

- Nie wiem jeszcze. Może nie.

- Bo ja chcę jedna rzecz.

- Jaką?

- Abyś ty i wujek Fang byli szczęśliwi - powiedział to tak uroczo, że nie mogłem się nie uśmiechnąć. Położyłem dłoń spowrotem na jego plecy i przyciągnąłem go do siebie aby przytulił się spowrotem.

Mimo, że nie nawidziłem tego diabła wcielonego to jednocześnie kochałem go nad życie. Pocałowałam go w czubek głowy po czym pogłaskałem ją. 

Siedziałem z Gusem na kolanach kilkanaście minut. Chłopiec nie odzywał się ani nic co była dość niepokojące ale kiedy lekko podniosłem go zobaczyłem, że śpi.

Lekko wyjąłem balona z jego dłoni i złapałem go tak jak wtedy Colette niosła mnie do śmietnika. Na pannę młodą.

Wchodząc po schodach potknąłem się przez co chłopiec wyleciał mi prawie z rąk ale w odpowiednim momencie złapałem równowage.

Położyłem go do łóżka i przykrywając pod samą szyję jeszcze raz pocałowałem go w czoło.

Kiedyś jakiś człowiek powiedział mi, że będę najgorszym rodzicem bo nie pokarze miłości swojemu dziecku a tak naprawdę ja pomimo tej całej skorupy jaką siebie otaczam to w środku kocham dzieci. Dzieci i kotki i pieski.

Nie spokojnie nie jestem pedofilem. Ani czymś innym.

Znów rozwaliłem się na kanapie aby wrócić do myślenia nad iść a nie iść. Wiedziałem, że jak pójdę to możemy się pogodzić. Jak nie pójdę to nasz kontakt się zerwie co w pewnym momencie wydawało się bardziej aktakcyjną opcją.

Co ja w ogóle gadam. Dwadzieścia minut przed 18 ubrałem się w swoją niezniszczalną czerwoną kamizelke i szalik.

Wybiegłem z domu wpadając na Colette. Nie przeprosiłem jej nawet tylko biegłem przed siebie w stronę domu Fanga. Słyszałem za soba jej krzyki do puki nie oddaliłem się na tyle, że już jej ani nie widziałem ani nie słyszałem.

Zdyszany stałem pod drzwi nachylony i oparty o nie. Nie zarejestrowałem momentu, w którym Fang otwórz drzwi i wpadłem na niego powalając nas obojga na podłogę.

Moja głowa opadła na jego klatkę piersiową bo płuca przestały działać. Płytki, świszczący oddech wydobywał się z moich otwartych ust.

- Wyglądamy komicznie - bark jakiej kolwiek emocji w głosie chłopaka trochę mnie zabolał.

- Wiem. - ledwo powiedziałem jedno słowo bo w płucach znów zabrakło mi powietrza. Tak, bieganie jest ewidentnie nie dla mnie.

Fang zrzucił mnie z siebie po czym wstał aby zamknąć drzwi. Nadal nie podnosiłem się z podłogi. Z całych sił próbowałem unormować oddech co kompletnie mi nie wychodziło. Pieprzona zadyszka, nigdy więcej biegania.

•Fangar1•Odejście[Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz