Pov : Edgar
Wkońcu po tygodniu ogarnąłem się jako kolwiek. Teraz chodziłem po mieszkaniu a zadowolony i zdyszany Gus za mną.
Za godzinę miałem pójść do Fanga aby porozmawiać i wyjaśnić sobie całą tą sytuację, ale szczerze nie chciało mi się. Po dwudziestu minutowym spacerku od ściany do ściany usiadłem rozwalony na pół kanapy i złapałem się za czoło dwoma placami. Boże.
Gus wdrapał się na moje kolana i usiadł przodem do mnie tak aby twarz wtulić w mój brzuch. Ostatnio stał się bardzo spokojny i często mnie przytula co za razem jest miłe a za razem przerażające bo spokój i Gus to dwie przeciwności.
Głaskałem go po głowie kiedy, podniósł ją i spojrzał od dołu w moje oczy.
- Edgar.
- Co młody?
- A ty idziesz za chwilę?
- Nie wiem jeszcze. Może nie.
- Bo ja chcę jedna rzecz.
- Jaką?
- Abyś ty i wujek Fang byli szczęśliwi - powiedział to tak uroczo, że nie mogłem się nie uśmiechnąć. Położyłem dłoń spowrotem na jego plecy i przyciągnąłem go do siebie aby przytulił się spowrotem.
Mimo, że nie nawidziłem tego diabła wcielonego to jednocześnie kochałem go nad życie. Pocałowałam go w czubek głowy po czym pogłaskałem ją.
Siedziałem z Gusem na kolanach kilkanaście minut. Chłopiec nie odzywał się ani nic co była dość niepokojące ale kiedy lekko podniosłem go zobaczyłem, że śpi.
Lekko wyjąłem balona z jego dłoni i złapałem go tak jak wtedy Colette niosła mnie do śmietnika. Na pannę młodą.
Wchodząc po schodach potknąłem się przez co chłopiec wyleciał mi prawie z rąk ale w odpowiednim momencie złapałem równowage.
Położyłem go do łóżka i przykrywając pod samą szyję jeszcze raz pocałowałem go w czoło.
Kiedyś jakiś człowiek powiedział mi, że będę najgorszym rodzicem bo nie pokarze miłości swojemu dziecku a tak naprawdę ja pomimo tej całej skorupy jaką siebie otaczam to w środku kocham dzieci. Dzieci i kotki i pieski.
Nie spokojnie nie jestem pedofilem. Ani czymś innym.
Znów rozwaliłem się na kanapie aby wrócić do myślenia nad iść a nie iść. Wiedziałem, że jak pójdę to możemy się pogodzić. Jak nie pójdę to nasz kontakt się zerwie co w pewnym momencie wydawało się bardziej aktakcyjną opcją.
Co ja w ogóle gadam. Dwadzieścia minut przed 18 ubrałem się w swoją niezniszczalną czerwoną kamizelke i szalik.
Wybiegłem z domu wpadając na Colette. Nie przeprosiłem jej nawet tylko biegłem przed siebie w stronę domu Fanga. Słyszałem za soba jej krzyki do puki nie oddaliłem się na tyle, że już jej ani nie widziałem ani nie słyszałem.
Zdyszany stałem pod drzwi nachylony i oparty o nie. Nie zarejestrowałem momentu, w którym Fang otwórz drzwi i wpadłem na niego powalając nas obojga na podłogę.
Moja głowa opadła na jego klatkę piersiową bo płuca przestały działać. Płytki, świszczący oddech wydobywał się z moich otwartych ust.
- Wyglądamy komicznie - bark jakiej kolwiek emocji w głosie chłopaka trochę mnie zabolał.
- Wiem. - ledwo powiedziałem jedno słowo bo w płucach znów zabrakło mi powietrza. Tak, bieganie jest ewidentnie nie dla mnie.
Fang zrzucił mnie z siebie po czym wstał aby zamknąć drzwi. Nadal nie podnosiłem się z podłogi. Z całych sił próbowałem unormować oddech co kompletnie mi nie wychodziło. Pieprzona zadyszka, nigdy więcej biegania.
CZYTASZ
•Fangar1•Odejście[Zakończone]
FanfictionJeden wielki wylew gejostwa, które kocham pisać jak i czytać. Zapraszam.