R O Z D Z I A Ł 1

174 50 48
                                    

Dochodziła godzina 7:00, więc wypadałoby ruszyć dupę z tej kanapy, by wziąć szybki prysznic. Wyłączyłam telewizor i poszłam do kuchni odłożyć kubek do zlewu. Przechodząc do łazienki, minęłam pokój, w którym spał James, tylko tym razem już nie chrapał. Pewnie większa ilość alkoholu opuściła jego organizm. Wywróciłam oczami na samą myśl, że będę musiała z nim znowu o tym porozmawiać jak tylko wrócimy ze swoich prac. O ile on dzisiaj w ogóle do niej wstanie.

Rozebrałam się z piżamy i weszłam do kabiny, ówcześnie regulując odpowiednio wodę. Poczułam jak ciepłe krople, tulą moją skórę, powodując przyjemne uczucie. Uwielbiam to. Czasami mam wrażenie, że woda zmywa ze mnie cały ten stres, smutek i zbędnie niepotrzebne myśli. Zwłaszcza że ostatnio jest ich naprawdę dużo. Jak nie James, praca- to jeszcze moi jakże idealni rodzice, którzy muszą jak zawsze wtykać nos w nie swoje sprawy i wytykać mi jak powinna zachowywać się żona idealna.

Westchnęłam i chwyciłam za żel o zapachu wiśni, wycisnęłam trochę na dłoń i zaczęłam z dokładnością myć swoje ciało. Głowę sobie dzisiaj odpuszczę, nie wygląda tak źle- poza tym według kalendarza mycia głowy, który posiada większość dziewczyn, które znam- powinnam ją umyć dopiero jutro. Sięgnęłam po ręcznik i starannie się wytarłam. Podeszłam do lustra, które musiałam otrzeć ręką, ponieważ było całe zaparowane. Przyjrzałam się workom pod oczami, które powstały na skutek przemęczenia oraz nieprzespanej nocy. Tragedia. Nie wyjdę dzisiaj bez makijażu, nawet dziecko by się wystraszyło, widząc mnie w takim stanie. Nie myśląc dłużej, wzięłam się za ogarnianie.

***

Kroczę ulicami Nowego Jorku, kierując się wprost do mojej i Ruby ulubionej kawiarni. Pogoda dzisiaj jest wyjątkowo ładna, co cieszy mnie bardzo, bo gdyby miał znów padać deszcz, to chyba popadłabym w jakąś deprechę. Słońce przebija się przez gałęzie drzew, delikatnie muskając moją twarz. Cudownie.

Wchodząc do kawiarni, usłyszałam dobrze mi znany dzwoneczek, informujący pracowników o kliencie. Była duża kolejka, na co się trochę skrzywiłam. Nie mogę się dzisiaj spóźnić do pracy, ponieważ o 9:00 miała być dostawa świeżych kwiatów, a raczej wątpię by Ruby przyszła na czas do salonu. Szczerze to trochę śmieszne, że Roo jest właścicielką kwiaciarni, a to ja zachowuje się, jak na jej stanowisko przystało. Ona raczej lekceważąco podchodzi do tego wszystkiego, jest nieodpowiedzialna, niepunktualna i totalnie nie powinna pracować wśród ludzi przez to, że często nie umie trzymać języka za zębami. Mimo to ją kocham.

Przede mną były jeszcze tylko dwie osoby, więc obsługa idzie dość sprawnie. W pewnym momencie poczułam, że ktoś się na mnie patrzy. Rozejrzałam się w koło i mój wzrok padł na bruneta siedzącego w samym kącie lokalu. Nie siedział sam. Była z nim jeszcze dwójka młodych mężczyzn, ale oni byli zajęci rozmową. Nie miałam szansy bardziej przyjrzeć się chłopakowi, bo jego osobę co chwila zakrywali mi ludzie wychodzący z pomieszczenia.
To spojrzenie było dość... intensywne.

- Dzień dobry, co podać?- usłyszałam nagle za sobą miły głos pracownicy. Odwróciłam się w jej stronę, patrząc to raz na jej szeroki uśmiech, to na plakietkę z imieniem. Nikt normalny nie uśmiecha się tak szeroko we wtorek rano, Sally- pomyślałam.

-Dzień dobry, poproszę na wynos dwie duże kawy, jedno flat white i marocchino.- cały czas czułam na sobie ten wzrok. Był na tyle mocny, że nie mogłam skupić się na swoim zamówieniu. Przechyliłam lekko głowę w miejsce, skąd on nadchodził. Nieznajomi mężczyźni wciąż siedzieli na miejscu, ale jego już nie było.

COVETEDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz