Alice
Wystrojona w sukienkę, którą musiałam specjalnie kupić na tę okazję i w wysokich szpilkach, zakładanych jedynie w naprawdę wyjątkowych momentach, podjechałam taksówką pod dom Vincenta. Byłam tu już nie raz, ale dzisiaj czułam się jak intruz. Jakbym wchodziła w zupełnie nowy świat, chociaż doskonale to wszystko znałam.
Zakazałam mu po mnie przyjeżdżać, bowiem to była jego impreza i nie mógł robić tego dnia za szofera. Oczywiście nie obyło się bez małej wymiany zdań i szantażu, że w takim razie nie przyjadę w ogóle.
Przy tym uparciuchu, musiałam się uciekać czasem do podstępów i nie do końca czystych gierek. Na tyle jednak, na ile zdołałam go poznać, lubił się przekomarzać i wygrywać. Dwa tak silne charaktery narażone były na sprzeczki i zgrzyty.
To starcie wygrałam ja, co przyniosło mi cholerną satysfakcję.
Od zawsze wystrzegałam się takich imprez. Nie odnajdywałam się pośród rozmów o interesach, o tym jakie kto kupił sobie nowe auto lub że w szale zakupów kobiety wykupywały połowę luksusowych butików. Chwalenia się zdjęciami, licytowania kto ma więcej.
Nasłuchałam się tego, podczas imprez taty, więc kiedy tylko mogłam decydować sama za siebie, zaprzestałam chodzenia na nie.
Krok po kroku, zmierzając do ich domu, zastanawiałam się, co ja tu robiłam i jakim cudem Vincent tak szybko zawładnął moją głową, bo na serce było zdecydowanie za szybko. Byłam z tych, którzy potrzebowali czasu. Vin, zdecydowanie na odwrót.
Nie przeszkadzało mi okazywanie sobie bliskości, bo to budowało związki. Tutaj jednak bliskość przychodziła nam zbyt łatwo i przedwcześnie, co nieustannie napawało mnie lękiem i niepewnością, co do słuszności mojego postępowania.
Z tym mężczyzną wszystko wydawało się być prostsze, a poszczególne etapy znajomości dosłownie przeskakiwaliśmy. To również nie było do mnie podobne.
Ścisnęłam w dłoniach niewielką kopertówkę, do której wsadziłam telefon i portfel. Oblizałam krwistoczerwone usta, czując suchość w gardle z powodu obezwładniającego mnie stresu. Wszak byłam ich sprzątaczką, a spotykając się z ich synem, dopuszczaliśmy się swego rodzaju mezaliansu.
Nacisnęłam dzwonek do drzwi, przestępując z nogi na nogę, nieprzyzwyczajona do wysokich obcasów. Otworzyła mi jego mama. Uśmiechnięta, szczęśliwa i taka inna niż podczas naszej rozmowy o pracę.
Musiałam przyznać, że cholernie bałam się ich reakcji. Sytuacja dosłownie jak z Kopciuszka.
– Alice, witaj kochanie! – Przywitała mnie tak wylewnie, że dosłownie mnie zamurowało. – Vincent uprzedzał, że będziesz mu towarzyszyć. Ślicznie wyglądasz.
– Dzień dobry, pani Evans. – Podałam jej dłoń, a tuż za jej plecami wyrósł jak spod ziemi Vincent.
Elegancki, ubrany w dopasowany garnitur. Nie wiedziałam czy zrobił to specjalnie dla mnie, ale założył czarną koszulę, w której nie dopiął dwóch górnych guzików. Uwielbiałam jego styl ubierania się.
CZYTASZ
Kolory i dźwięki naszej samotności ☑️
ChickLitKażdy z nas nosi w sobie jakąś tajemnicę. Podobno ludzie są jak księżyc, mają swoje dwie twarze. Zarówno Alice jak i Vincent skrywają swoją przeszłość i prawdę o sobie. Oboje z bardzo różnych powodów. Kobieta wie czego chce od życia i dlaczego obrał...