Alice
Ciszę przerwał dzwoniący telefon Vincenta. Oderwałam się od niego, uzmysławiając, że dałam się zbyt mocno ponieść muzyce. Niczym kobra na dźwięki fletu.
Stanęłam przy oknie, wpatrując się intensywnie w widoki za nim. Nawet, gdybym nie chciała, to i tak usłyszałam rozmowę.
– Cześć, Martha. Tak? Cholera. Musiałem zostawić, kiedy byłem dzisiaj u ciebie.
No tak, tajemnicza blondynka z kawiarni. Jak a głupia mogłam o niej zapomnieć? A z rozmowy wynikało, że spędzili razem poranek. PORANEK.
– Przejadę niedługo. Będziesz czekać?
Poczułam się jak skończona kretynka. Dałam się omamić obcemu facetowi, który swoją drogą absolutnie nie wpisuje się w żadne moje standardy. Nie znosiłam bogatych gości, którzy za pieniądze mogli kupić wszystko, łącznie z miłością. A przynajmniej im się tak wydawało. A co robiłam? Spędzałam z takim właśnie typem coraz więcej czasu.
Kretynka!
Zabrałam swoje rzeczy i korzystając z okazji, że Vincent wyszedł do innego pokoju, zwyczajnie uciekłam. Nie wiedziałam tylko, kiedy zdążę się wyrobić ze sprzątaniem i czy wciąż chciałam to robić, skoro miałabym się ciągle na niego natykać.
Co ja właściwie robiłam ze swoim życiem? Bawiłam się w dorywczą pracę, chociaż mogłam codziennie odgrywać rolę pani prezes i chodzić po korytarzach dużej firmy, kręcąc zalotnie pośladkami i wydając kolejne polecenia ludziom. Mogłam, ale nie tego dla siebie chciałam.
Moim marzeniem było malować obrazy. Żyć z tego. Pragnęłam zarażać ludzi sztuką, by ich ściany stały się moją galerią. Nie sławy mi było trzeba, a poczucia, że to co robiłam, było naprawdę dobre.
I tak zaczynało się powoli dziać. Internet w dzisiejszych czasach był potęgą i kilka osób już mnie dostrzegło.
Ubierałam się w second handach, jadałam skromnie. Nie potrzebowałam biżuterii, markowych ubrań, drogich butów i wszelkich luksusów. Byłam inna i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Chciałam być inna, by nie zepsuły mnie pieniądze i wszechobecny konsumpcjonizm.
Ludzie nie raz pukali się w głowę, gdy dowiadywali się, że byłam córką swojego ojca, a żyłam w czterdziestometrowym mieszkaniu w starej kamienicy.
Wpadłam zdyszana do domu, jakby ktoś mnie gonił i przysięgam, miałam ochotę rozpędzić się i przywalić swoją durną głową w mur, żeby wybić z niej te szaroniebieskie oczy i ton jego głosu, gdy śpiewał. Miałam wrażenie, że śpiewał dla mnie, ale tak nie było, bowiem miał ją. Śliczną blondynkę, której nie powinien tak traktować. Jego dotyk, spojrzenie i te piękne piosenki, powinien dedykować tylko jej. Należało się jej.
CZYTASZ
Kolory i dźwięki naszej samotności ☑️
Literatura FemininaKażdy z nas nosi w sobie jakąś tajemnicę. Podobno ludzie są jak księżyc, mają swoje dwie twarze. Zarówno Alice jak i Vincent skrywają swoją przeszłość i prawdę o sobie. Oboje z bardzo różnych powodów. Kobieta wie czego chce od życia i dlaczego obrał...