Rozdział 6

997 168 19
                                    


Vincent

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Vincent

Dostrzegałem jej niepewność w tym, że wpuszczała mnie do swojego mieszkania. Wiedziałem, że mocno nadużywam i się jej narzucam, ale czułem, że działo się z nią coś bardzo niedobrego. Przeżywała aktualnie w swoim życiu jakiś dramat i nie wiązało się to jedynie ze śmiercią jej ojca. Było coś jeszcze.

Weszliśmy na górę po starych, drewnianych, skrzypiących schodach. Klatka była czysta, ale sam budynek naprawdę stary. Miało to swój urok. Zdobione balustrady, jakieś stare freski na ścianach. Otoczenie było tak różne od tego, w którym ja mieszkałem, ale zarazem intrygujące i niebanalne. Pasowało do Alice, która była taką samą zagadką, jak historia tego budynku.

Cały czas coś ją trapiło. Smutek wciąż rozdzierał ją od środka, ale najwyraźniej nie miała nikogo, komu mogłaby się wygadać.

Podeszła do dużego okna balkonowego i otworzyła obie połówki na oścież. Od razu do pomieszczenia wskoczył kot i zaczął się jej łasić do łydek.

– Stęsknił się – odparłem, a Alice jakby dopiero sobie przypomniała, że tu wciąż byłem. Odwróciła się skonsternowana, a ja dostrzegłem, że wciąż trapiły ją przeróżne myśli.

– Tak, ale nie za mną, tylko za tuńczykiem, którym go raczę. Za mną już nikt nie tęskni – dodała smutno i ruszyła do kuchni.

Rozejrzałem się po niewielkim salonie, w którego kącie ujrzałem sztalugę z niedokończonym obrazem mężczyzny.

– Jesteś malarką? – Obraz był naprawdę dobry, kreska pewna.

– Można to tak nazwać. – Uśmiechnęła się nieśmiało i otworzyła puszkę z rybą, którą podała miauczącemu w niebogłosy kotu. – A przynajmniej bardzo bym chciała kiedyś z tego żyć.

Wsadziłem ręce w kieszenie spodni i spojrzałem na nią. Była skrępowana. Źle się czuła w mojej obecności, a ja niczym zahipnotyzowany, nie miałem ochoty stąd wychodzić.

– To twój tata? – zapytałem, kiedy dostrzegłem na komodzie zdjęci starszego mężczyzny.

– Tak – odparła krótko, a nie wiedząc, co ma zrobić z rękoma, zaczęła głaskać zwierzaka, kucając przy nim.

– A mama?

– Błagam, nie mów o niej. Nie wywołuj tej osoby w mojej głowie. – Zerwała się na równe nogi i wyszła na balkon.

Widziałem jak kurczowo zaciskała dłonie na balustradzie. Czyżby właśnie ta osoba była przyczyną jej rozbicia i tego cholernego ataku paniki?

– Przepraszam – powiedziałem, kiedy znalazłem się tuż za nią.

– Dlaczego ty zawsze musisz się tak skradać? – Odwróciła się, odkrywając jak blisko niej stałem. Znów się lekko speszyła, spojrzała mi w oczy po czym spuściła wzrok. – Faktycznie przyda mi się wino.

Kolory i dźwięki naszej samotności ☑️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz