14. Nie ma sprawy... tatusiu

81 5 0
                                    

Od chwili, gdy dowiedziałam się prawdy, nie byłam wstanie myśleć o niczym innym. Zamknęłam się w pokoju i nie zeszłam nawet na kolację, mimo głodu. Bałam się konfrontacji z Francisem i pytań, które na bank by zadał. Nie chciałam na razie nic mu mówić, bo sama potrzebowałam czasu na przetrawienie tego i przyzwyczajenie się do obecnej... sytuacji. Nie wiedziałam tylko, z jakiego powodu to wszystko przede mną zataił. Jeśli już musiałam się o tym dowiedzieć, wolałam to usłyszeć od niego niż od obcej mi osoby! Głównie to mnie najbardziej zabolało. Czyżby bał się jakiś konsekwencji i był po prostu tchórzem? To określenie nie pasowało mi do jego osoby, ale innego rozwiązania po prostu nie widziałam.

Mimo szoku czułam, jak wewnątrz mnie zaczyna kiełkować wściekłość. I to nie tylko do Francisa, ale również do mojej matki, którą w takim samym stopniu, obwiniałam za tą całą sytuację. Ta dwójka nie zdradziła tylko swoich partnerów. Zdradzili mnie, swoich rodziców i innych ludzi, na którym im zależało. Chociaż obecnie miałam wrażenie, że za wielu to ich nie było, skoro początkowo zostałam całkiem sama i trafiłam do domu dziecka. No chyba, że mieli więcej tajemnic i nagle się dowiem o ich sobowtórach. Bo będąc szczera, nawet bym się nie zdziwiła. Patrząc na ten cały cyrk, prawdopodobnie jeszcze wiele rzeczy się może zdarzyć.

Gdy kładłam się wieczorem do spania, w mojej głowie pojawiły się pierwsze myśli, o pomyśle Lauren. Chociaż jeszcze kilka dni temu wydawało mi się to chore, to teraz... zaczynałam ją w pewnym stopniu rozumieć. Została skrzywdzona przez swojego męża, w takim samym stopniu co ja, jeśli nawet nie w większym. To było raczej normalne, że odruchem na ból, było jego odwzajemnienie. A co zaboli bardziej niż utrata tego, co się kocha?

Nic.

A ja miałam coraz większą ochotę na pomoc jej. W pewnym sensie czułam się solidarna z kobietą, która została oszukana przez tego samego mężczyznę co ja.

I to było bardzo, ale to bardzo niepokojące.

Rano obudziłam się w beznadziejnym nastroju. Mimo, że był sylwester, nie potrafiłam wykrzesać z siebie optymizmu i wstając z łóżka, miałam wrażenie, że szłam na skazanie. Za każdym razem, kiedy zbliżałam się do szafy, czułam się, jakby mnie odpychała. Była to zasługa leżącego na samym dnie aktu urodzenia, z którym przez przypadek wyszłam z gabinetu Francisa. Chciałam później go odnieść, ale bałam się, że ponownie mnie przyłapie, a wtedy nie dałabym rady już się wytłumaczyć. Jeśli w ogóle dam.

Ubrałam się w dres i zeszłam na dół, na śniadanie. W kuchni siedział jedynie Tyler, który na mój widok, od razu się uśmiechnął.

- Słuchaj, jedziemy dzisiaj do Las Vegas na sylwestra i...

- Nigdzie nie jadę. - Przerwałam mu, wsadzając tosty do opiekacza.

- Dlaczego? Wiesz jakie są tam imprezy? Pewnie jeszcze nigdy nie spędzałaś tak sylwestra!

- Nie jestem w nastroju do świętowania. Możecie jechać beze mnie, a ja sobie chętnie zostanę w domu i włączę jakiś sylwestrowy kanał. Może z Paryża? Zawsze jeździłam tam z rodzicami więc chociaż przypomnę sobie stare czasy.

- No ej. Sama tak będziesz siedzieć?

- Nie chcę psuć wam zabawy. Jestem zmęczona już po Londynie, a za 3 dni wylatujemy. Wolę odpocząć niż pilnować Twojej pijanej dupy.

- No jak chcesz. Masz jeszcze z trzy godziny na zmianę zdania.

Nie zmieniłam go i mimo licznych próśb chłopaka, zostałam w domu. Po wszystkich wydarzeniach, chciałam mieć jeden wieczór tylko dla siebie i marzyła mi się jedynie ciepła kąpiel oraz obejrzenie jakiegoś dobrego filmu. W samotności.

Hate Over Us: PrzeznaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz