10. William

19 1 7
                                    

Zapłakał rozpaczliwie, przykładając dłoń do ust, aby stłumić pełen bólu szloch.

Boże, kochał ją tak bardzo, że nie mógł tego znieść. Czuł się jakby tracił swoją ukochaną siostrę, jakby wymykała mu się stałe przez palce, a on nie mógł z tym nic zrobić.

B o ż e, to tak bardzo bolało.

William nie wiedział, co miał zrobić, bał się z nią porozmawiać, jakby była najstraszniejszą zmorą świata, a była przecież jego d r u ż y n ą. Kiedy to wszystko się tak zmieniło?

Miał wrażenie, że się topi. Spadał z klifu i jego ciało boleśnie się obojało o skały, na samym końcu nurkując gwałtownie w wodzie i nie mogąc zaczerpnąć tchu.

Rozpadał się na kawałki niczym pokruszona porcelana. Nie mógł już dłużej udawać tego, że jej nienawidzi. Tak strasznie za nią tęsknił.

Białe róże w jego dłoni ponownie zabarwiły się w szkarłacie.

***

— Stary, co ci jest?

Spytał Williama Revon. Willy miał starsznie bladą twarz i podkrążone oczy, jakby nie spał od kilku dni, były również opuchnięte. Na sobie miał stary, sprany dres oraz bluzę z kapturem, a na stopach spoczywały jego rozwiązane conversy. Włosy były w całkowitym nieładzie, brudne i zmierzwione. Cóż, prezentował się jak brudas.
William założył na nos swoje czarne Ray Bany, wzruszając ramionami.

Miał zamiar złapać Attelię podczas długiej przerwy i z nią porozmawiać, stosunki między nimi wykańczały go od środka. Chciał naprostować wszystko, chociaż w minimalnym stopniu.

Revon dostrzegł na jego dłoni świeże rany. Zmarszczył lekko brwi, delikatnie się przyglądając. Rany wyglądały jakby zostały oczyszczone na szybko, żadnego plastra ani bandaża. Domyślał się, że znowu skaleczył się różami, czasami miał nawet wrażenie, że William to lubi.

— Człowieku, ty się myłeś chociaż? — Czarnooki wykrzywił twarz w grymasie obrzydzenia. — Jebie jak z obornika — był okropnie zdegustowany i zniesmaczony, poważnie, Revon miał wrażenie, że nigdy nie czuł takiego smrodu od człowieka. — Weź, to kurwa, zjedz chociaż — wepchnął mu nadal obrzydzony do buzi, trzy gumy do żucia. Swoją lekko obślinioną rękę wytarł o husteczkę, schowaną w kieszonce swojej marynarki.

Revon i William przypominali ogień i wodę, gdzie Rev zawsze był odstrzelony, jak szczur na otwarcie kanału to, William miał kompletnie wyjebane (tymbardziej dzisiaj).

Zadzwonił dzwonek. Revon siłą musiał zaciągnąć przyjaciela na lekcje historii. Zielonooki wyrzucił z siebie rozpaczliwe jęknięcie.

***

Dostrzegł ją niemal od razu. Siedziała pod jednym z drzew na dziedzińcu, ubrana w swoje typowe łachy. Miała w udach słuchawki, nie rozglądała się za bardzo do okoła, z tej odległości mógł powiedzieć, że wpatrywała się po prostu w trawę.

Skierował szybkie kroki w jej stronę, jego czarnooki przyjaciel zniknął mu kilka minut temu sprzed oczu, lecz nie przejmował się tym. Revon był po prostu wszędzie, jak zaraza.

— Przepraszam, przepraszam, przepraszam — kucnął przed nią, dziewczyna szybko wyjęła przestraszona słuchawki z uszu, William złapał jej twarz w obie dłonie — J-ja nie mogłem inaczej, musiałem to jakoś sam przeboleć, wiesz? Kocham cię, Att. Nie zostawiaj mnie więcej, p r o s z ę.— oprał swoje czoło o jej, z jego oka wydostała się samotna łza, która szybko zaczęła spływać po policzku. — Przepraszam, Att, nie chciałem...

Attelia pokręciła głową, lekko się uśmiechając. Wiedziała, że przyjdzie. Przytuliła go najmocniej jak tylko mogła. Była teraz taka szczęśliwa, uśmiechała się tak radośnie, że chmury zbierające się nad nimi, miały wrażenie odejść w zapomnienie.

— Tęskniłam, Willy.

Revon przyglądał się wszystkiemu z daleka, patrzac jak trwali w tym uścisku. Attelia cała promieniała, wydawała się błyszczeć, wyglądała tak jasno, że jej czarny ubiór nie psuł tego pięknego obrazka.

Delikatnie sam się uśmiechnął, była piękna.

— Przepraszam, Att, nie chciałem, B o ż e — objął ją swoimi masywnymi ramionami przyciskając do torsu, po jego policzkach spłynęło jeszcze kilka niewinnych łez. Nie wiadomo, czy to z ulgi lub szczęścia.

Attelia sama się tylko delikatnie uśmiechała, tak jakby wiedziała, że w końcu przyjdzie. Była niesamowicie szczęśliwa. Odzyskała go.

William czuł się jakby zdjęto mu kamień z serca, który powodował ten cały niezznośny uścisk w piersi. Trzymał swoją przyjaciółkę i nadal nie mógł się nadziwić, że ona tu jest.

To było tak, jakby w jego sercu zaczęło się lato – ciepłe i beztroskie. Niesamowite wręcz.

— Będzie już wszystko dobrze, Att, prawda? — zapytał, Attelia widziała w nim małego zagubionego chłopca, ktory niesamowicie bał się straty, już od najmłodszych lat. William spojrzał na nią swoimi zielonymi oczami, Attelia uśmiechnęła się miękko, przyciągnęła go z powrotem do siebie, głaszcząc go po głowie.

— Tak, Willy. Nie zostawię cię więcej — wyszeptała cicho. Uścisk Williama jeszcze mocniej się zacieśnił. Słyszała delikatne pociąganie nosem. Przeczesywała uspokajająco jego włosy. Jej twarz nadal była delikatnie rozciągnięta w lekkim uśmiechu.

Attelia przysięgła sobie, że więcej go nie zostawi, a jeśli już – to zabierze Williama ze sobą.

William tego dnia przysiągł sobie, że nie pozwoli jej go opuścić ponownie i nie zrani jej ponownie w taki sposób.

A Revon? Tego dnia chciał, aby Attelia uśmiechała się tak do niego, żeby posyłała w jego stronę wszystkie uśmiechy jakie może mu zaoferować albo i więcej. Zamierzał skraść je wszystkie.

Trzy niewypowiedziane tajemnice, jaką mogą mieć wartość?

***

mamy to, jesli sa bledy postaram sie poprawic pozniej.

rozdzialy moga wpadac rzadziej (czego postaram sie uniknąć) + kolejne powinny byc zdecydowanie dluzsze bo przewiduje jeszcze max 10 rodzialow i epilog, ale kto wie?

mam nadzieje, ze sie podoba, jesli chcecie mozecie smialo zadawac pytania, j a k i e k o l w i e k.

kredens.

ʙᴜᴋɪᴇᴛ ʙɪᴀʟʏᴄʜ ʀᴏ́ᴢ̇Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz