Jego ulubionym kolorem był szary. Zdecydowanie.
Revon uważał, że większość ludzi dostrzega tylko odcienie czerni i bieli. Nie dostrzegali delikatnej cienkiej linii, która była właśnie szara.
Starsze pokolenie tymbardziej już jej nie zauważało. Widzieli tylko dwie opcje. Wszystko albo nic.
Młodzi ludzie mogli mieć znacznie większe pole do popisu, bo przecież nie myśleli trzeźwo, mieli poczucie wolności i wiele pomysłów. Wybierali własne ścieżki i podejmowali decyzje, których konsekwencje spadały na ich rodziców, w zależności od przypadków.
A cóż, Revon chyba zaczynał się czuć jak starsze pokolenie. Niesamowita presja i narzucone wiele obowiązków, które n a k a z y w a ł y być odpowiedzialnym.
Wszystko albo nic. I nie miał zbyt wiele do powiedzenia.
***
— Wytrzyj mordę — rzucił do Williama, który wcinał wielkiego pączka, z którego nadzienie wręcz się wylewało.
Revonowi zazwyczaj towarzyszyły uczucia takie, jak zdegustowanie, złość, bądź nic. Zazwyczaj najczęściej towarzyszyło mu uczucie złości.
Był też niesamowicie spokojny. Tak się prezentował, więc tak musiało być, racja?
Attelia miała dołączyć do nich za jakieś kilka minut, wręcz nie mógł się doczekać. Nadal warczała na Revona jak wściekły pies, co tylko sprawiało mu satysfakcję, gdy widział jak silne emocje w niej wyzwala, nawet jeśli była to złość.
William pożerał już czwartego pączka z czekoladowym nadzieniem, brudząc sobie całą twarz. Revon – jak i kilka innych osób znajdujących się w kawiarni – posłali mu zniesmaczone spojrzenia. Był taką świnią.
Revon zaś nie przepadał za jedzeniem w miejscach publicznych. Miał wrażenie, że jest wtedy obserwowany. Więc nie jadł, dodawał jeszcze fakt, iż nie może się pobrudzić.
William zerknął na swój telefon: — Attelia piszę, że będzie za trzy minuty. — rzucił przeżuwając głośno swoją słodką bułeczkę.
— Idę zamówić kawę — przewrócił oczami na zachowanie przyjaciela. Wygładził swoje lniane, beżowe, spodnie z prostymi nogawkami. Miał na sobie w tym samym odcieniu koszulkę polo, która podkreślała jego umięśnione ramiona. Jego włosy były delikatnie zaczesane do tylu, twarz z kamienia, jak zawsze nic nie wyrażała, a oczy niezmiennie puste.
Zamówił dwie małe czarne, bez cukru. Wiedział, że Attelia nie przepadała zbytnio za słodyczami, co zdołał zauważyć obserwując ją.
Gdy wrócił do stolika Attelia już witała się z Williamem. Miała na sobie czarną dżinsową spódnice, czarne rajstopy, z których zdążyło pójść małe oczko, przy kolanie i swoje ciężkie glany. Ubrana w swój również czarny top z długimi rękawami oraz skórzaną kurtkę. Kolory, jakby conajmniej wybierała się na pogrzeb i wiecznie buntownicza postawa.
— Zamówiłem już kawę, wampirku — delikatnie uniósł kąciki ust. Attelia usiadła obok niego i posłała mu lekki uśmiech. Jej twarz była bez grama makijażu, przez co wydawała się nie pasująca do jej ubioru.
Była piękna, lecz miała ostre krawędzie. Revon musiał pamiętać, żeby nie dać się zakręcić.
— Dziękuje — Attelia widocznie miała dobry humor. Ba, nawet sama to przyznała dzisiaj przed sobą. A dobre humory u niej nie zdawały się za często.
Spojrzała na Revona. Dostrzegła, że był lekko przygarbiony i miał sińce przed oczami, musiałbyć zmęczony.
— Co wy się tak gapicie na siebie? — William posyłał spojrzenie im obydwu, skacząc z jednego na drugie. Wiedział, że Rev gra w jakąś grę z jego przyjaciółką, a patrząc na nią mógł się domyślać, że dała się w to wciągnąć.
— Willy, którego już jesz? — Attelia spytała niby zatroskana, patrząc na niego rozbawionym spojrzeniem, gdy dostrzegła, że miał pobrudzoną brodę czekoladą.
— Eee... — przełknął — Nie mam pojęcia.
Attelia parsknęła śmiechem. Przekrzywiła lekko głowę i zaczęła prowadzić z nim niezobowiązującą rozmowę, a William wysłał Revona po kolejnego pączka.
Czarnooki widział, że Attelia była szczęśliwa, jednak nie miał zamiaru dzisiaj tego popsuć. Jej blado-niebieskie tęczówki błyszczały, jak u dziecka, gdy dostanie do ręki lizaka. Mimowolnie sam zaczął się uśmiechać.
Gdy Attelia miała jeden dzień, gdzie miała dobry humor - to nawet wymieniała z Revonem kilka miłych zdań, nie gryząc go między wierszami.
***
Revon dużo myślał, czasami wręcz aż przesadnie, co wydawało się być niemożliwe.
Attelia przypominała górę lodową, którą za wszelką cenę chciał zdobyć. Czasem wydawało mu się, że jest o krok od osiągnięcia celu, a później robił kilka kroków tył, jakby conajmniej odgradzała go ciężkimi drzwiami.
Nie mógł pozwolić na to, aby w grę weszły uczucia. Nie jest dobrą osobą, nie dałby jej romantyczniej miłości, jakiej by oczekiwała. Jest zepsuty. Nie doświadczył uczucia miłości, ani poczucia ciepła drugiej osoby.
Poraz kolejny zostawiał róże na jej balkonie. Lekko kaleczył palce zawsze, gdy usuwał kolce. Czasem dorzucał jakieś notki.
Attelia była piękna, a takie zazwyczaj potrafią doprowadzić chłopców i mężczyzn do zguby.
Ale Revon taki nie był, nie da się ponieść emocjom.
A jeśli Attelia będzie chciała się przedostać przez jego warstwy, to musi pamiętać, że aby wykuć coś w marmurze, to trzeba się dobrze postarać.
A Revon Davin Salvattere nie zamierzał jej tego ułatwić, tylko dodatkowo utrudnić, aby dotarła do n i e g o, sama.
Nie mógł się doczekać.
****
wieje nudą i nie za bardzo mi sie podoba.musicie troche poznac revona, rozdział krotki, ale jest!
czasem znikam na dluzej, mam lekkie urwanie głowy, staram sie czas rozdzielić na pisanie, lecz nie zawsze mi sie to udaje :(
jak wam sie podoba? bledy poprawie w pozniejszym czasie.
kredens
ps. mam pomysł na cos kolejnego + zastanawialam sie czy "bukiet białych roz" nie brzmiałby lepiej z perspektywy pierwszoosobowej
CZYTASZ
ʙᴜᴋɪᴇᴛ ʙɪᴀʟʏᴄʜ ʀᴏ́ᴢ̇
Teen FictionOd zawsze byli tylko oni. Willam i Attelia. Byli jedną drużyną, która grała do tej samej bramki. Razem budowali babki z piasku, uczyli się jeździć na rowerze, czy też w późniejszym czasie pakować się w kłopoty. Jednak w wieku dwunastu lat Attelia m...