Daisy

37 4 3
                                    


Przemierzałam powolnym krokiem coraz to nowsze przecznice, kompletnie pochłaniając ich klimat. Pogoda dzisiejszego dnia nie rozpieszczała, silny wiatr oraz krople deszczu mieszały się ze sobą, tworząc pewnego rodzaju symfonię. Wsłuchiwałam się w każdy, nawet najdrobniejszy dźwięk z rozkoszą. Samotne spacery w taka pogodę dawały mi pewnego rodzaju ukojenie. Nikt nie wałęsał się po ulicach, byłam zostawione praktycznie sama sobie z toną uderzających do mojej głowy myśli. Ludzi podczas spaceru nie mijałam zbyt wiele, pogoda zapewne doszczętnie przepędziła tutejszą społeczność w jakieś ciepłe miejsce. Rozumiałam ich doskonale, w końcu schronienie zapewniało bezpieczeństwo, chociażby przed zimnem. Ja tego zdecydowanie nie potrzebowałam. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że każda chwila mojego życia jest bardzo ulotna, dlatego starałam się wykorzystywać nawet najdrobniejsze momenty w stu procentach, stąd też moje zamiłowanie do spacerów w deszczu. Człowiek czuł się wolny, jakby woda zbierała z niego wszystkie rany i dawała im ujście gdzieś głęboko w korzeniach. Moje myśli przerwało wibrowanie telefonu w tylnej kieszeni.

Podniosłam urządzenie na wysokość oczu, a na wyświetlaczu ukazało mi się imię tak dobrze znanej mi osoby. Mimowolnie uśmiechnęłam się.

- Cześć Hope, mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

- Cześć Roger, tak się składa, że nie. Aktualnie spaceruję sobie po okolicy. Coś się stało? – zapytałam, zaciekawiona jego nagłym telefonem.

- W taką pogodę jesteś na spacerze? - mogłabym przysiąc, że przewrócił oczami na moje słowa.

- Przecież jest piękna pogoda, nie rozumiem o co ci chodzi – odpowiedziałam niemal od razu uśmiechając się.

- Chyba nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać- mruknął. Dobrze do rzeczy, nie dzwonię do ciebie przecież w sprawie pogody. Słuchaj Hope, mam pilną sprawę do załatwienia, dałabyś radę wpaść do mnie niedługo? Wszystko wytłumaczę ci na miejscu. - powiedział praktycznie na jednym wdechu.

- Jasne, tak się składa, że jestem niedaleko. Do zobaczenia. – Pospiesznie rozłączyłam się, kierując w stronę domu mężczyzny.

Dokładnie rozejrzałam się po okolicy, starając namierzyć moje obecne położenie. Jak się okazało, znajdowałam się niespełna piętnaście minut od domu Rogera, dlatego, czym prędzej ruszyłam w odpowiednim kierunku. Nim się obejrzałam, okolica zaczęła się zmieniać, w zawrotnym tempie. Obskurne budynki przybrały obraz zadbanych posiadłości, niczym nie przypominających ruin znajdujących się w ubogiej dzielnicy. Wille na pierwszy rzut oka ociekały bogactwem. Wyglądały perfekcyjnie jakby ktoś próbował je dopracować nawet w najdrobniejszym calu. Ogromne okna dawały doskonały wgląd na całe otoczenie domowe, pomimo tego kradzieże w bogatej dzielnicy występowały dość rzadko. Wynikało to z prostego względu, przestępcy za bardzo obawiali się konsekwencji. Monitoring funkcjonował w praktycznie każdej posiadłości od razu informując odpowiednie służby o wtargnięciu na ich teren. Nawet ten fakt na początku nie zniechęcił włamywaczy, przed kradzieżami, ale złapanie kilkunastu bardzo wpływowych mafiozów podziałało momentalnie na ubogą społeczność jak kubeł zimnej wody.

Roger mieszkał centralnie na pograniczu ubogiej i bogatej dzielnicy. Jego miejsce zamieszkania wynikało z faktu iż jego żona, była córką wysoko postawionego biznesmena. Ojciec kobiety nie był, zbyt przychylny tej decyzji, ale Sofia walczyła w zaparte o swoje przekonania, w wyniku czego ojciec nie miał tak naprawdę nic do powiedzenia. Kochała całym sercem ubogą dzielnice, widziała w nich ludzi, którzy po prostu potrzebowali pomocy. Osoby, które zostały porzucone przez rodziny, przyjaciół oraz przez władzę, która w żaden sposób nie chciała dofinansowywać naprawy dróg, budynków oraz przydrożnych parków. Stąd narodził się jej pomysł na Good Peppers. Miejsce w którym uboga dzielnica miała swoją przestrzeń, miała możliwość zostawienia swoich problemów za drzwiami baru, kompletnie zapominając o przykrej rzeczywistości, która na co dzień ich otaczała. Nazwa lokalu była niezwykle sentymentalna zarówno dla Rogera jak i Sofii, Peppers wywodziło się z panieńskiego nazwiska kobiety, natomiast Good oznaczało lepsze jutro, dla wszystkich, którzy tylko zamierzali odwiedzić bramy baru. Chwilę po otwarciu lokalu kobieta zmarła w wyniku choroby nowotworowej, co bardzo załamało Rogera w tamtym czasie. Poszukiwał barmanki oraz kelnerki, która będzie w stanie pomóc mu uporać się z wszystkimi obowiązkami, gdyż sam nie był w stanie. W taki sposób znalazł mnie, nie dopytywał o przeszłość, nie zagłębiał się w szczegóły dotyczące mojego życia oraz miejsca zamieszkania. Najważniejsza w tamtym momencie była dla niego przestrzeń, aby móc w swoim czasie pogodzić się z śmiercią ukochanej kobiety.

The Miracle Of HellOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz