1

1K 123 8
                                    

Poprawiając kaptur na głowie, rzucam krótkie spojrzenie w stronę naszych ludzi ustawionych przed wejściem do budynku i daje im długo wyczekiwany znak, do rozpoczęcia akcji. Odchylając głowę na boki, pozwalam by ciszę zakłócił trzask kręgów.

Dziś sprawiedliwości stanie się zadość i jestem kurwa niemal pewny, że Gino się tego nie spodziewa.
Jedyne czego w tym momencie jestem pewny, to tego, że musi ponieść karę i to ja mu ją wymierzę. Nikt inny nie ma do tego prawa. Widząc, jak moi chłopcy wchodzą do wnętrza dyskoteki, odbijam w prawo i wtapiam się mrok opuszczonej i śmierdzącej szczynami uliczki, do której prowadzi tylne wyjście z klubu. Stara lampa umieszczona na końcu daje mi widok, na rzędy kontenerów, po brzegi zapełnionych śmieciami. Mimo tego, że nie przemierzałem ulic Neapolu od trzech lat, czuje, jakby nic się nie zmieniło. Miasto wciąż tonie w śmieciach, a miejsca takie jak te nadają się idealnie do popełniania wszelakich zbrodni. Uśmiecham się pod nosem, wyśmiewając nieudolność dzisiejszych władz. W latach osiemdziesiątych ówcześni przywódcy w porozumieniu z rządem otrzymali monopol i odpowiednie środki na utylizację śmieci. Wyznaczeni ludzie, odbierają do dziś odpadki po atrakcyjnej cenie, wystawiają lewe dokumenty, a śmieci podrzucają, gdzie tylko nam się podoba. Politycy, w zamian za napełniania ludzi do oddania na nich głosu, popełnili kolosalny błąd, którego nie szło już naprawić. Teraz mają, czego chcieli, camorra nie kieruje się sentymentem, nie zna litości i udowodnimy to każdemu.
Moim ciałem wstrząsa zimna furia, gdy widzę jak chłopcy wywlekają siłą szamoczącego się z nimi Gino. Gnojek wygląda zdecydowanie lepiej niż podczas naszego ostatniego spotkania. Ubrany w drogi garnitur, daje wszystkim zaznajomionym z Camorrą, znać już z daleka kim jest.
Dziś jednak jego pozycja jako bossa zostanie utracona. To on  jakiś czas temu, podczas zatrzymania przez jednego z prokuratorów, uchronił swój nędzny tyłek, zwalając winę za swe czyny na człowieka, którego chciał się pozbyć.

Na mnie.

Jego zeznania w połączeniu z moim brakiem alibi na czas przestępstwa, sprawiło, że mimo najlepszych prawników wyznaczonych przez mojego brata i głowę naszej rodziny, dostałem wyrok.

Odsiadka w Poggioreale, nauczyło mnie cierpliwości, każdego spędzonego tam dnia, wymyślałem nowy sposób, w jaki ukaże tego skurwiela.

- Witaj ponownie Pentiti... – warczę, gdy wreszcie mnie zauważa. Jego ciało zamiera w wyrazie kompletnego szoku, a ja przez chwilę upajam się tą chwilą. Nie użyłem tego przezwiska przypadkowo, w tym jednym słowie, zawarta jest informacja, o tym, że wiem, kto mnie wrobił.

- Co do chuja Ciro? – Pluje Gino, spoglądając na mnie z mieszaniną wyzwania i lekkiej obawy. – Jakim cudem wydostałeś się z odsiadki?

- Zaskoczony? Gdy ma się takie znajomości i możliwości, jakie ma Thiago nic nie jest niemożliwe. Trochę musiałem odczekać, ale warto.  – posyłam mu pełen wyższości uśmiech, na co wyraźnie blednie.

- Odwołaj swoje psy i powiedz, czego chcesz! – szarpie się ponownie, a ja daję znak chłopcom, by co puścili.

- Ile jeszcze będziesz udawał, że nie wiesz, po co tu jestem? Więzienie jest zamknięte, ale wciąż dochodzą tam informacje, a ja szczury mam wszędzie w tym zaśmieconym mieście. – Powoli sięgam za pasek po narzędzie, które przez lata stało się moim przedłużeniem ręki i wielokrotnie pomagało mi wykończyć wrogów. Ostrze błyszczy, łapiąc żółte światło lampy, przyciągając niczym magnes wzrok Gino. – Czas twoich rządów minął Luigii Ginovicci.

- Pierdol się! Nie dam się zabić. – syczy i pierwszy rusza w moim kierunku, starając się wytrącić mi z dłoni nóż, za pomocą kopnięcia. Zwinnie unikam jego nogi, chwilę później wyprowadzam swój cios, który sięga celu. Czyste cięcie w poprzek jego klatki piersiowej nie jest na tyle głębokie, by zabić, jednak na tyle, by opuścić trochę krwi. Gino, syczy, rozgniewany za swoją słabość, lecz doskonale wie, jak to się skończy. Dzisiejszej nocy umrze z mojej ręki.

Na każdego przejdzie czas, wszyscy umieramy.

- Doskonale wiedziałeś, że dokonam zemsty. – oznajmiłam i sprzedaje mu lewy sierpowy, który sprawia, że traci równowagę. Wykorzystując moment, ścinam to z nóg, przez co z przekleństwem pada na ziemię. Nie marnując czasu, siadam na nim okrakiem, przykładając ostrze do jego szyi.

Wtedy to widzę.

Lekkie zawahanie, drżenie ciała.
Posyłając mu spojrzenie jasno mówiące, że to koniec kładę nacisk na ostrze, które niemal natychmiast wtapia się w jego skórę niczym w masło, dając mi widok na wypływającą z rany wprost na moją dłoń gorącą krew.

Trzy lata.

Trzy pierdolone lata, rozmyślałem co z nim zrobię, gdy już go dopadnie. Podcięcie mu gardła to zdecydowanie zbyt mała kara. Gdy Gino zaczyna dławić się krwią zbierającą się w jego przełyku, kończę ciecię i ustawiam ostrze tuż nad jego sercem. Panika, jaką widzę w jego oczach sprawia, że do głowy uderza mi endorfina. Nie jestem w stanie powstrzymać opętańczego śmiechu, grającego mi na ustach. Powoli cal po calu, wbijam nóż w jego pierś, starając się dawkować nacisk, by cieszyć tą chwilą.

- Zobaczymy się w piekle skurwielu...- szepcze, obserwując jak wydaje z siebie udręczone westchnienie, a chwilę później jego ciało staje się bezwiedne.

- Sprzątnijcie to truchło! – Rozkazuje chłopakom, wstając i otrzepjąc dłon z krwi.

- Kurwa! – Obracam się za siebie, by zobaczyć, co takiego spłoszyło Leo, lecz jedyne co widzę to znikającą zza rogiem postać.

- Widział nas? – warczę zirytowany.

- Coś widziała na pewno, to była dziewczyna. – Leo bez zbędnych wyjaśnień chowa broń i kieruje się do wyjścia z uliczki.
- Bądź niewidoczny. Nie mamy pewności, czy masz rację. Śledź ją i obserwuj, a później zdaj mi raport.

- Zrozumiałem. – kopiąc ostatni raz ciało Gino, chowam zakrwawione dłonie w kieszenie czarnej bluzy i idę do ustawionego przecznice dalej samochodu, po czym jadę do willi.
Pogłoska o śmierci Gino rozprzestrzeni się, nim zdążę jutrzejszego poranka napić się porządnej kawy, ale to dobrze. Od najmłodszych lat razem z Thiago nie pierdoliliśmy się w tańcu z całą resztą. Jeżeli trzeba było zabić, robiliśmy to, pozwalając wyciągnąć ludziom wnioski. Dla nas nie miało to większego znaczenia, utrzymanie władzy miało swoje konsekwencje.

- Jak się bawiłeś? – Głos Thiago dobiega z zacienionego miejsca na tarasie, przez co wytężam wzrok.

- Nie wiedziałem, ze to będzie, aż tak satysfakcjonujące.  – odparłem zgodnie z prawdą. Nie potrafiłem opisać tego inaczej. Większość uczuć, jakie posiadali inny ludzie, były dla mnie obce. Stłumiłem je w zarodku, gdy zobaczyłem ciało matki, leżące beż życia na ulicy. Tak było bezpieczniej. Żal i miłość do kobiety, która wydała mnie na świat, zrobiły ze mnie potwora, któremu zależało tylko na jednym.

Rodzinie.

Thiago od zawsze tkwił u mego boku, gotowy na wsparcie i zapłacenie każdej ceny, jeżeli popełnię błąd. Był jedyną osobą na ziemi, której ufałem bezgranicznie.
Nie mówiąc nic więcej, skierowałam się do domu, który sąsiadował z willą Thiago. Wykupiłem go od wcześniejszego właściciela z zdecydowanie większą kwotę niż rynkowa, nie przeszkodziło mi to jednak, by władować w remont drugie tyle. Dom został urządzony od postaw, tak naprawdę jednak nie zwracałem na to uwagi. Potrzebowałem prysznica i jebanego łóżka w rozmiarze King size jak nazwała to Frankie, by móc spokojnie odpocząć, kiedy wracałem do domu, z walk, bądź zabaw takich jak dzisiejsza.  Pierwszy telefon zaczyna zakłócać mi komfort, gdy pozbywam się ubrań i wchodzę pod strumień gorącej wody. Euforia po zabiciu Gino, wciąż krąży w moim krwiobiegu, a chodź w dłoni nie trzymam już noża, wciąż czuje moment, gdy zatapiałem go w jego ciele. To kurewsko upajające.
Nic dziwnego, nazywam się Ciro Giacalone i oficjalnie ponownie wróciłem do rodzinnego biznesu, a ciało leżące w zaułku to moje trofeum.

Imperium złaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz