Po zajściu nad jeziorem Sowa definitywnie uzyskał uznanie wśród wędrowców - a zwłaszcza u Lilli. Była mu dozgonnie wdzięczna za uratowanie Różyczki.
Chmura szła na czele orszaku, delikatny wiatr dął w jej uszy. Pod łapami czuła już przyjemniejsze podłoże - kamyki stawały się coraz rzadsze, ustępując mokrej glebie. Jezioro zamykało powoli lazurowy krąg.
Przewodniczka spojrzała przez bark; Paproć była coraz bliżej porodu, jej partner podpierał ją z boku.
- Może zarządzimy postój wśród tamtych drzew? Jestem zmęczona. - Wydyszała kremowa kotka, ociężale stawiając kroki. Jej boki unosiły się ciężko.
- Dobrze. Chodźcie wszyscy! - Zgodziła się Chmura. Skręciła do lasku, który rozpościerał się naprzeciwko brzegu jeziora. Bujne drzewa rzucały obszerne cienie, a ich zielone korony dawały schronienie wielu ptakom.
Lilia czujnie obserwowała przyszłą matkę; jej ogon drgał, jakby wyczuwała, że niedługo urodzą się kocięta.
Koty umościły się wśród leszczyny, tworząc futrzasty krąg. Jagódka jak zawsze znalazła sobie zajęcie - atakowała młode pędy paproci, łapkami zawadzając o gałązki.
Nagle Paproć zwinęła się w bólu na poduszce z mchu; Potok podbiegł do partnerki, przytulając się do jej pyska. Kotka jęknęła, gwałtownie wciągając powietrze.
- Zaczęło się. Odsuńcie się, Paproć potrzebuje spokoju. - poleciła Lilia, rozpakowując ziołowe zawiniątka. Uzdrowicielka pozwoliła zostać jedynie Potokowi; reszta kotów odeszła i przycupnęła pod bujnymi kępami dzikich jagód.
Kremowa kotka ściskała w zębach patyk; drżała, kiedy chwytały ją skurcze. Po dłużących się chwilach, do uszu Chmury dobiegł pisk.
„Pierwsze kocię już jest na świecie!" - pomyślała z radością. Sowa cicho warczał, atakowany przez Jagódkę na uboczu. Przewodniczka już bardziej ufała kocurowi. Wierzyła, że może jednak postanowił się zmienić.
Do donośnego, piskliwego miauczenia po chwili dołączyło kolejne. Chmura nie widziała jeszcze kociąt, jednak sądząc po ich głośnych piskach, napewno były silne. Atmosfera rozluźniła się, kiedy na świat przyszedł trzeci i ostatni kociak. Paproć położyła głowę na mchu, a Potok i Lilia wylizywali maleńkie grzbieciki.
Kocurek, który urodził się jako pierwszy, miał futerko puszyste i szare, z jaśniejszymi znaczeniami na brzuchu i pyszczku. Jego siostra była kremowa z nieco ciemniejszymi cętkami, a najmniejszy, ostatni braciszek miał piękną, błękitno szylkretową sierść
- Są prześliczne! - zamruczała Różyczka, obserwując maleńkie kotki ugniatające brzuch matki.
- Jak je nazwiecie? - zapytała Jagódka, podnosząc główkę, aby spojrzeć w oczy Potokowi.
- Ten szary może się nazywać Kamyczek. - zamruczał srebrny, cętkowany kocur, odwracając się do partnerki, jakby szukał aprobaty.
- Ta kremowa koteczka przypomina mi słońce przebijające się przez chmury... może Światełko? - zaproponowała Paproć. Jej głos był zmęczony, jednak słodki i melodyjny jak zwykle.
- Cudowne imię. Został jeszcze ten szylkretowy kocurek.
- Co powiesz na Miętka? Mnie się podoba.
- Kamyczek, Światełko i Miętka... witajcie wśród Wędrowców Zachodzącego Słońca. - Chmura przywitała nowych członków. Kocięta leżały szczelnie wciśnięte w futro matki. Ich malutkie boki unosiły się równo i spokojnie; oseski najwyraźniej spały.
Lilia akurat skończyła pakowanie ziół z powrotem w szczelny laurowy liść. Sprawnie przewiązała zębami pęd tak, aby powstała pętelka i wtrąciła się do rozmowy.
CZYTASZ
𝐖𝐄̨𝐃𝐑𝐎𝐖𝐂𝐘 - Zakłócona cisza - WOLNO PISANE 𖦹
Action𖦹 „Strzeż się sowiego dzioba, nie szponów, bo język tnie głębiej niż pazury. Oraz pamiętaj: jedna dodatkowa gwiazda w naszych zastępach jest lepsza niż sześć" Dotknięci katastrofą Wędrowcy Zachodzącego Słońca nareszcie odzyskują nadzieję, kiedy do...