ROZDZIAŁ 17

27 7 13
                                    

- To moja wina. Nie powinnam nas tędy prowadzić - westchnęła Chmura, zerkając na śpiącą Różyczkę, Kamyczka wylizującego obolałe poduszki łapek i Światełko leżącą na boku, chłonąc jak najwięcej chłodu z zacienionej trawy.

- Nie, nie zawiniłaś nic. - Lilia ściszyła ton do szeptu - To przez Sowę. On naciskał, aby przejść przez góry.

- Może i tak, ale powinnam mieć własny rozum.

- Nie zadręczaj się. Odpoczniemy trochę i wszystko będzie dobrze. - Uzdrowicielka owinęła ogon wokół tułowia przewodniczki.

Właśnie w tym momencie spomiędzy jałowych krzaków wyłonił się Sowa.
- Znalazłem jakąś kałużę. Lepsze to niż nic - upuścił duży kawałek mchu namoczony wodą.

Paproć szturchnęła lekko Różyczkę, żeby się obudziła. Kotka od razu przycisnęła łapą mech i zaczęła łapczywie zlizywać wodę. Była ciepła i smakowała zielskiem, jednak przynosiła lekką ulgę. Światełko pomogła Miętce zlokalizować namoczony porost i wraz z Kamyczkiem zaczerpnęli nieco wody.

- Jagódko, nie napijesz się? - Zapytał Kamyczek.

- Nie chcę - mruknęła pręgowana kotka.

- Nie to nie - zakończył Miętka, odsuwając się o dwa kroki od mchu. Oblizał mokry pyszczek i podszedł do Potoku, przyciskając się do jego boku tak, aby być jak najdalej od Paproci. „Nadal trzyma do niej urazę?" - zastanawiała się Chmura.

- Miętko, chodź tu, jesteś cały z kurzu. - zauważyła kremowa kotka. - Trzeba się umyć.

- Nie! Sam się umyję, jestem już duży. - prychnął kocurek, ostentacyjnie wylizując rozczochrane futerko na piersi.

- Nie możesz mnie całe życie unikać. Przecież staram się już dawać ci swobodę. - mruknęła Paproć, jednak jej lazurowe oczy nie wyrażały złości.

Potok posłał partnerce spojrzenie mówiące „nie warto drążyć tematu". Kotka westchnęła i odwróciła się w stronę Kamyczka i Światełka.

„Chciałabym mieć takie problemy." - pomyślała łaciata przewodniczka.
- Jak myślisz Lilio, jak długo jeszcze tu zostaniemy?

- Dopóki Różyczka nie odzyska sił. Obstawiam że tyle, ile nam zajmuje przejście kilku długości drzewa.

- No dobrze... Ty tu jesteś uzdrowicielką. - westchnęła Chmura, po czym położyła głowę na łapach.

☆☆☆

Wędrówka została wznowiona; pochód wszedł już na bardziej zacieniony teren, otoczony uschniętymi, powykręcanymi drzewami. „Dziwny krajobraz jak na góry" - pomyślała Chmura, rozglądając się dookoła. Pod krzewami walały się jaskrawe śmieci dwunożnych, a gdzieniegdzie wystawały idealnie równo ucięte pnie.

- Sowa miał rację... dwunożni nieźle zniszczyli ten obszar - mruknął pod nosem Potok.

- Ostrzegałem - burknął płowy strażnik, idący na samym końcu.

- Co to za kolorowe przedmioty? Są wszędzie - zapytał Kamyczek.

- Jakieś ustrojstwa dwunogów, lepiej nie dotykajcie - ostrzegła Paproć, wykrzywiając pysk w grymasie, kiedy prawie nadepnęła na ostry, zielony odłamek.

- Tu jest dużo cienia, możemy zrobić krótki postój. Potoku, pójdziemy razem rozejrzeć się po okolicy. Wątpię, ale może znajdziemy jakąś zwierzynę - zarządziła przewodniczka, zwalniając. Srebrny kocur kiwnął głową i skierował się za łaciatą kotką, która już znikała pomiędzy marnymi krzakami.

Powietrze było suche i miało... nieco dymny zapach. Chmura czuła go tylko wtedy, kiedy przechodziła niedaleko małych pożarów dwunożnych, szczelnie otoczonych kamieniami. „Czy tutaj też jest coś takiego?" - zastanawiała się. Zapach spalenizny uniemożliwiał kotce tropienie czegokolwiek innego, a jej oczy szczypały.

- Też to czujesz? - Zapytał Potok, odchrząkując.

- Ten jakby.. dym? Tak, czuję.

- Co to może być? Dwunożni?

- Być może. Rozejrzę się za źródłem - przewodniczka zboczyła z kamiennego szlaku. Trudno było określić, skąd dochodzi dym; wydawało się, że jest wszędzie. Nagle gorące powietrze rozdarł stłumiony krzyk. Brzmiał, jakby ktoś krzyczał... „ogień"

Chmura zamarła. Usłyszała, jak w oddali przewraca się drzewo. Przerażający trzask spróchniałego drewna.

Popędziła w stronę hałasu. Łapy parzyły ją od nagrzanych kamieni i wysuszonej na kłujący wiór trawy, jednak nie zwalniała. Słyszała swój własny, mozolny oddech, zagłuszany charakterystycznym trzaskiem płomieni. Robiło się coraz duszniej i goręcej, oczy przewodniczki zaczęły łzawić od piekącego dymu.

Zatrzymała się gwałtownie, kiedy ujrzała ogień. Niszczycielski żywioł połykał przewrócone drzewo i wszystko dookoła. Serce kotki prawie że stanęło, kiedy za płonącą korą dojrzała szare futro.

Potok.

Kotka zmusiła się do ponownego sprintu. Pędziła przez suchy, surowy teren, kaszląc między uderzeniami łap o trzeszczącą ściółkę.

- Pożar... - wydyszała, kiedy dotarła do reszty Wędrowców. Upadła na zakurzoną, popękaną glebę i zaniosła się kaszlem.

- Gdzie jest Potok?! - Paproć przedarła się między zaskoczonymi kotami. Jej miauknięcie załamało się, kiedy wypowiadała ostatnie słowo.

- Dalej... tam jest... za drzewem... pomoc... - boki Chmury unosiły się ciężko.

Kremowa kotka natychmiast zerwała się do biegu.
- Zaczekaj! - krzyknęła Lilia, jednak było już za późno. Paproć już zniknęła między jałowymi roślinami.

- Na niebiosa, pójdę za nią! - warknął Sowa, puszczając się pędem śladem kotki.

683 słowa

CLIFFHANGER BUHAHSHAHZHSHHAHAHA

𝐖𝐄̨𝐃𝐑𝐎𝐖𝐂𝐘 - Zakłócona cisza - WOLNO PISANE 𖦹Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz