ROZDZIAŁ 15

23 5 12
                                    

  Lilia otworzyła oczy. Wokół unosiły się iskry, mieniące się niczym sople, a zimne światło wpadało na polanę spomiędzy drzew, które wydawały się być skute lodem. Powietrze było chłodne i rześkie, pachniało poranną rosą. W oddali rozległ się delikatny huk grzmotu, jednak nie przynosił trwogi — wręcz przeciwnie, uzdrowicielka czuła dziwny spokój.

Wśród niesfornie rosnących krzewów rozległ się cichy szelest. Na polanę wkroczyło kilka kotów o lśniących, zadbanych sierściach, błyszczących oczach oraz silnych łapach mieniących się blaskiem gwiazd.

- Witaj, Lilio. Posłuchałaś naszych znaków. - Odezwał się złoty kocur stojący na czele gwiezdnych zastępów, na jego pysku gościł uśmiech.

Pręgowana kotka poczuła się, jakby ktoś kopnął ją z całej siły w brzuch. Przetarła przeszklone oczy łapą i mimowolnie zaczęła mruczeć.

- Wierzbo, to naprawdę ty...

- Wybacz, że tak długo się do ciebie nie odzywałem. Okropnie tęsknię za tobą każdego wschodu, każdego zachodu. - Kocur otarł się policzkiem o pysk Lilli.

- W porządku... ja po prostu... bez ciebie czuję pustkę, jakby razem z tobą umarła część mnie.

- Rozumiem cię. Straciłaś bardzo wiele tamtego dnia, jednak się nie poddałaś. Za to właśnie cię kochałem, nadal kocham.

Uzdrowicielka przymknęła oczy. Fakt, że nie wyczuła ciepła Wierzby, kiedy przycisnęła głowę do jego boku, jeszcze bardziej przypominał jej o tym, że dołączył już do Wiecznych Wędrowców.

- Pamiętaj, że zawsze jestem z tobą. - Zamruczał złoty kocur. Lilia nie zdążyła nic powiedzieć; wizja zaczęła blednąć. Kryształowe niebo rozmazało się, pokryte szmaragdowym szronem krzewy straciły soczystą barwę.

Brązowo-ruda kotka gwałtownie otworzyła oczy. Zamrugała, aby odpędzić od siebie sen. Przeturlała się na brzuch i ziewnęła tak szeroko, że można było policzyć jej wszystkie zęby. Rozejrzała się po legowisku; jako dach Wędrowcom posłużył konar lipy, który został strącony prawdopodobnie przez jakąś burzę, a od wiatru ochroniły ich pędy jeżyn i połamane gałęzie posklejane błotem. Przez gałązki zwalonego konaru do legowiska wpadały pierwsze promyki słońca, które tworzyły na grzbietach śpiących kotów złote wzorki.

Kociaki zaczęły się budzić; Kamyczek pacnął Miętkę, Miętka poszturchał Światełko, a Światełko obudziła Jagódkę. Oczywiście cała czwórka zaczęła broić - skakali po całym koczowisku, depcząc ogony i kopiąc wystające łapy.

- Na Klan Gwiazdy... dzieciaki, dajcie jeszcze chwilę pospać! - Wymamrotał Potok, przyciskając ogon do tułowia i zasłaniając oczy łapą.

- A co to Klan Gwiazdy? - Zainteresowała się Jagódka. Wyhamowała gwałtownie, wzbijając w powietrze deszcz patyczków, uschniętych liści, oraz innych składników ściółki leśnej.

- Ah, to przodkowie kotów z klanów. Bardzo podobni do Wiecznych Wędrowców. - Wyjaśnił srebrny kocur, wstał i przeciągnął się. - Skoro już mnie obudziliście, to mogę się z wami pobawić, ale na zewnątrz. Dajmy innym spokój, nie jest jeszcze tak wcześnie.

Wśród kłębowiska małych głów rozległo się głośne „jupi", po czym niczym spłoszone stado królików wszyscy wybiegli na polanę.

Lilia odwróciła głowę; Sowa mamrotał coś pod nosem.

- No nareszcie... chwila ciszy. Nienawidzę, jak te małe robaki tak wrzeszczą.

Kotka zignorowała narzekanie kocura; jemu wiecznie się coś nie podobało, widocznie taki miał rytuał. Wstała i uniosła łapę, aby wygładzić futro. Kiedy skończyła, wyszła z legowiska i skierowała się do krzewu. Wcześniej wykopała pod nim norę, w której schowała swoje cenne zioła; kiedyś, pewnej nocy, mnóstwo roślin zniknęło bez śladu, dlatego uzdrowicielka postanowiła być ostrożniejsza.

Wszystkie zioła były wysuszone tak, aby nie gniły, ale zachowały lecznicze właściwości we wnętrzu. Lilia przeprowadziła inspekcję, czy niczego nie ubyło i z powrotem upchnęła zieleninę do małej jamy ukrytej pod nisko rosnącymi gałązkami.

Wędrowcy powoli budzili się do życia (w większości prawdopodobnie obudzeni przez harce kociaków), Chmura wyszła na polankę, aby wygrzać zastygłe kończyny, a Paproć poszła sprawdzić, jak się miewają jej pociechy.

Złota kotka nadal wyglądała marnie; jej oczy były zamglone troską. Obserwowała każdy ruch Miętki; krzywiła się, kiedy kocurek upadał na pyszczek. Potok zaś był już w lepszym humorze - motywował szylkretka do wskakiwania mu na grzbiet i turlał się po ziemi, atakowany przez miniaturowych wojowników.

Do Chmury dosiadł się Sowa. Lilia nadstawiła uszu; chciała podsłuchać, o czym będą rozmawiać.

- Chmuro, znam dobre miejsce za górami. Jest tam domostwo dwunożnych, którzy mają wielkie gniazdo wypełnione sianem, a co się z tym wiąże — mnóstwo myszy. Nieopodal rozciąga się mieszany las. Brzmi dobrze, prawda? - Szary kocur z naciskiem wypowiedział ostatnie słowa.

- Wydaje się niezłe. - Przytaknęła przewodniczka. - Proponujesz się tam skierować?

- Naturalnie! Czeka nas jedynie jedna przeszkoda, a mianowicie dość suchy teren w górach. Dwunożni zniszczyli tamtejsze zagajniki i bajora, ale jeśli się uwiniemy, nie zabawimy tam długo.

- Przechodziliśmy przez gorsze rzeczy. Rozważę twoją propozycję; kocięta Paproci w końcu są na tyle duże, żeby się przenieść.

Uzdrowicielka nie wiedziała, co o tym myśleć. Z jednej strony, z opowieści kocura wynikało, że miejsce za wzniesieniami jest żyzne i dobre do życia, jednak martwiła ją mniemana //przeszkoda//, oraz wiarygodność historyjki kocura.

Zauważyła, że Chmura dyskutowała o czymś z Potokiem i Paprocią — prawdopodobnie o fakcie, czy ich potomstwo jest w stanie przejść taki kawał drogi. Rudo-brązowa kotka martwiła się jedynie o Miętkę; Kamyczek, gdyby mógł, skakałby w koronach drzew niczym wiewiórka, a Światełko już była dobra w podchodzeniu ofiary (którą był nieszczęsny Potok).

Wkrótce ćwierkające zbiorowisko rozeszło się — srebrny łowca poszedł na poranne polowanie wraz z przewodniczką, a Sowa ocierał się o krzewy, aby odnowić oznaczenia zapachowe.

Lilia wykorzystała moment, aby poćwiczyć zioła z Jagódką. U Wędrowców przyszłych uzdrowicieli już zaczynało się delikatnie szkolić jako kocięta.

☆☆☆

Po powrocie myśliwych wszyscy podzielili się zwierzyną. Koty rozmawiały ze sobą i wygrzewały się na słońcu.

- Słuchajcie! - miauknęła Chmura; przykuła do siebie uwagę obecnych. - Sowa opowiedział mi o dobrym miejscu za górami. Uważam, że powinniśmy się tam udać. Jak twierdzi nasz strażnik, są tam rozległe lasy, tereny łowieckie, a zwierzyny i kryjówek jest pod dostatkiem.

- Czy to napewno dobry pomysł, aby iść do miejsca, o którego istnieniu nawet nie wiemy? - Zagadnęła Lilia. Płowy kocur siedzący nieopodal zjeżył się na jej słowa, lecz wygładził sierść wystarczająco szybko, aby nikt tego nie zauważył.

- Myślę, że Sowa zasłużył sobie na zaufanie. - Tu przewodniczka przerwała, posyłając uzdrowicielce spojrzenie mówiące „pomimo jego nieciekawej przeszłości". - Poza tym, Paproć i Potok twierdzą, że ich kocięta są gotowe na wędrówkę.

- Skoro tak uważasz. W wędrówce liczy się głos większości... - Brązowo-ruda kotka pochyliła głowę i umilkła.

- Możemy wyruszyć jutro? Chciałabym jeszcze upewnić się, że kociaki znają wszelkie środki bezpieczeństwa. - Zapytała złota kotka.

- Tak, proszę! Chcę się jeszcze nacieszyć jeziorem! - Błagała Różyczka, robiąc słodką minkę. Kruczoczarna kotka, podobnie jak Jagódka, także znacznie urosła. Już niedługo będzie mogła nazywać się następczynią.

- No dobrze. Wykorzystajcie ten czas dobrze, wyśpijcie się, najedzcie, bo w górach na pewnym obszarze panuje surowy klimat. - Chmura zakończyła dyskusję; wstała i oddaliła się w stronę jeziora.

1061 słów

𝐖𝐄̨𝐃𝐑𝐎𝐖𝐂𝐘 - Zakłócona cisza - WOLNO PISANE 𖦹Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz