Paproć zerwała się i nie patrząc wstecz rzuciła się do przodu. Wzbijała za sobą tumany kurzu, suche podłoże pod jej pędzącymi łapami głośno chrzęściło. Wytężała słuch, aby zlokalizować charakterystyczny trzask płomieni. W końcu dotarła na miejsce.
Zatrzymała się z poślizgiem. Kichnęła, kiedy gorący dym zaczął szczypać ją w nos. Czuła się, jakby jej płuca wypełniał piasek.
- Potoku! Potoku, jesteś tu? - wykrzyknęła najgłośniej, jak tylko potrafiła.- Jestem... nie.. nie mogę wyjść! - odpowiedział Potok. Czubek jego szarej głowy wystawał ponad płonącym konarem.
- Jakoś cię wydostanę! Mów do mnie!
- Dobrze.. - kocur zaczął miauczeć o losowych rzeczach tak, aby Paproć wiedziała, gdzie jest. Wszystko wokół wyglądało na czarne, mroczne i niedostępne, jakby zostało oblane smołą. Kremowa kotka zaczęła gorączkowo rozglądać się po okolicy. Wstąpiła w nią iskierka nadziei, kiedy zobaczyła długą gałąź leżącą pod starym drzewem. Przeszła się po niej, aby sprawdzić, czy nie jest spróchniała; trzeszczała cicho, jednak wydawała się stabilna.
- Przerzucę ci gałąź! Będziesz musiał szybko przebiec, zanim spłonie! - Poinformowała Paproć, w napięciu wyczekując odpowiedzi. Poczuła ucisk w brzuchu, kiedy usłyszała jedynie trzaskanie ognia i głuchy huk spadających gałęzi.
- Potoku? - Krzyknęła jeszcze raz. - Potoku!! - Kotka wbiła pazury w kruchą ściółkę.
- Na co czekasz?! Jeszcze mamy czas, przerzucaj gałąź! - Nagle za plecami zrozpaczonej kocicy zabrzmiał zdeterminowany głos. Podskoczyła i odwróciła się; ukazał jej się Sowa. - No dalej! Ja przebiegnę szybko na drugą stronę i przetargam go za kark z powrotem.
Paproć skinęła głową. Zebrała w sobie wszystkie siły i pociągnęła konar zębami. Dziąsła zapiekły ją od ostrej kory. Sowa pomógł kotce ustawić drewniany most, a kiedy ten tylko dotknął płonącego drzewa, kocur zerwał się do przodu. Mogło by się zdawać, że szybuje nad płomieniami, zwinnie niczym drapieżny ptak krążący nad zdobyczą.
Po dłużącej się chwili, płowy strażnik wyłonił się spośród płomieni. Ciągnął ciało Potoku po rozgrzanej korze, która powoli stawała w płomieniach; nie wyglądało to dobrze, jednak był to jedyny sposób, aby obaj wydostali się z ognistego kręgu.
Kremowa kotka gwałtownie wciągnęła powietrze, kiedy Sowa z wrzaskiem upadł na ziemię, rozluźniając szczęki. Potok poturlał się tuż obok; nie wyglądał najlepiej. Między zwęglonym, kiedyś srebrzystym futrem przeplatały się ślady czerwonych poparzeń. Jego bok unosił się ciężko, a łapami poruszały lekkie wstrząsy.
- Pomóż mi go zabrać do reszty! - Miauknęła błagalnym tonem Paproć, kierując się do strażnika. Kocur oszczędzał jedną łapę, jednak nic nie powiedział. Chwycił szarego łowcę za kark, a kremowa kotka podparła jego bok. W żwawym tępie poruszali się do przodu.
Kiedy cała trójka wyłoniła się zza krzewów, rozległy się piski kociąt.
- Tato! Co się stało?
- Dlaczego się nie rusza?
- Mamo?Paproć zignorowała pytania; potem nadejdzie czas na wyjaśnienia. Razem z Sową delikatnie ułożyli Potok na boku. Lilia zerwała się i podeszła do poszkodowanego, rozwijając pęczek ziół.
- Jagódko, chodź tu. To będzie twoje pierwsze uczniowskie zadanie. Podaj mi miód, nagietek i żywokost.Koteczka wybrała odpowiednie lekarstwa i podała uzdrowicielce. Kotka przeżuła zioła na papkę i zmieszała z miodem. Po wyczyszczeniu poparzeń nałożyła maść na zaognione, łuszczące się rany.
- Kiedy się przebudzi podam mu miód na gardło. Narazie możemy tylko czekać.
- I się modlić. - Westchnęła Chmura.
Paproć przysiadła przy kocurze, kładąc głowę koło jego pyska. Poczuła, że do jej boku przyciskają się trzy małe ciałka; Kamyczek, Światełko oraz Miętka. Kotka zaczęła właśnie przysypiać, kiedy zerwała się na równe nogi.
- Lilio! Lilio pomocy, on nie oddycha! - Zawodziła, dziko rozglądając się w poszukiwaniu uzdrowicielki.
Zaalarmowana pręgowana kotka niczym szybujący myszołów przedarła się zwinnie przez krzew. Przysiadła przy srebrnym kocurze i zaczęła ugniatać łapami jego ciało, aby pobudzić oddech i krążenie. Wyglądała na skupioną i spokojną, jednak koniuszek jej ogona nerwowo podrygiwał.
Paproć odetchnęła z ulgą, kiedy jej partner zaczął kaszleć. Zamrugał, wciągając haust powietrza.
- Udało ci się... z tym drzewem.. - uśmiechnął się do kremowej kotki.- Sowa mi pomógł. Jak się czujesz?
- Przypalony - kocur nawet pomimo urazów nie stracił poczucia humoru. - Wszystko mnie szczypie. I boli mnie gardło.
- Skoro się obudziłeś, to mogę już podać ci miód - wtrąciła Lilia, popychając mały plaster miodu pod pysk Potoku.
- Dziękuję - kocur pochylił głowę i zaczął zlizywać gęsty płyn.
Paproć rozejrzała się; Sowa jak zwykle siedział na uboczu. Wylizywał obolałą łapę — kotka podejrzewała, że poparzył się biegnąc po płonącym konarze. Chmura opowiadała kociętom, co się stało, a Różyczka z szeroko otwartymi oczami krążyła wokół Potoku. „Już nie mogę się doczekać aż dotrzemy na miejsce" rozmarzyła się kremowa kotka.
- Ile goją się takie poparzenia? - do uszu Paproci dobiegło miauknięcie przewodniczki; kocica rozmawiała z Lilią.
- Zależy. Jeśli Potok będzie miał szczęście, to już za tydzień się zabliźnią. W najgorszym przypadku zajmie to całą gwiazdę..
- Musimy czekać tutaj aż tak długo?! Przecież nie ma tu chociażby najmniejszego tropu zwierzyny.
- Moglibyśmy wysyłać łowców gdzieś dalej...
- To zbyt niebezpieczne! Jeśli coś się stanie, to nikt im nie pomoże..
- Postaram się dosięgnąć Wiecznych Wędrowców. Może powiedzą, co robić - uzdrowicielka zakończyła rozmowę, wstając z miejsca.
788 słów
CZYTASZ
𝐖𝐄̨𝐃𝐑𝐎𝐖𝐂𝐘 - Zakłócona cisza - WOLNO PISANE 𖦹
Ação𖦹 „Strzeż się sowiego dzioba, nie szponów, bo język tnie głębiej niż pazury. Oraz pamiętaj: jedna dodatkowa gwiazda w naszych zastępach jest lepsza niż sześć" Dotknięci katastrofą Wędrowcy Zachodzącego Słońca nareszcie odzyskują nadzieję, kiedy do...