Rozdział 6 | Konińska tratwa i dwie osobowości

56 2 1
                                    

Ujrzałam boga estetyki we własnej osobie.

Przede mną stał Natan Marcoń. Nie odrywał ode mnie wzroku, poczułam motylki w brzuchu. Jego okulary błyszczały w świetle migających szpitalnych świetlówek, a jego jędrne, wielkie bimbałoszki aż prosiły się, by je dotknąć. Mimo że nie był większy niż ja (giga chad sigma all natural) to jego piękno i siła mnie onieśmieliły. Ile ja bym dała, żeby teraz być kartonem płatków, by móc zostać przez niego oharaną...

Natan wyprężył muskuły i spojrzał mi w oczy dziarskim spojrzeniem. Jego niebieskie tęczówki sprawiły że przeszedł mnie dreszcz.

- Siema niunia - zaczął. - Coś czułem że cię tu spotkam. Co cię tu sprowadza?

Patrzyłam na niego nieufnie. Tacy, jak on nie wzbudzali we mnie zaufania, szczególnie, że jeszcze godzinę temu musiałam składać jednego takiego kozaczka. Mimo to postanowiłam odpowiedzieć.

- Mój brat się połamał

- Jak - zdziwił się. - Który?

- Co ciebie to grzeje?

- Ty mnie grzejesz, Haniu.

Jednak miał coś z jutubera. Tak se pomyślałam, że nie będę odpowiadała na jego zaczepki i co najwyżej zapodam mu listwę, jak przegnie pałe.

- Wiktor - odpowiedziałam wreszcie.

- Ten to zawsze coś odpierdoli.

- Skąd ty to wiesz?

Zamiast odpowiedzieć, Natan wyprężył swoje muskuły.

- Aha no ok nie skomentuje.

- Ale ja widziałem, jak gadałaś z jakimś patyczkiem na łóżku szpitalnym co go przewozili na dziecięcy. Kto to był?

- Miękka faja - odparłam zgodnie z prawdą.

- Czemu

- Bo skakał do mnie że jestem lasia a prawda jest taka że co najwyżej mógłby na mojej lasi poskakać.

- Aha no ok. Idziemy na spacer ogułem?

- No ok

I poszliśmy na spacer. Spacerowaliśmy aż nie dotarliśmy do punktu szczepień na koronawirusa który jakimś niewyjaśnionym trafem był pusty. Odwróciłam się do Natana żeby spytać, czy nie jest może zamknięty, ale niebieskotęczówkowy zniknął bez śladu. O nie, co ja pocznę, co ja pocznę.

Na szczęście, wrócił zaraz po chwili, ale na nie szczęście, wrócił w stroju zmysłowego doktora. Miał na sobie taki biały szpitalny kaftan i platietkę z napisem "uczę się" ukradzioną od jakiegoś Bartłomieja pracownika Lidla. Na nogach miał dwa inne buty jeden taki drewniany a drugi różowy crocs, nie miał na sobie spodni i paradował w samych gaciorach. W ręce trzymał strzykawe!!! Na szczęście ja jestem Hanka Bitcoin sztywny git prosto z Belgradzkich bloków i mi nie straszny jakiś nabuzowany polaczek ze strzykawą.

Wybuchłam śmiechem jak zgubił drewnianego laczka.

- Te kopciusio - zaczęłam - tą strzykawę to sobie będziesz pakował?

- Pysk, Hanka. Pokazałem Baxtonowi dowód na to, że jestem naturalem.

- Jedynym naturalem w tej sali jestem ja, a ty co najwyżej co masz naturalnego to gówno w dupie. Chyba że hodujesz tam jakieś gmo xddd gdzie twoje pieniądze z fejmu penisie

- W cipsku twojej mamusi. A nie czekaj ona nie żyje, to trochę sheesh

Miarka się przebrała. Napięłam swoje potężne mięśnie i ruszyłam w stronę Natana, z zamiarem rozmontowania wszystkich kręgów jego kręgosłupa.

KRYPTOFAMILIA - serbska faja (Rodzina Monet ale to Polska)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz