☆Rozdział XI☆

7 5 0
                                    

Dzisiaj wstałam wcześnie, bo o 7. Próbowałam zasnąć, ale mi się nie udało. Z resztą było już dosyć jasno. Postanowiłam posiedzieć sobie na telefonie i poczytać wattpadowe książki.

Siedziałam już na telefonie chyba półtorej godziny.
Chyba powinnam wstać.
Po paru minutach wstałam I wyjrzałam przez okno. Nie padało, ale było pochmurnie. Sprawdziłam pogodę na telefonie. Przez cały dzień miało być 20° i pochmurnie.

Skierowałam się do garderoby. Chwilę stałam przed swoimi ubraniami i zdecydowałam ubrać dzisiaj czarne leginsy, czarną bluzkę z krótkim rękawem i szarą bluzę.

Była 8.50. Chyba czas zejść na dół. Pewnie będzie spokój i poczytam sobie w spokoju książkę. Wzięłam swoją książkę, którą już wcześniej zaczęłam i zeszłam na dół. Usadowiłam się w swoim fotelu i zaczęłam czytać.
Po dłuższym czasie zeszłam ciocia. Przywitała się ze mną i gdzieś sobie poszła. Mam dalej spokój. Sprawdziłam godzinę była 9.32, czyli mam godzinę do śniadania. Reszta pewnie zejdzie 10 albo 15 minut przed śniadaniem. Czyli mam jescze ponad pół godziny. To nawet dużo.

20 minut później przyszedł Mark. Obgadywaliśmy Mackenzie. Oboje uważamy, że jest typową lalunią, karyną i myśli, że świat kręci się w okół niej.

Mieliśmy jeszcze pół godziny do śniadania, więc zaproponowałam mu spacer po ogrodzie. Chętnie się zgodził.

Wyszliśmy na dwór. Mark tak jak ostatnio objął mnie ramieniem i sobie spacerowaliśmy po pięknym ogrodzie. Spacerowaliśmy by dłużej, ale za chwilę jest śniadanie, więc musieliśmy wracać do domu.

Usiedliśmy przy stole obok siebie. Po chwili przyszli rodzice i ciotka z wujkiem. Mackenzie nie pojawiła się na śniadoniu. W sumie to dobre. Kiedy wszyscy zasiedli przy stole, ciotka ogłosiła:

- Dobrze moi drodzy - zaczeła. - Dzisiaj o 12 idziemy się przejść po rynku i obiad zjemy na 
rynku.

Po zjedzeniu śniadania poszłam do swojego pokoju, by poczytać w spokoju.

Kwadrans przed wyjściem postanowiłam się spakować.
Tym razem zdecydowałam się na torbę. Do torby dałam książkę, pieniądze, wodę, telefon i parasolkę, jakby miało się rozpadać. Byłam już gotowa do wyjścia. Zeszłam na dół, poinformowałam rodziców, że poczekam na nich na ławeczce przed domem, ubrałam moje ulubione niebieskie trampki w stokrotki i wyszłam.

Po 5 minutach wyszedł Mark. Był ubrany w krótkie spodenki i niebieską bluzę.

- Rodzice zbierają się, czy znowu szukają czegoś? - spytałam się.

- Za chwilę powinni wyjść, jeżeli czegoś nie zapomną.

- To spoko - powiedziałam. - Mackenzie jedzie z nami?

- Niestety tak.

- To mniej spoko.

Przez chwilę oboje nic nie mówiliśmy.

- Szkoda, że nie ma dzisiaj słońca - zaczął.

- No, ale mogło być też trochę cieplej.

- Pozatym masz fajne buty.

- Dzięki - odpowiedziałam.

Po chwili z domu wyszli nasi rodzice, kuzynostwo, ciotka z wujkiem i Mackenzie w kapturze i w dżinsowych czarnych spodniach. Miała jeszcze czarną prawdopodobnie grubą  bluzę, oraz plecak. Też czarny.

Wsiedliśmy do samochodu i jechaliśmy jakieś 15 minut.
Wysiedliśmy na rynku. Był nawet ładny.

Chwilę później, gdy na horyzoncie pojawiła się lodziarnia, kuzynostwo zaczęło prosić, żebyśmy kupili im lody.
Ja i Mark dołączyliśmy się do nich. Ciotka się zgodziła. Ucieszyliśmy się. Pognaliśmy do lodziarni, a za nami reszta. Mackenzie wlekła się z tyłu.

Kiedy dotarliśmy do lodziarni, ja wybrałam sobie potrójne lody karmelowe z polewą karmelową i kolorową posypką. Mark zamówił sobie to samo co ja, a kuzynostwo smerfowe.

Usiedliśmy sobie na ławce i zaczęliśmy jeść lody. Mi moje bardzo smakowały. Mogłabym zjeść jeszcze jedną taką porcję. Akurat tym, że przytyje nie muszę się martwić, bo jestem szczupła. Z resztą i tak zaraz spalę tę kalorię spacerem.

Kiedy wszyscy zjedliśmy lody, zaczęliśmy spacerować po rynku. Im późniejsza była godzina, tym więcej było ludzi na rynku.

Po 2 godzinach zgłodniałyśmy. Ciotka zabrała nas do jakiejś luksusowej japońskiej restauracji. Ja zamówiłam sobie duże buble tea, mochi i sushi.

Kiedy już zjeździliśmy, to zaczęliśmy wracać do samochodu i wtedy z nieba lunął deszcz. Ja byłam przygotowana, więc wyciągnęłam parasolkę i ją rozłożyłam. Podeszłam z nią do Marka. Resztę drogi powrotnej szliśmy tak razem. Zauważyłam, że Mackenzie rozpłynął się makijaż. Wyglądała śmiesznie.

W końcu doszliśmy do samochodu. Szybko wsiedliśmy i ruszyliśmy. Po kwadransie byliśmy już w domu. Ja poszłam do sobie. Byłam zmęczona. Do kolacji zostałam w pokoju.

Po kolacji wróciłam do siebie. Trochę posiedziałam w telefonie i poszłam się wykąpać. Po kąpieli podłączyłam telefon do ładowania i poszłam spać.






Coś Więcej Niż PrzyjaźńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz