4. Początek końca.

145 16 7
                                    

Krew na rękach, ostatnimi czasy to jedyne co mam, jedyne co daje mi ukojenie i możliwość zobaczenia najdroższej mi osoby. Flaki dookoła mnie walają się co trzy dni, od mojego spotkania z Niejakim Voxem minęło trochę czasu, już sama nie pamiętam, za dużo się dzieje wokoło, żebym zawracała sobie tym głowę.

Westchnełam cierpietniczo na myśl o sprzątaniu, całego balaganu jaki za chwil pare sie tu utworzy, przede mną siedziała młoda kobieta, ma 20 lat, długie włosy w odcieniu hebanu, niebieskie oczy i ciemną karnację. Szamoce się mocno związana na krześle, krzyczy coś do mnie, jednak nie słucham, skupiam się na własnych celech, uśmiecham się ciepło z zamkniętymi oczyma, mimo że zabiłam już nie jedną osobę, na poczet męczenia mojej miłości, dalej ciężko mi się patrzyło w ich oczy, gdy krzyczeli i błagali obiecując wszelkie dobra świata za ich życie, za wolność, za bycie przy rodzinie.

- Błagam! MAM DWULETNIĄ CÓRECZKĘ! WYPUŚCI MNIE!- wrzeszczała do mnie szarpiąc się i kopiąc, przez co krzesło pod nią się przewróciło. Usłyszałam trzask, czyżby złamanie? Hihi całkiem możliwe.

Spojrzałam na nią, chłodnym wzrokiem, nie czującym skruchy czy żalu do siebie samej, patrzyłam jak płacze i próbuje dalej uciec.

- To na nic kochanie. Zaraz wszystko będzie dobrze. Wypuszczę cie i zagramy w małą grę. Jak widzisz jestem bardzo samotna, chciałabym zabawić się w berka, jeśli wygrasz, puszcze cie wolno, jeśli przegrasz... cóż, też cie puszcze a nawet zabiorę do szpitala. Co ty na to?- zapytałam beznamiętnie, wpatrując się w jej kierunku ale nie na nią samą.

Zaprzestała szamotaniny, kolejny głupi człowiek, strach jak zwykle przyćmił racjonalne myślenie, już znałam jej odpowiedź, dostawałam ją za każdym razem. Desperaci, marzący o wspaniałym życiu i najlepszych dobrach, zawsze oni trafiali w moje ręce.

- Tak zagram! Tylko mnie już wypuść! Bardzo mnie przestraszyłaś  Elizabeth!- krzyczała gdy do niej podeszłam i rozwiązałam, pomogłam jej wstać i zaprowadziłam do salonu, gdzie usadowiłam ją na kanapie, mówiąc że idę po apteczkę i zaraz wrócę.

Tak jak powiedziałam tak też się stało, po nie niedługiej chwili byłam na miejscu spowrotem, trzymałam apteczkę, muszę ją opatrzyć, chociażby prowizorycznie, by zaufała mi bardziej.

Znamy się od jakiegoś czasu, dziś odwiedziła mnie poraz pierwszy, więc wykorzystałam okazję, tak bardzo już chciałam go zobaczyć, tak bardzo chciałam go znowu dotknąć. Chciałam go mieć już dla siebie. Kiedy całkiem opadnie z sił i oszaleję będzie łatwym celem.

Zabrałam się za szybkie opatrywanie złamania, zrobiłam to byle jak, nie zależało mi na jej komforcie czy bezbolesnym zabiegu opatrujacym, jęczała z bólu i kwiliła prosząc o więcej delikatności,  ale jej nie otrzymała,  w zamian dostała kilka gorzkich słów i umilkła, znoszącym to do końca.

- Gotowe, a teraz wychodzimy, Loren, gramy w lesie! Będzie zabawniej i trudniej! No dalej! Daje ci 5 sekund na ucieczkę.- uniósł się mój kącik ust a ona pokiwała głową i ruszyła biegiem, ja korzystając z faktu ze znam ten las a druga najbliższa znajduje się jakiś duży kawałek stąd, weszłam do domu i poszłam do sypialni, wyjęłam z pod poduszki nóż, opuszczając pomieszczenie rozejrzałam się za czymś ale tego nie widziałam, schodząc powoli jednak dostrzegłam co potrzebne mi było. Strzelba.

Zarechotałam i wybiegłam z domu, przeładowałam broń podczas szybkiego biegu, zarzuciłam przez szyję i złapałam pewniej nóż w drugiej ręce. Czas zacząć polowanie.

Biegłam szybko i sprawnie, nie potykając się o nic, cicho pod śmiechiwałam się z losu młodej damy. Życie jest Jakże ulotne czyż nie Loren?

Zauważyłam ją chwilę później biegnącą przede mną ale bardziej po mojej lewej, przypatrywałam się jej dłuższy czas zaprzestając biegu, zaczęłam się powoli skradać, czekając od odwróci się do mnie plecami. Gdy ten moment nastąpił, podchodziłam i podchodziłam coraz bliżej aż stanęłam za jej plecami, położyłam dłoń na jej bark a drugą, trzymająca nóż przyłożyła do policzka.

- Mam cie Skarbie.- wyszeptałam jej do ucha, jednak nie poczułam od niej żadnej reakcji. Coś jest nie tak, coś jest bardzo nie tak! Przecięłam jej skórę na twarzy a ona dopiero wtedy zadrżała, krzycząc z bólu moment później.

Uśmiechnęłam się spoglądając na jej krew, znajdującą się na moim nożu, polizałam po chwili ostrze by spróbować, jak ona smakuje, była ciekawa. Lekko mdła i mocno metaliczna w smaku.

Zaśmiałam się głośno i gdy podniosłam rękę by wbić ostrze noża w jej łopatki usłyszałam wystrzał. Spojrzałam w tamtym kierunku, z zarośli wyszli uzbrojenii po zęby gliniarze, cholera. Dałam się odkryć, było trzeba się domyślić że jednak jestem najbardziej poszukiwanym, seryjnym mordercą w mieście jak nie w kraju. Spokojnie opuściłam ręce w dół, biorąc głęboki oddech i wydech, pstryknęłam palcami, wszyscy zebrani padli na kolana.

Zaczęłam się śmiać, historyczne wybuchy stały się moją normą, jednak teraz gdy przede mną tyle ludzi, tyle ofiar oraz przyszłych trupów... napad był o wiele silniejszy i dłuższy. Nikt nie mógł się ruszyć.  Czyż to nie wspaniałe mieć nad nimi władze absolutną!?

- Ty, zabij go.- rozkazałam strszemu, lekko siwemu mężczyźnie, wskazując na młudka o łysej głowie i skośnych oczach, nie chciał ale zaklęcie, które rzuciłam w ów czas zmusiło go.

Wyciągnął z kabury pistolet i zaczął strzelać do chlopaka, najpierw w kolana, by nie mógł uciec, następnie w ramiona, by nawet nie miał możliwości czołgania,  był na brzuchu, więc starszy zaczął strzelać do jego pleców, wciskając w gliniarza cały magazynek.

Śmiałam się coraz głośniej,  traciłam nad sobą panowanie, nauczenie się wszystkiego z Grimuaru było prostrze niż mi się wydawało, że może być, kazde zaklęcie znałam na pamięć,  dlatego ci ludzie byli dla mnie nie groźnymi zabawami.

Złapałam za swoją strzelbę i wycelowałam w mężczyznę płaczącego nad ciałem, które rozstrzelał, wystrzeliłam i idealnie trafiłam w jego skroń. Podeszłam do mniejszej grupki mężczyzn i ukucnełam na przeciw nim.

- Jak się podoba przedstawienie?- zapytałam lodowato, moje emocje były potargane jak włosy nie czesane przez długi czas, bardzo, sama ich nie rozumiałam i nawet nie chciałam, nie czekałam na odpowiedź. - Infea.- wyszeptałam do ucha jakiego dość przystojego blondyna a ten i kilkoro za nim wybuchli żywym ogniem, który kawałek po kawałku pożerał ich ciała,  pozwalając mi napawać się ich wrzaskami.

To było piękne widowisko, w chwili następnej kolejna grupa została podniesiona w powietrze za pomocą kolejnego zaklęcia, Winsa, które wciągało ludzi do ogromnego leja, który rozrywał ich na kawałki i tak ciągle aż nie został nikt żywy.

- To by było na tyle, Vox.- powiedziałam, jednak jego nie było, rozejrzałam się czy nie ma żadnych ocalałych ale każdy nie żył.

Przyglądałam się wszystkim ciałom i zaczęłam szukać tego jednego. Zaczęłam szukać kobiety w sukience, nie było jej tam. Wsluchalam się w las, ale nie usłyszałam nic obrucz śpiewu ptaków,  Westchnełam wściekle i odwróciłam w stronę domu, chcąc odejść od tego miejsca, dzikie zwierzęta zaraz powinny się zlecieć i tak też było.

Zleciały się wilki, krwiożercze bestie, których nigdy nie lubiłam, usłyszałam przeładowanie, zapatrzona w dzikie bestię nie zdarzyłam uniknąć kuli,która przeszyła moją nogę na wylot. Wrzasnęłam upadając na ziemię, przy okazji zwracając na siebie uwagę psich potworów, chciałam wstać ale nie mogłam, podpierałam się na łokciach obserwując jak te zwierzęta idą w moją stronę, zapomniałam języka w ustach, nie wiedziałam co mam zrobić... Czy tak właśnie skończy się moje życie? Zostanę pożerta żywcem przez stado wygłodniałych wilków?

Nawet nie zarejestrowałam, kiedy pierwszy z wilków wbił swoje zęby w moją kostkę, szarpiąc silnie, chcąc oderwać te część mojego ciała,  nie krzyczałam, uśmiechnęłam się krzywo i zaczęłam śmiać, czułam na sobie coraz więcej kłów, coraz większy ból, coraz mniej widziałam, śmiech ugrzezł mi w gardle.

Ostatnie co zobaczyłam to dwa piękne niebieskie ślepia a następnie poczułam mnóstwo zębów wbijających się w moją szyję.

ZEMSTA [ ALASTOR ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz