5. Upadek z wysokości.

91 12 6
                                    

Wczoraj był u mnie Lucyfer, badał mnie, różnymi sposobami, ale żaden nie wykrył ludzkiej choroby czy choćby tego że oszalałem do końca, przez pobyt w świecie żywych.

Zastanawiały go moje wizję, o których mu opowiedziałem, bo musiałem a raczej zostałem zmuszony. Opowiedziałem mu o wszystkim co się zdarzyło przed moim powrotem, dostałem za to baty a na pytanie, gdzie grimuar, powiedziałem że powinien być w regale C. Sprawdził i go tam nie było, co wprowadziło mnie w szok. Chwilę później zacząłem kaszleć krwią I odcięło mnie od świadomości, jednak zdarzyłem usłyszeć jeszcze jego kilka słów.

- Masz poważne kłopoty przyjacielu...

Gdy znów otworzyłem oczy, myślałem że oszalałem, byłem w anielskim sądzie, poraz drugi. Co się tu ulicha dzieje? Kolejna wizja? Nie rozumiem...

Rozglądałem się po obecnych, jak się okazało byłem na widowni, nie w samym apogeum, przyglądałem się aniołom z nieukrywaną odrazą, słabość mnie nie opuściła, co było dziwne, zawsze gdy miałem wizję wracałem do normalnego stanu zdrowia, nie czułem zawrotów głowy czy chęci zwrócenia swojego ostatniego posiłku, jednak teraz było inaczej.

Mimo tępego bólu w skroniach i uczucia że za moment zwymiotuje, starałem się skupić na tym co działo się przed moimi oczyma. Jedno słowo, kabaret.

Anioły latały w te I wewte, niczym na chaju wykrzykując że Bóg zaraz przyjdzie, osobiście skazać grzesznika za przewinienia, zaskoczeniem był fakt że ON będzie robić to osobiście a nie znów z ręki jednego ze swoich synów.

Przeniosłem powoli wzrok na klatkę przewiny, zobaczyłam tam kogoś kogo nie chciałem widzieć nigdy więcej, a bynajmniej nie w najbliższym czasie. Cholerna pchła...

Tak zobaczyłem Tinę, te cholerną zielono-oką dziewuchę, przez którą najwyraźniej miałem problemy, która obdarła mnie z mojej godności oraz co najgorsze, która obsesyjnie darzyła mnie, nie chcianymi przez moją osobę uczuciami.

Wrzało wokoło, charmider ogromny, anioły zestresowane tworzyły specjalne bariery wokoło klatki, w której się znajdowała, co mówiło samo przez się, że stanowi zagrożenie dla każdego kto jest na sali, bez wyjątku, sam Bóg był zagrożony, inaczej nikt by nie interweniował, w ten sposób.

Nawet ja nie byłem tak groźny, by włączać anielskie chóry, do ochrony boskiej światłości.

Zauważyłem jak jeden z archaniołów podchodzi do krat i próbuje zapewne przekazać informację takie jak, sposób zachowania czy choćby przypomnieć o czymś takim jak kultura osobista, otrzymując dość dosadną odpowiedź.

Jego ciało przeleciało przez całą salę, uderzając z ogromną siłą o jeden z filarów podtrzymujących loże obserwatorskie. Mężczyzna nie wstał, nie był w stanie, dlaczego?

Ponieważ ogromny czarny cień właśnie w tym momencie połamał mu wszystkie kończyny, uniemożliwiając mu jakiekolwiek, choćby najmniejsze próby ucieczki, chwilę później za trąbiły instrumenty chórów a salą wstrząsnął silny wiatr, jednak cień jak stał tak nie zmienił pozycji, nie słabł a wręcz rósł w siłę z każdym anielskim atakiem.

Chóralne instrumenty są w stanie nawet zabić przeciwnika, dlatego na sali zaczęła się panika gdy naocznie każdy obecny mógł zobaczyć, że chóry w tym momencie są bezradne. Nikt nie uciekł, każdy wierzył że ON ich ocali, że sprawi by czerń znikła, rozpadła się w proch, jednak jego nie było.

- Co za nudne miejsce. Długo jeszcze mam czekać aż łaskawie wyląduje w odpowiednim miejscu? Może żeby to przyspieszyć pozabijam kilku z was hm? Ah... to też jest nudne, jedyne co może mnie usatysfakcjonować to spotkanie z ukochanym, a do tego potrzebuję wreszcie waszego szefunicia! Kiedy ten zasrany oszust się tu zjawi!?- mówiła najpierw monotonnie wręcz obojętnie, następnie jednak rozkrzykując się.

Każde słowo słyszalne było z podwójną siłą, każdy zaczął się bać,  Bóg się nie zjawiał, anioły nie miały szans a ja? Ja czułem się jakbym nie był tym kim jestem, jakbym stał się słabym, małym sobą zza życia...

Cisza. Obezwładniająca cisza opanowała całe pomieszczenie, cichy chichot od jej strony, tylko, był dla nas wszystkich słyszalny,  każdy czekał, prawie każdy się bał, wielu chciało uciekać a niewielu zwracało w ogóle uwagę na cokolwiek, będąc już w swoim świecie, by nie popaść w obłęd.

Poraz pierwszy zacząłem się zastanawiać gdzie się podziewał ten ktoś zwany Bogiem, pierwszy raz poczułem gdzieś namiastkę chęci zobaczenia go i zarazem pozbycia się go jeszcze bardziej, przez to że się spóźniał, nie przychodził, a atmosfera stawała się coraz cięższą, jednak apogeum nastało gdy czarna postać spojrzała prosto na mnie.

Po raz pierwszy od dawien dawna poczułem przeszywający mnie strach, strach który paraliżował, który wywołał odruch wymiotny. Wzrok, wzrok który był najgorszym koszmarem, koszmarem dawnych wspomnień, wspomnień których nie chciałem już mieć.

Jednak czerwone puste ślepia patrzyły na mnie, dając mi znać, że wiedzą o mojej obecności, oboje. Czarna łuna podobna do postaci człowieka oraz Tina, której wzrok też był utkwiony we mnie, przeszywający na wskroś, lodowaty i gotowy zrobić wszystko by dopiąć swego.

- Nie patrz.- warknąłem cicho w eter a odpowiedź przyszła bardzo szybko, był to kobiecy śmiech. Wręcz rechotała przez moje słowa, aż tak oszalała? Aż tak ją złamałem? Za dużo pytanie, za mało odpowiedzi, zobaczymy co przyniesie ciąg dalszy.

Myśli nie dawały mi spokoju przez nieokreślenie długi czas aż złote wrota się otworzyły a w nich stanął ON we własnej osobie. Bóg.

- Wszyscy zebraliśmy się tu dziś w sprawie nie jakiej Tiny Tvilk, podjęcie decyzji przedłużyło się ale szala spadła w przepaść po nazwaniu mojej czcigodnej egzystencji oszustem oraz skrzywdzenie mego syna, boskiej broni, Gabriela, siedząca w klatce zostaję zesłana do piekła, po wszechczas,na wieki, bez możliwości zmienienia mego zdania. Wyrok stał się prawo mocny!- krzyk rozdarł loże a moje ciało znowu opadło z sił, zdarzyłem tylko dostrzec jak dolna część klatki się otwiera a dziewczyna spada.

Otwierając znowu oczy, zobaczyłem swój hotelowy pokój, Lucyfera na krześle przy łóżku, z książką oraz o dziwo grimuarem pod pachą. Odkaszlnąłem żeby poruszyć struny głosowe by po chwili zadać jedno pytanie.

- Jednak była w regale?- odpowiedź była przecząca, otworzyłem szerzej oczy, przecierając je wcześniej palcami w geście nie dowierzania.- Więc czemu ją masz Lucyfer?- dopytałem, chcąc utwierdzić się w przekonaniu że to co się wcześniej stało nie było może jednak prawdą, że może ONA jednak żyje a on księgę po prostu sprowadził.

Jednak po teraźniejszym przebudzeniu,czułem się lepiej, miałem więcej siły, energii do życia oraz ogólnie lepsze samopoczucie. Więc łącząc fakty, nie mogłem udawać że nie obawiałem się tego co usłyszę.

- Osobiście mi ją oddała, gdy pierdolneła o hotelową posadzkę, całkiem naga, jedyne co mając to właśnie te księgę, wcisnęła mi ją do ręki, pstryknęła palcami i znikła. Nie wiem gdzie jest, nie ma jej w rejestrze, żadna z ksiąg nie posiada jej danych, istnieje tylko ktoś o nazwie ZEMSTA.- wytłumaczył, a ja doskonale zdawałem sobie sprawę kim jest owa osoba podpisująca się jako "zemsta", on z resztą też wiedział. Nie potrzebowaliśmy słów, potrzebowaliśmy innej informacji.

- Gdzie teraz przebywa?- zadałem kolejne pytanie, na które najwyraźniej nie chciał mi odpowiedzi udzielić mężczyzna, siedzący na fotelu, nie opodal mnie, jednak mój wzrok sprawił że się ugiął.

Ale ja również, w chwili gdy usłyszałem odpowiedź.

- Jest teraz u Voxa.


%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%

Hejka!

Wróciłam z nowym rozdziałem,  mam nadzieję że się podoba, oraz że nie ma zbyt wielu błędów.

Do następnego!

ZEMSTA [ ALASTOR ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz