13 Cisza

87 37 15
                                    

JOHN

Wpatrując się w zakrwawione ręce, zastanawiałem się: co ona ze mną zrobiła, kim się przez nią stałem. Nigdy przedtem nie czułem takiej pustki jak w tym momencie. Nawet utrata matki tak na mnie nie wpłynęła. 

Chłodne powietrze zerwało się z zachodu, owiewając moje półnagie ciało. Wstrząsnął mną dreszcz. Powinienem był coś ubrać, jednakże nie byłem w stanie myśleć o czymś tak błahym. Zdarzało mi się mierzyć z dużo niższymi temperaturami i byle chłodek szybko by mnie nie rozłożył. 

Cienie zaczęły się wydłużać, gdy wyczułem za plecami czyjąś obecność. Spojrzałem przez ramię, dostrzegając stojącego opodal mnie Iana, opanowanego jak przez większość swojego życia. Stał przebrany w czystych ciuchach. Na dłoniach nie pozostał żaden ślad po krwawym zabiegu, którego się podjął kilka godzin temu.

– John? – Obdarzył mnie spojrzeniem pełnym troski. – Chcesz pochować dziecko?

Spojrzałem na swoje dłonie. Rebecca prawdopodobnie by tego chciała. Skinąłem mu nieznacznie głową.

Wstałem i na chwiejnych nogach udałem się do ciężarówki, wyjąć z niej saperkę.

Rozejrzałem się po okolicy. Wokół nas rosło kilka drzew. Wszystkie wyglądały dla mnie identycznie, wiedziałem, że jak zrobi się trochę cieplej, pokryje je gęsta warstwa liści, jednakże teraz były to tylko drapaki, których nie byłem w stanie odróżnić. Skierowałem się do najbliższego z nich przy drodze i zacząłem kopać niewielki dół. Mimo iż śnieg już dawno opuścił tę okolicę, ziemia wciąż była zmrożona niskimi temperaturami. Nie wiedziałem, jak głęboki powinien być. Nie widziałem dziecka, gdy Ian je wyjmował, ale nie mogło być raczej duże.

– Tyle powinno wystarczyć – powiedział głos zza moich pleców.

Odwróciłem się. Przede mną stał Ian, trzymając coś niewielkiego, owiniętego czarnym materiałem. Potrzebowałem chwili, by zrozumieć, że to dziecko zawinięte w moją bluzkę. Wyciągnąłem po nie ręce. Było tak lekkie, że ledwo poczułem jego ciężar. Wraz z moją bluzką, która zdawała się zwiększać jego objętość dwukrotnie, mieściło mi się na rozchylonych dłoniach. Ułożyłem je ostrożnie na dnie dołu, tak jakbym układał je do snu. Snu, z którego miało się nigdy nie obudzić.

– Przykro mi, że nie mogliśmy go uratować – powiedział Ian, powoli wypuszczając powietrze.

Spojrzałem na małe zawiniątko. To było m o j e dziecko. Odwróciłem się w stronę ciężarówki, w której leżała najważniejsza osoba w moim życiu. Nie mogłem i jej stracić.

Przykryłem dół ziemią i wyryłem w pniu niewielki krzyż oraz inicjały RJ. Nie wiedziałem, co innego miałbym napisać, ale pragnąłem kiedyś tu powrócić i odnaleźć to drzewo, może z Rebeccą może sam, ale uznałem, że tak trzeba.

Siedziałem na ziemi, aż na dworze zapanował mrok.

– Powinniśmy się zbierać. Musimy dołączyć do pozostałych i wrócić do South. Rebecca powinna znaleźć się jak najszybciej w szkole w sterylnych warunkach. Nie wiemy, czy nie nastąpią powikłania po zabiegu. Podałem jej już sporą dawkę antybiotyków, ale nie mam gwarancji, czy to wystarczy.

Przytaknąłem mu i ruszyłem w kierunku przyczepy.

– Ja poprowadzę – powiedział Ian.

– Jesteś zmęczony.

– A ty nieobecny. W takim stanie spowodujesz tylko wypadek. Ericowi też na dzisiaj wystarczy wrażeń, chłopak się spisał, a ja dam radę. Do najbliższej bazy jest niecała godzina drogi.

Ucieczka (W ukryciu TOM II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz