~ 11 grudnia ~
Lovino szedł przez korytarz szybkim krokiem. Samemu już nie wiedząc czy ma się rozglądać w lewo, prawo, przód, a może nawet za samego siebie, wszedł na kolejne piętro. Chyba jeszcze nigdy nie stresował się, aż tak bardzo przyjściem do szkoły jak teraz. Nie chodziło o żaden sprawdzian, odpowiedź ustną lub brak jakiegoś ważnego zadania... Bał się spotkać z Hiszpanem. Sama myśl o kilkunastu wymyślonych i w kółko powtarzanych scenariuszach sprawiała, że robiło mu się jeszcze bardziej duszno. Nie wiedział czy gorszy był ten mówiący "Wiadomość Antonio sprzed dwóch dni jest tylko pustymi słowami.", czy "Antonio będzie brnął w to, czemu moje ręce tak wyglądają, więc wybuchnę złością i agresją albo paniką i płaczem." Chociaż chyba najbardziej bał się tego, że w oczach Antonio zostanie kimś, kogo można opisać jednym zdaniem; "Ten co się tnie."... Dobijał psychicznie samego siebie, więc wybrał pójście do szkoły tylko po to, by nie zwariować.
Zauważając w tłumie Gilberta, któremu mogła towarzyszyć wiadoma osoba, niemal wbiegł do klasy. Nie rozglądając się, od razu dostrzegł Feliksa.
— Wyglądałem beznadziejnie, chodząc z dwiema torbami. — Zaczął narzekać Feliks, gdy zauważył zbliżającego się Włocha. W poniedziałek, gdy Lovino już nie wrócił na lekcje ani nie odpisywał na wiadomości, nie pozostało mu nic innego, niż zabrać jego torbę do domu. — Psuły mi całe outfity.
— O Boże, tragedia. — Vargas wywrócił oczami, po czym usiadł obok Łukasiewicza.
— Pff, mało powiedziane. — Łukasiewicz oburzył się prześmiewczo, słysząc ten ignorancki ton. — Jak nie potrafisz podziękować, to mogłbyś się chociaż porządnie przywitać.
Lovino nie komentując, przysnął się do Feliksa. Zwyczaj przytulania się na powitanie wciąż był dla niego dziwaczny, ale powoli się dostosowywał...
— Dzięki, że mi ją wtedy zabrałeś. — Mówił, probując dłużej nie brzmieć na pozbawionego chęci do życia, po czym odsunął.
— Antonio — Zaczął Feliks, nie zdając sobie sprawy jak aktualnie reagował na to imię Lovino. — wczoraj na trzech pierwszych lekcjach przychodził i pytał czy jesteś albo czy będziesz. Pokłóciliście się, że nie mógł zapytać o to ciebie?
— Nie. Pytał o to, ale po prostu nie dostał odpowiedzi. Gorączka mnie rozłożyła i cały dzień spałem. — Skłamał Vargas. Ze stresu nie zmrużył oka ani w dzień ani w nocy. — Przecież na twoje wiadomości z poniedziałku też odpisałem dopiero wczoraj wieczorem.
— W sumie racja... Nienawidzę, gdy tak robisz.
— Czas najwyższy przywyknąć. — Włoch wzruszył ramionami, olewając tę uwagę. Już taki miał zwyczaj, że gdy miał doła, to dostanie od niego wiadomości graniczyło z cudem.
Feliks machając na niego ręką, wyprostował się.
— O, — Rzucił nagle i odruchowo, po czym szturchnął Lovino w ramię. — patrz kto przyszedł.
Vargas błyskawicznie obejrzał się w stronę, z której samemu przed chwilą przyszedł.
— Ja się zabiję... — Mruknął pod nosem, chowając twarz w dłoniach.
Feliks nie zdążył nawet zapytać o co mu chodziło, gdyż Antonio był już praktycznie tuż obok.
— Cześć.
— Hejka. — Łukasiewicz odpowiedział mu jako jedyny. Patrząc przez następną chwilę to na Lovino, to na Antonio, czuł dziwną atmosferę. Mając przez to wrażenie, iż jednak był między nimi jakiś zgrzyt, postanowił się ulotnić. — ... Pójdę się... przejść.

CZYTASZ
Frenezje Romantyczne || Spamano - Hetalia
FanfictionLovino Vargas nigdy nie był w stanie powiedzieć, że lubił swoje życie. Odkąd tylko pamiętał było ono nudne, puste i co najgorsze krzywdzące. Stan psychiczny z każdym kolejnym dniem zdawał się być coraz gorszy, a problemy zamiast się rozwiązywać, wol...